Artykuły

Koty jadają w Bristolu

Po sześciu latach dyrektorowania w Teatrze Muzycznym Roma Wojciech Kępczyński zebrał ekipę, z którą odważył się zaatakować musicalowe Himalaje. I odniósł sukces - bo w wędrówce na szczyt nikt nie spadł w dół.

Polska premiera "Kotów" Andrew Lloyda Webbera to spektakl profesjonalny. Przedstawienie ma dobre tempo, nieustanną zmianę akcji osiąga się pomysłowymi rozwiązaniami scenograficznymi. Trzeba do tego dodać ładne kostiumy, wysmakowaną charakteryzację i precyzyjną reżyserię świateł. Efektowna jest zwłaszcza druga część z popisami trzech kotów - teatralnego, kolejowego i diabelskiego. Wcześniej zawodzi dachowy bal, w zamyśle Webbera stanowiący zwieńczenie pierwszego aktu. Choreografia, oparta głównie na połączeniu neoklasyki z akrobacją, sprawdza się w krótkich sekwencjach, w rozbudowanej scenie balowej powtarzalność rozwiązań zaczyna nużyć. Przydałoby się więcej tańca jazzowego, który zdynamizowałby klasyczne już w gruncie rzeczy dzieło Webbera.

Niezwykła popularność "Kotów" jest zadziwiająca. Polski widz będzie mógł teraz sam ocenić, czy słusznie stały się one największym przebojem XX-wiecznego musicalu. Można wskazać tytuły bardziej poruszające, mocniej odwołujące się do emocji widza, jak choćby "Hair" czy "Jesus Christ Superstar", a jednak szybciej zakończyły one sceniczny żywot. Na ich tle "Koty" wydają się spokojne i uładzone, bez wyraziście określonego odbiorcy. Ale może dlatego są ciągle młode i atrakcyjne, bo mogą się nimi cieszyć wszyscy: dzieci, rodzice i dziadkowie. Kreślą przy tym trafne kocie, a właściwie ludzkie portrety. Uniwersalny charakter tekstów zachował autor polskiego przekładu Daniel Wyszogrodzki, mimo że pierwszy obraz spektaklu przenosi akcję do Warszawy, a koty jadają w Bristolu lub mieszkają w alei Róż.

Utwór jest trudny do wystawienia również dlatego, że wymaga dużej ekipy wykonawców, potrafiących grać, śpiewać i tańczyć. "Koty" przynależą do tej epoki musicalowej, w której zlikwidowano granice między gwiazdami a resztą zespołu, z czym mamy do czynienia choćby we wcześniejszych dziełach Webbera. Tu każdy, kto jest na scenie, ma solowe pięć minut na zaprezentowanie umiejętności. Z ekipy Wojciecha Kępczyńskiego wszyscy zdali test pomyślnie, zespół jest bardzo wyrównany, choć należy wyróżnić Tomasza Steciuka (Gus, Karmazyn), Krzysztofa Swaczynę (Mefistofeliks), Jakuba Szydłowskiego (Ram Tam Tamek), Damiana Aleksandra (Myszołap) czy Zbigniewa Maciasa (Nestor). Osobiste słowa uznania kieruję do Izabelli Zając, która przebój "Pamięć" pozbawiła patosu, jakim przepełniają go dziesiątki wokalistek, zaś odkryła w nim piękną linię melodyczną.

Do tej premiery doszło po ponadrocznych przygotowaniach. Tyle było trzeba czasu, by stworzyć odpowiednią ekipę, a z wieloma ludźmi pracować niemal od podstaw. Można powiedzieć, iż bez pracy nie ma kołaczy. Ale dyrekcji Romy warto "życzyć", by z tymi, których pozyskano dla "Kotów", kolejną premierę udało się zrobić znacznie szybciej. Bo jest również inna sentencja: czas to pieniądz i na West Endzie czy Broadwayu obowiązuje ona od dawna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji