Artykuły

Polska premiera "Jesus Christ Superstar"

6 czerwca w Teatrze Muzycznym w Gdyni odbyła się "próba otwarta" słynnej rock-opery "Jesus Christ Superstar", skomponowanej przez Andrew Lloyd Webbera do libretta Tima Rice'a, a przetłumaczonego przez Wojciecha Młynarskiego przy współpracy Piotra Szymanowskiego.

O próbach polskiej inscenizacji tego dzieła mówiło się od dawna. Ale ciągle wydawało się, że nie mamy na to środków wykonawczych. Ludzi, którzy potrafią jednocześnie śpiewać, tańczyć i grać (aktorsko). W pewnym sensie obawy te potwierdziły się z okazji owego pokazu. O ile Andrzej Pieczyński w roli Judasza jest dobry i jako aktor, i jako wokalista, to rozczarował Marek Piekarczyk w roli Jezusa. Wokalista heavy-metalowej grupy TSA (również uczestniczącej w tym spektaklu) "lwi pazur" pokazał właściwie tylko w dwóch songach: "Świątynia" i "Ostatnia wieczerza". Wszyscy też oczekiwali udziału anonsowanej Małgorzaty Ostrowskiej, której przypadła rola Marii Magdaleny. Niestety, wraz z zespołem LOMBARD akurat wywiązywała się ze wcześniejszych zobowiązań. Katarzyna Chałasińska w roli tej "jawnogrzesznicy" nie jest zła, choć równie ciekawa może być Irena Pająkówna.

"Jesus Christ Superstar" opowiada o ostatnich dniach życia Chrystusa, którego postać można jednak dowolnie interpretować; nie tylko w konkretnym aspekcie biblijnym. Jerzy Gruza, reżyser tego gigantycznego przedsięwzięcia, poszedł chyba śladem sugerowanym przez tłumaczy i dlatego spektakl ten można potraktować także jako ostrzeżenie przed ułudą efemerycznej kariery idola muzyki rockowej. Jego wywyższenie przez rzesze fanów, a następnie upadek. Możliwości interpretacji jest znacznie więcej. Mnie akurat nasunęła się ta, gdyż skłania ku niej słownictwo użyte w kolejnych songach, jak "fan club", "zgryw", "wciskasz kit", "greps" itp., choć oczywiście można stwierdzić, iż jest to spektakl adresowany do młodzieżowego audytorium i stąd ten slang. Również można odszukać jasne nawiązanie do wydarzeń sprzed kilku lat, wyłożone w songu "Ta gwiazda ma zgasnąć!"

Podobnie jak w wersji filmowej (z 1973 r.), tak i tutaj mamy pomieszanie epok. Wierni - w tym i apostołowie - to współcześnie, bardzo kolorowo ubrana młodzież; Kajfasz, Annasz i faryzeusze - to współcześni urzędnicy w garniturach i kapeluszach, z teczką-dyplomatką; strażnicy - w zbrojach z czasów cesarstwa rzymskiego, a król Herod - błyszczący złotą kamizelką, rodem z rewii - występuje w towarzystwie kuso ubranych girlasek. Grepsów rodem z rewii, wodewilu jest znacznie więcej. Odżywają też echa z rock-opery "HAIR", "SGT. PEPPERS LONELY HEARTS CLUB BAND" Beatlesów, a nawet "KARARETU". Te skojarzenia - moim zdaniem - wynikają z określonych przyzwyczajeń odbiorców, ich gustów. Są też znakomite pomysły inscenizacyjne, jak np. potraktowanie aktu "pojmania" w formie spotkania z dziennikarzami, którzy aresztowanemu zadają pytania; przedstawienie wniebowstąpienia poprzez otwarcie się olbrzymich drzwi, z których wypełzają obłoki dymu i bije oślepiające, białe światło czy też - dla mnie zbyt dosłowne - ukazanie "umycia rąk" przez Piłata.

Warto zauważyć, iż widowisko pozbawione jest właściwie scenografii. Tylko w niektórych scenach, a każda jest ilustracją do kolejnego songu, którego polski tytuł wyświetlany jest na czarnej kurtynie, pojawiają się jakieś dekoracje, jak np. jarmarczne stragany czy symbolika "Ostatniej wieczerzy". Ale scenografia nie jest niezbędna. Wystarczy tylko umiejętne operowanie światłem, jak np. przy "śnie Piłata".

O wielkości tej rock-opery której żywot zaczął się od przejmującego przeboju "Superstar", stanowi muzyka. Znakomicie zaaranżowana nośna, z przebojami, jak ten najsławniejszy - "I don't know how to love him". Można tylko zapytać reżysera (?), tłumaczy (?), dlaczego zrezygnowali z songów "THEN WE ARE DECIDED" i "COULD WE START AGAIN, PLEASE?", który także stał się przebojem. Zastrzeżenia mam właśnie do muzyki, a dokładniej do sposobu jej przekazania (zdominowanego przez gitarę basową), jak też do niekiedy małej czytelności tekstów. Ale to już wina naszej techniki.

Trzeba sobie na koniec wyraźnie powiedzieć, iż z takim rozmachem "Jesus Christ Superstar" może być wystawiony tylko w Gdyni, gdyż tylko tutaj działa - założona przez Da n u tę Bad uszko wą - studio, do którego uczęszczają rzesze młodych adeptów. I oni też, choć nie mają w spektaklu wielkich ról, swoją liczebnością sprawiają, iż widowisko ma rozmach (niekiedy na scenie jest chyba setka ludzi).

Premierę poprzedził protest Wojciecha Młynarskiego, który na łamach "Życia Warszawy" - stwierdził, iż gwarantował pierwszeństwo wystawienia Teatrowi Powszechnemu w Warszawie i Jerzy Gruza był o tym poinformowany. Indagowany w tej kwestii dyrektor Teatru Muzycznego powiedział, iż od dwóch lat ma zgodę MKiS na wystawienie tego tytułu, jak również samych tłumaczy, no bo skąd inaczej miałby teksty. 31 sierpnia kończy się termin, po którym - w przypadku niewystawienia - przepada nam udzielona licencja, a Teatr Powszechny na razie jest jeszcze "w polu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji