Artykuły

Tańczyć rzeczy straszne

- Mówiono, że Maćkowiak nie potrafi grać w komedii, że jest zakwalifikowany wyłącznie do zadań hard-core'owych, emocjonalnych, granych tzw. bebechami. Nieprawda. Ja bardzo zmieniłem się w ostatnich latach. Zmieniłem się jako aktor i człowiek - mówi łódzki aktor KAMIL MAĆKOWIAK.

Nie ma w Polsce tak utytułowanego młodego aktora. Zawdzięcza to genialnej kreacji w monodramie "Niżyński". Nagrody (18), w tym główne, publiczności, aktorskie, dyrektorów teatrów i trzy grand prix, zdobył w kraju i za granicą. Ostatnio podbił Moskwę, gdzie nie tylko grał, ale prezentował wystawę swoich baletowych zdjęć. Jest dyplomowanym tancerzem klasycznym (ukończył Państwową Szkołę Baletową w Gdańsku) i dyplomowanym aktorem (PWSFTViT w Łodzi). Ogólnopolskiej widowni znany z głównej roli w filmie "Korowód" i sześciu seriali. Na koncie teatralnym ma 20 ról i swoją widownię w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.

Bohdan Gadomski: Na spektaklach z pana udziałem zawsze są nadkomplety widzów, bilety rezerwuje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. W ciągu 10 lat pracy na scenie wypracował pan swoją markę. Czy właśnie o to chodzi w zawodzie aktora?

Kamil Maćkowiak: Wiem, że mam swoją widownię, która przychodzi do Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, żeby zobaczyć między innymi mnie. Ocena tego, co robię i jak to robię, należy do widzów. Przez 10 lat bardzo intensywnego funkcjonowania w tym teatrze mam swoją widownię i jest to forma wielkiego wyróżnienia dla aktora, który zdobył konkretnych, nie tylko przypadkowych, odbiorców. Gdyby nie to, pewnie nie odważyłbym się na założenie Fundacji Kamila Maćkowiaka.

20 głównych ról w ciągu 10 lat pracy na scenie, to imponuje, a tymczasem mówi pan w jednym z wywiadów: "Dorobek aktora teatralnego liczy się coraz mniej". Nie rozumiem pańskiego sceptycyzmu...

- To nie ja podchodzę do problemu sceptycznie, taka jest polska rzeczywistość. Mam oczy szeroko otwarte i widzę, co dzisiaj legitymizuje tzw. gwiazdy. Wychowałem się w zupełnie innym kulcie. Wrócę do baletu, bo z pierwszego zawodu jestem tancerzem klasycznym, który mnie ukształtował. Otóż, żeby zostać dobrym tancerzem, trzeba intensywnie harować przez kilka lat. Żeby zostać gwiazdą w mediach, wystarczy pokazać dupę. Portale internetowe, gazety bulwarowe i kolorowe pisemka będą na tyle to rozdmuchiwać, że taki ktoś staje się newsem. Dla mnie jest to żenujące, a czasami wręcz frustrujące. Bardziej liczy się blichtr niż zawartość. O sobie jako ukształtowanym aktorze mogę powiedzieć dopiero dzisiaj, w wieku 32 lat. Umiem panować nad emocjami widzów, potrafię wywoływać bardzo różne reakcje. Poza tym po dziesięciu latach mam też warsztat.

Wydaje mi się, że ludzie patrzą przede wszystkim na pana fizyczność...

- I dlatego z telewizji dostaję propozycje tak banalne, że aż mnie to boli, wzbudza irytację. Nie po to harowałem 9 lat w szkole baletowej, 4 lata w teatralnej, a potem 10 lat ciężko pracowałem w teatrze, grając mnóstwo bardzo trudnych, skomplikowanych postaci, żeby dla decydentów najważniejsze było to, jak wyglądam. Nikt nie zada sobie trudu, żeby zobaczyć mnie w teatrze w roli psychopaty, żołnierza czeczeńskiego czy męskiej prostytutki. W teatrze gram role charakterystyczne, nie amanckie.

Sądzi pan, że własna fundacja zmieni ten stan rzeczy?

- O powołaniu Fundacji Kamila Maćkowiaka zadecydowało moje duże ego i ambicje, w których nikt inny mi nie pomoże, jeśli własnych pomysłów nie zrealizuję sam. Aby grać satysfakcjonujące mnie role poza rodzimym teatrem, poczułem, że muszę je sam wyprodukować.

Co już zdołał pan wyprodukować?

- Przeniesienie telewizyjne spektaklu "Niżyński", który został zarejestrowany po 5 latach obecności na scenie. Jest to moja aktorska wizytówka i chciałbym, żeby coś po nim pozostało, także dla jego sympatyków, wśród których są i tacy, którzy widzieli spektakl po dwadzieścia razy. Wspólnie z Teatrem im. Stefana Jaracza w Łodzi moja fundacja zorganizowała wyjazd z tym spektaklem do Moskwy. W stolicy Rosji fundacja zorganizowała wystawę "Tańczyć rzeczy straszne". Obecnie przygotowuję się do nowego monodramu, ale dofinansowanie kultury w Łodzi jest dużym problemem. Nie mam żadnego wsparcia i wszystko, co zrobiłem, powstało za własne pieniądze. Wziąłem kredyt, żeby rozkręcić fundację. Teraz zabiegam o dofinansowanie z wydziału miasta, składam wnioski, czekam na decyzje.

Na co więc pan liczy?

- Na sponsorów. Mam wiele pomysłów, o których nie mogę jeszcze opowiedzieć, bo nie jestem w stanie zrealizować pierwszego z nich. Wspomniany monodram nosi tytuł "Diva" i wymaga ogromnej oprawy, ekranu diodowego, specjalnego oświetlenia, ogromnej stylizacji, bo chcę stworzyć jednoosobowe show. Nie da się zrobić tego spektaklu taniej, bo bardzo zależy mi na jakości, efektownych rozwiązaniach technicznych. Spektakl wymaga także działań marketingowych, na co potrzebne są pieniądze.

W oczekiwaniu na "Divę" oglądamy pana w roli pisarza Andreasa w austriackiej sztuce "Totalnie szczęśliwi" [na zdjęciu]. Kapitalnie zagrał pan bohatera. Jak go pan plasuje wśród swoich ról?

- Mówiono, że Maćkowiak nie potrafi grać w komedii, że jest zakwalifikowany wyłącznie do zadań hard-core'owych, emocjonalnych, granych tzw. bebechami. Nieprawda. Ja bardzo zmieniłem się w ostatnich latach. Zmieniłem się jako aktor

i człowiek. Miałem ogromną potrzebę zagrania w lżejszym repertuarze.

No i zagrał pan, udowadniając co tą nową rolą?

- Pokazałem, że mogę być zabawny, że potrafię zagrać innymi środkami aktorskimi. Nie muszę umierać, być chory psychicznie albo straszyć jako agresywny psychopata.

Pana bohater Andreas pokazuje pozorne ego, pozorny świat, pozorne szczęście. To wszystko po to, żeby zneutralizować pozorne niepowodzenia?

- Widz zauważa, że gram bardzo autoironicznie, z ogromnym dystansem do postaci, bo w przeciwnym razie "Totalnie szczęśliwi" byliby sztuką bardzo banalną. Trafiłem na świetną partnerkę Ewę Wiśniewską-Audykowską, która jest otwarta na to, na czym mi w tym spektaklu zależy, żeby był on bardzo żywy i bawił widzów.

- Sukces jest dla Andreasa wyznacznikiem "jakości" człowieka, a dla pana?

- Dla mnie nie jest. Jako 18-latek nie myślałem o tym, że ważne jest, jakim będę człowiekiem, liczyło się tylko to, jakim będę tancerzem. Dzisiaj wszystko się we mnie przewartościowało. Nie żyję po to, żeby grać, lecz gram po to, żeby żyć. Teraz moje osobiste życie staje się coraz ważniejsze. Dopóki definiowałem siebie jako Kamila Maćkowiaka przez pryzmat tego, co osiągnąłem, a jeszcze bardziej, czego nie osiągnąłem, to pojawiła się frustracja, kilkuletnia depresja...

Depresja? Przecież z wielkim powodzeniem, deszczem nagród wracał pan z występów zagranicznych w Rosji, Finlandii, Litwy, Helsinek, Niemiec, Kilonii i licznych festiwali. Za każdym razem towarzyszył panu sukces?!

- Nie uważam, żebym osiągnął sukces, ale za to uważam, że jestem dobrym aktorem. Marzyłem o tym, żeby grać w filmach różnorodne role, które wymagałyby ode mnie absolutnego przeistoczenia. Nie dane mi było takiej roli zagrać. Szansę dała mi praca w rialach: "Oficerowie", "Naznaczony", "Kryminalni"... Ale role, w których mógłbym zmagać się sam ze sobą, zapewnił mi tylko teatr. Coraz bardziej ciągnie mnie w stronę bycia twórcą, autorem. Mój nowy monodram będzie mojego autorstwa.

Czuje pan, że zapłacił cenę za sukcesy?

- Zapłaciłem, ale nie lubię uprawiać martyrologii. Jestem typem sportowca i dla mnie liczył się najwyższy wynik. Wychodziłem na scenę, żeby się ścigać, być najlepszym, za mało myślałem o budowaniu roli. Aktorstwo jest bardzo niewymierne,

balet weryfikuje, kto podnosi wyżej nogę, zrobi więcej piruetów.

Dzisiaj pan wie, o co chodzi w aktorstwie?

- Dzisiaj dla mnie to bardziej matematyka niż poezja. Konstruuję, buduję napięcia, realizuję zadania. Ostatnie cztery lata to absolutna wolta w moim życiu i gdyby nie następowała powoli, to nie wiem, w jakim stanie byłbym dzisiaj.

- Czyli?

W strasznym, bo otarłem się o takie własne emocje, o tak niebezpieczne sytuacje, że cieszę się, że wygrał mój instynkt samozachowawczy. Otarłem się o bardzo głęboką autodestrukcję. Dopiero wieloletnia terapia wyciągnęła mnie z tego stanu.

Z czego ona wynikała?

- Nie akceptowałem siebie. Nie lubiłem. Byłem kłębkiem samokrytycyzmu i kompleksów.

Czyżby miał pan słabą odporność emocjonalną?

- Przekonałem się, że wymaga ona pracy, także nad własną osobowością, nad charakterem. Poddawałem się jej systematycznie na terapii, przez cały czas, do dzisiaj.

- Kiedy poczuł pan zmiany w sobie?

- Wtedy, gdy poczułem, że zaczynam się dobrze czuć ze sobą, lubić siebie. Zawsze byłem postrzegany jako osoba bardzo pewna siebie, tymczasem był to kamuflaż, zbroja, żeby nikt nie widział, jak kotłuje się we mnie mnóstwo kompleksów i lęków, jeszcze z dzieciństwa. Byłem bardzo samotnym i depresyjnym dzieckiem w internacie szkoły baletowej, dla którego całym życiem był balet. Dzisiaj mam zupełnie inną hierarchię wartości.

Bardzo pan schudł, sylwetka chyba jest rzeźbiona na siłowni?

- Schudłem 12 kg, co zawdzięczam codziennym treningom na siłowni. Do niedawna miałem ogromną nonszalancję w kwestii tego, jak się ubieram, jak wyglądam, bo chciałem, żeby ludzie widzieli, jaki jestem w środku, a nie na zewnątrz. Ponieważ zaakceptowałem, jaki jestem w środku, przyszedł czas, aby dbać o to, jaki komunikat wysyłam światu.

"Niżyński" też się zmienił od czasu premiery?

- Obecnie jest to zupełnie inny spektakl. Tworzę inną postać przy użyciu mocnych, często biologicznych środków aktorskich. Mimo że gram ten monodram 6 lat, to przed każdym spektaklem jestem chory z lęku, z tremy.

Jak przyjęto ten spektakl w Moskwie?

- Zagrałem tam dwa spektakle. Na pierwszym musiałem udowodnić publiczności, że ją zdobędę. Otrzymałem bardzo dobrą recenzję. Telewizja moskiewska zrobiła reportaż. Na drugim spektaklu już na powitanie otrzymałem owacje. Grałem przed trudną i wymagającą widownią. Grałem po polsku z tłumaczeniem synchronicznym. Dwa lata temu grałem w języku rosyjskim w Finlandii. W Niemczech grałem go po angielsku.

Wyczuje pan moment, kiedy trzeba się pożegnać z Niżyń-skim?

- Trzy miesiące temu dostałem za tę rolę Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu w Kłodzku, więc wciąż jest ogromne zainteresowanie, ale dla własnej higieny nie można aż tak długo eksploatować siebie na scenie w jednej postaci w dwóch godzinach psychozy bohatera. Każdy, kto obejrzy ten spektakl, zobaczy, że jest to skok na bungee, bez liny.

A rola w "Osaczonych"?

- Jest ekstremalną przygodą teatralną. Ból. Wysiłek fizyczny. Ale ja lubię zmagać się z takimi zadaniami. To chyba moja najtrudniejsza rola, przed którą drżałem bardziej niż przed "Niżyńskim".

Z jednej strony jest pan żołnierzem czeczeńskim, z drugiej - subtelnym tancerzem klasycznym. Do jakiego stopnia zdeterminował pana balet klasyczny?

- Balet wywołał we mnie presję bycia najlepszym. Dzisiaj potrafię zrzucić z siebie jarzmo baletowej edukacji.

- Po dyplomie miał pan tańczyć jako solista w balecie książęcym opery w Monte Carlo. Bajeczna propozycja. Nie żałuje pan, że jej nie przyjął?

Nie żałuję, bo balet mi nie wystarczał, był za ciasny, chciałem czegoś więcej.

W rekompensacie jest pan solistą w spektaklach.

- Mam w sobie duszę solisty, ale potrafię też współpracować z partnerem i grać na niego.

Mało który aktor ma odwagę pokazywać się nago na scenie. Pan uczynił to w spektaklu "Totalnie szczęśliwi" po raz trzeci...

- To żadna odwaga, dużo odważniejsze jest to, co robię w "Niżyńskim", od tego, że pokażę tyłek. W "Niżyńskim" nie pokazuję się nagi, bo chodziło nam, żeby dokonać striptizu emocjonalnego, a nie merdać fiutem na scenie.

Bardzo śmiała jest pana ostatnia sesja zdjęciowa.

- Są to zdjęcia z wystawy "Tańczyć rzeczy straszne", tytuł zaczerpnięty z "Niżyńskiego". Stylizacja Adama Królikowskiego.

W swoich rolach popadał pan w najbardziej ekstremalne stany i sytuacje. Czy jest pan gotowy je jeszcze przekroczyć?

- Przekroczę je w granicy profesjonalizmu. Jeżeli uważacie, że Maćkowiak przekroczył już wszelkie bariery, to nic o mnie nie wiecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji