Artykuły

Czuj czuwaj!

Jerzy Grzegorzewski zmienił komedię Szekspira w harcerskie podchody. Przedstawienia broni jedna rola - Puk Beaty Fudalej.

"Sen nocy letniej" to tylko na pozór beztroska komedia pomyłek z happy endem na ślubnym kobiercu. Ta najczęściej wystawiana komedia Szekspira stawia kilka niewygodnych pytań, na które warto znaleźć odpowiedź, zanim puści się w ruch teatralną machinę. Co to za ślub, w którym Tezeusz bierze za żonę królową podbitego przez siebie narodu? Co to za dwór, na którym nieposłuszeństwo córki karze się śmiercią? Za co Puk, leśny duch, przeprasza w finale publiczność? I czy rzeczywiście wszystko, co zdarzyło się w ateńskim lesie, było tylko snem? Jeśli wziąć pod uwagę, że akcja komedii rozgrywa się między miastem, które jest synonimem nieludzkiego prawa, a lasem, w którym panuje niczym nieskrępowana wolność, i że bohaterowie - młodzi kochankowie - uciekają ze świata porządku do świata wolności, aby w finale poddać się na powrót porządkowi, "Sen" okaże się czymś więcej niż poetycką grą z motywami zaczerpniętymi z Apulejusza, Owidiusza i Chaucera.

Jest na przykład opowieścią o gorzkim smaku wolności, który poznają uciekinierzy z Aten. Albo o podświadomości, która kieruje losem ludzi. Albo o manipulowaniu ludzkimi uczuciami.

Harcerskie podchody

A o czym jest przedstawienie Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym?

Ten spektakl, który przejdzie do historii jako "Sen nocy letniej w parku kultury, sportu i wypoczynku", opowiada o harcerskich podchodach zorganizowanych nocą w lesie ateńskim przez drużynę elfów. Reżyser wprowadził bowiem do sztuki Szekspira nowe postacie: siedmiu skautów w pelerynach i kapeluszach, którzy pod dowództwem druha Igora Przegrodzkiego tropią czwórkę kochanków.

Siły są nierówne, w związku z czym drużyna druha Przegrodzkiego łatwo wygrywa, podchodząc bohaterów we śnie. W finale wszyscy wracają do harcówki, gdzie na cześć zwycięzców odbywa się wesołe przedstawienie z udziałem druhów zdobywających sprawność "Aktor".

Las, w którym odbywają się podchody, nie jest zwykłym lasem, ale bardzo ładnie zagospodarowanym terenem rekreacyjnym. Scena przedstawia przystań, na proscenium leży odwrócona do góry dnem łódź wiosłowa, druga stoi z boku, udając drzewo. W głębi znajduje się materac, na którym Tytania ćwiczy skoki o tyczce. Za materacem jest scena plenerowa, gdzie występuje zespół perkusistów. Pewnym dysonansem są rozrzucone tu i ówdzie kowalskie miechy, możliwe, że jest to nawiązanie do przemysłowej przeszłości Aten.

Grają, ale po co?

W spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego nie ma granicy między jawą a snem, miastem a lasem, dniem a nocą. Sceny na dworze ateńskim są równie nierzeczywiste jak sceny w lesie. Kochankom jeszcze w Atenach śpiewa włoskie arie Emilian Kamiński, w butach na wysokim obcasie i w papilotach, a podczas zabawy weselnej na scenę wpływa wielka łódź stylizowana na łódź Charona z Igorem Przegrodzkim w środku.

Noc w magicznym lesie nie wnosi nic do życia młodych bohaterów, którzy wracają do Aten równie niedojrzali jak przedtem. Tylko król Tezeusz (Jacek Różański) wydaje się zasmucony przegraną swoich poddanych w podchodach, ale jego smutek mija.

Czy muszę dodawać, że aktorzy postawieni wobec takiej wizji reżysera nie wiedzą, co grać? Czy na przykład Artur Żmijewski, Oberon, wie, dlaczego musi nosić w rękach wielkie jak miednica sztuczne oko? Czy Ewa Konstancja Bułhak (Tytania) zdaje sobie sprawę, po co uczyła się skoków o tyczce? Czy Igor Przegrodzki został poinformowany, w jakim celu pływa w łodzi? Swobodna gra skojarzeń, z której składa się to przedstawienie, wyraźnie nie służy tym znakomitym aktorom.

Diabeł Puk

Z podchodów z Szekspirem wychodzą obronną ręką Rzemieślnicy, zwłaszcza Wojciech Malajkat jako Pigwa i Zbigniew Zamachowski - Spodek, dzięki którym na widowni rozlegają się salwy śmiechu. Jednak chwalić aktorów za sceny, które są samograjem, nie uchodzi. Zwłaszcza że mamy tu do czynienia z estradowymi wyjadaczami, którzy używają wypróbowanych metod rozśmieszania publiki (Zamachowski m.in. naśladuje Kaczora Donalda).

Prawdziwy podziw wywołują dwie aktorki: Edyta Jungowska (Hermia) i Beata Fudalej (Puk), którym zawdzięczamy jedyne wzruszenia w spektaklu. Jungowska gra miłość na serio, jako jedyna z czwórki kochanków jest naprawdę zakochana, dzięki czemu potrafi później wiarygodnie pokazać rozpacz odrzuconej kobiety. W niej noc spędzona w lesie coś odmieniła.

Rolą wieczoru jest Puk. Ta postać u Szekspira nosi przydomek Robin Goodfellow, w przekładzie Gałczyńskiego - Robin Koleżka. Trzeba jednak wiedzieć, że w Anglii jeszcze do czasów elżbietańskich Robinem nazywano po prostu diabła. Nie wiem, czy Beata Fudalej znała ten ciemny rodowód bohatera, ale Puk w jej wykonaniu nie jest zwiewnym duszkiem, którego wymyślił teatr romantyków. To dziki, nieokiełznany i prymitywny stwór z kołtunem na głowie, który na dekoracjach wybija afrykańskie rytmy i porusza się jak zwierzę. Żaden niewinny elf, ale diabeł wcielony, któremu rozkosz sprawia mieszanie w ludzkich sercach i umysłach.

Nieoczekiwanie dzięki tej świetnej roli przedstawienie Grzegorzewskiego, pozlepiane z przypadkowych skojarzeń, ze skautami, bachantkami i Emilianem Kamińskim w papilotach, nabiera gorzkiego sensu. Kiedy Puk w finale prosi publiczność o wybaczenie i zapewnia, że to był tylko sen, nie wierzymy mu, bo swoją kwestię wypowiada sztucznie, terkocząc słowa, tańcząc dla odwrócenia uwagi. W rzeczywistości sen, w którym ktoś odbiera nam wolność uczuć, wcale się nie skończył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji