Artykuły

Mężczyzna na dwie podzielony

"Walentynki" w reż. Beaty Dzianowicz w Teatrze Śląskim w Katowicach oglądała Henryka Wach-Malicka.

W balladowy klimat przedstawienia wchodzimy zanim pojawią się aktorzy i padnie pierwsze słowo. Autorzy scenografii - Izabela Wądołowska i Marcel Sławiński rozwiesili po obydwu stronach Sceny Kameralnej Teatru Śląskiego płótna pokryte pejzażami w stylu Marca Chagalla. Potem pojawią się jeszcze przeźrocza, na których bohaterowie przeżywają swoje sny i tajemne myśli, unosząc się nad drzewami, tuląc koty lub samotnie płacząc w dalekobieżnym pociągu. Coś z baśni i coś z marzeń skrywanych pod codziennością...

Sztuką Iwana Wyrypajewa pt. "Walentynki" Teatr Śląski otworzył - nieoficjalnie, ale zawsze - drzwi dla debiutantów w teatralnym fachu. W roli reżysera po raz pierwszy wystąpiła Beata Dzianowicz - uznana autorka filmów dokumentalnych. Pierwsza to także poważna robota obojga młodych plastyków, choć oni już próbowali teatralnego chleba.

Zgrabny melodramat

Na dobry początek dyrekcja "Wyspiańskiego" podarowała młodym realizatorom nie lada wsparcie - trzy doświadczone aktorki, których wyraziste osobowości uszlachetniły tekst Wyrypajewa. Nie ukrywajmy bowiem, że "Walentynki" objawieniem literackim nie są; to raczej zgrabny szkic do nośnego melodramatu, z banalną (bo przewidywalną) intrygą. Ale ciepły, poprawiający samopoczucie, ozdobiony zabawnymi sytuacjami i dobrym finałem. Ujęcie opowieści w ramy ballady to dobry pomysł ze względu na jej szkatułkową konstrukcję, choć Beacie Dzianowicz nie zawsze starcza konsekwencji w utrzymaniu tempa i zrównoważeniu scen lirycznych z dramatycznymi. Przedstawienie ogląda się jednak z przyjemnością, bez oporów przyjmując dydaktyczne (wyraźnie optymistyczne) przesłanie całości.

Sztuka rozgrywa się w ciągu jednej doby, w 60. urodziny Walentyny, ongiś szaleńczo zakochanej w przystojnym Walentynie. Tak się paskudnie składa, że narzeczonego ukradła bohaterce niejaka Katia, dziś rezydująca w pokoju obok, urzędowa wdowa. On sam umarł był dwadzieścia lat wcześniej, dokładnie w dniu urodzin Walentyny i od tamtej pory żona i kochanka pędzą wspólny żywot, utkany z utarczek, pretensji i najprawdziwszego przywiązania. Także wten jeden wieczór, będący czasem akcji "Walentynek", powrócą do nich wspomnienia i animozje, choć nic złego się nie stanie, bo obydwie doszły do tego momentu w życiu, kiedy już niczego nie da się ani zepsuć, ani wyprostować.

Konstrukcja intrygi

Z woli autora ożywa Walentyn - w tej roli Mirosław Kotowicz i młoda Katia, wzruszająco grana przez Alinę Chechelską. Nie "zmartwychwstaje" natomiast młoda Walentyna, co komplikuje znacznie konstrukcję intrygi. Ale Teresa Kałuda - aktorka o ogromnym doświadczeniu, rozważnie akcentuje podwójną wersję swojej bohaterki. Wala w jej interpretacji zawsze jest bardziej opanowana niż egzaltowana Katia, ale gdy jest młoda - aktorka promienieje, mówi na wyższym tonie, porusza się z gracją i pięknie uśmiecha. Gdy Teresa Kałuda wchodzi w skórę Walentyny sześćdziesięciolatki, jej ruchy sztywnieją, głos traci jasność, a zdania sączą się jakby od niechcenia.

Katię wdowę gra Bogumiła Murzyńska; z rozmachem, na granicy bezpiecznego prawdopodobieństwa. Ale ta szarża ma sens, bo Katia, dźwigająca swój brzydki postępek przez całe dorosłe życie, wciąż nie rozliczyła się przecież z kłamstwa i na swój śmieszny, kaleki sposób próbuje zaopiekować się skrzywdzoną rywalką. Ich symbioza nie jest stanem idealnym ani do końca wygodnym, ale na swój sposób naturalnym i wzruszającym. Relacje między bohaterkami zyskują na wiarygodności dzięki roli Aliny Chechelskiej, która broni młodej Katii, od początku srodze płacącej za grzech miłości i nieuczciwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji