Artykuły

Wojciech Kępczyński ma lekki szok popremierowy

Rozmowa z Wojciechem Kępczyńskim

Gratulacje. Można powiedzieć: spadł Pan jak kot na cztery łapy...

Przyznam, że największym sukcesem jest to, że udało się doprowadzić do premiery. O zdobycie praw do wystawienia "Kotów" starałem się przez parę lat. Dopiero w lutym 2003 r. otrzymaliśmy fantastyczną wiadomość, że możemy zrobić własną wersję musicalu. Rozmowy były bardzo trudne, trwały prawie rok. Grupa Andrew Lloyd Webbera zastrzegła sobie prawo akceptacji wszystkich aktorów i kostiumów. Te odrzucano dwa razy, bo stwierdzono, że są zbyt podobne do oryginału. Cieszymy się, że spektakl jest przyjmowany tak gorąco. Muzyka Webera jest przecież niełatwa, podobnie jak i tekst Eliota. Musical jest afabularny. Tutaj nie ma tak porywającej akcji, jak w "Miss Saigon", czy beztroskiej zabawy jak w "Grease", ale jest w tym spektaklu coś, co nazwałem "symfonią teatralną", w której muzyka, scenografia, światło i aktorzy powinni idealnie ze sobą współgrać.

W Romie reżyseruje Pan od pięciu lat. Czy można powiedzieć, że powstał już polski styl musicalu?

Musical jest po prostu jednym z gatunków współczesnego teatru. Myślę, że po tych paru sezonach udało mi się zdobyć dla Romy trochę inną niż dotychczas publiczność, i to nie tylko tę premierową.

A nie marzy się Panu wielka rewia w rodzaju słynnego Ziegfeld Follies?

Oczywiście! Chciałbym móc wystawiać w Romie wiele spektakli. Sytuacja jednak zmusza nas do tego, by np. "Koty" grać bardzo często. Na ten spektakl będzie przychodzić publiczność. Po prostu brakuje nam czasu. Gdyby rok miał 700 dni - nowych tytułów byłoby dwa razy więcej. Mamy teraz w repertuarze trzy przedstawienia i żałujemy, że nie gramy "Piotrusia Pana". Nie możemy sobie, niestety, pozwolić na kilka premier w roku. "Koty" kosztowały majątek.

Dwa i pół miliona... Przed premierą Pan mówił, że "Koty" to ukoronowanie Pańskich marzeń. Już po premierze, często w takiej sytuacji artyści mówią o "szoku pourazowym" - poczuciu pustki. Co dalej?

Szok pourazowy? Dobre określenie. Także dosłownie - nasi tancerze zaliczyli mnóstwo kontuzji. Rzeczywiście, mamy teraz uczucie pustki, co nie oznacza, że nie myślimy o przyszłości. Chcemy do Romy zaprosić Romana Polańskiego, by zrealizował "Taniec wampirów". Rozmowy trwają, szukamy sponsora, jesteśmy już blisko finału i rozpoczną się kolejne przygotowania. I wielka trema. Boimy się trochę kontaktu z mistrzem, bo wiemy, że w pracy bywa nieustępliwy i potrafi na przykład wywrócić do góry nogami całą gotową scenografię, jak to było w Wiedniu. Perspektywa pracy z Polańskim, który odniósł tym musicalem wielki sukces np. w Hamburgu, to prawdziwe wyzwanie.

A nie myślał Pan o szaleństwie w rodzaju wystawienia w przewrotny sposób "Wesołej wdówki" albo "Barona cygańskiego"?

Marzy mi się "Carmen" w stylu Petera Brooka z 10-osobową orkiestrą i kilkoma solistami - tylko na to oczywiście trzeba mieć pomysł. Może nie "Baron cygański", ale np. "Zemsta nietoperza", z tym zespołem, w musicalowy sposób. Mamy też w planach nowy polski musical, choć na razie nie chciałbym zdradzać szczegółów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji