Artykuły

Zabijanie Szekspira

Zmienić dramat wszech czasów w ponury absurd, w podły i podrzędny teatrzyk miałkich dość dziejów? Jak wam się podoba? - o spektaklu "Hamlet" w reż. Attili Keresztesa w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

Ujrzałem dziś na scenie Teatru Śląskiego interesującą, współczesną, odważną - acz nie krzykliwą - scenografię. Zdawała się zapraszać do fascynującej wędrówki po dusznej wprawdzie i przywodzącej na myśl więzienie, a jednak intrygującej Danii z szekspirowskiego arcydramatu. Żar mego wewnętrznego dyskursu, zachwyt nad feerią efektów wizualno-dźwiękowych ostygł, gdy zdałem sobie sprawę ze smutnej prawdy, że cała ta teatralna machina maskować ma jedynie aktorskie niedostatki. Ma odwracać uwagę od przegrywających starcie z wersami Stratfordczyka aktorów Śląskiego Teatru.

Najwspanialsze monologi wszech czasów wyrzucane niedbale, wystrzeliwane bełkotliwie w tempie uwalniającym od konieczności jakiejkolwiek interpretacji. Karkołomna gra z konwencją, siermiężne mrugnięcia do publiczności, karykaturalne ruchy. Wszystko to odpowiadające pragnieniu przemycenia - gdzie się tylko da - choć cienia folwarcznego dowcipku. Wszystko to z nadzieją, że "Hamlet" skrojony do formatu płytkiej telewizyjnej farsy jak zwykle zadowoli wszystkich. I dużych, i małych, i młodych, i starych - wszak kto z nas nie lubi wodewilu?

Aktorzy w obronie przed tym "unicestwiającym czy unieważniającym aktora ciśnieniem nowych teatralnych poszukiwań czy tendencji" wybrali niewybaczalnie wprost banalną konwencję, za którą niezgrabnie się skryli. Miast "zmierzyć się z głębszymi, nieoczywistymi obszarami człowieczeństwa swojej postaci, z paradoksem prawdy i fałszu w mechanizmach swego aktorstwa", z nieznośnie konwencjonalnym a w dodatku farsowym grymasem dokonują ponurej wiwisekcji szekspirowskiego dzieła. Zapominają, że - jak słusznie zauważył niegdyś Lupa - "nowa generacja widzów nie akceptuje rozmiarów kłamstwa (artystycznego i ludzkiego) w tak podającym siebie i graną postać aktorze".

Ów elementarny brak szacunku wobec słowa - w przypadku Hamleta zmieniający wielką przypowieść o tajemnicy bytu, istocie człowieczeństwa w infantylną burleskę - stanowi nieodłączny element prymitywnego rytuału kastracji Szekspira. Iskra nadziei rozbłyska po antrakcie za sprawą przywodzącej na myśl makabryczny pure nonsense sceny odgrywania Klaudiuszowej zbrodni. Iskra owa natychmiast zostaje ugaszona - szczęśliwie niedosłyszalnym w ostatnich rzędach - bełkotem Michała Rolnickiego, który występuje w roli tytułowej.

Zmienić dramat wszech czasów w ponury absurd, w podły i podrzędny teatrzyk miałkich dość dziejów? Jak wam się podoba? Po obejrzeniu śląskiego "Hamleta" kondycja człowiecza jawi się po shopenhauerowsku żałośnie, nieomal groteskowo.

W programie przeczytać możemy, że oto reżyser czyta Szekspira Gombrowiczem. Winniśmy uważać, by licznie zgromadzona na spektaklu młodzież gimnazjalna nie uznała przypadkiem mylnie, iż atrybutem najistotniej gombrowiczowskim jest owalny przedmiot, zwany popularnie piłką (obecny już w pierwszej śląskiej realizacji Keresztesa "Iwonie Księżniczce Burgunda"), nerwowo tłamszony przez postaci w chwilach najwznioślejszych moralnych wyborów, a stanowiący być może jakąś metaforę - Bóg jeden wie czego. Może także któryś z dorosłych widzów - zbyt powierzchownie obeznany z literaturą - uzna karykaturalne gesty, serialową ekspresja czy na przykład przypominające torsje układy choreograficzne w wykonaniu Poloniusza za szalenie zabawny, dekonstruujący narracje komentarz, wynikający wprost ze zmagań z formą. Jednak widz porywający się w teatrze na jakąkolwiek pracę intelektualną natychmiast odczuje bolesny dysonans. Sugestia, że oto gra się "Hamleta" po gombrowiczowsku, w tym wypadku brzmi równie zabawnie jak przypuszczenie, że Kożuchowska zagrała tragiczną śmierć Hanki Mostowiak w kartonach po beckettowsku.

Rzecz jasna, winnym artystycznej porażki jest także - a może przede wszystkim - reżyser. Recenzenci zwracali uwagę, że Keresztes zrobił "Hamleta" z tą samą niemal ekipą co "Iwonę Księżniczkę Burgunda", w podobnej poetyce. Otóż posunąłbym się dalej: on zrobił dokładnie ten sam spektakl. Ci sami aktorzy w niby różnych, a jednak tożsamych rolach, za pomocą identycznych gestów niezgrabnie oddają te same emocje.

"Przydługie to" - powiada Poloniusz. Ma rację.

Głybin w roli Szambelana, podobnie jak w Iwonie, jako jedyny bodaj zachowuje odrobinę autentyczności i klasy (choć ostatecznie i on poddaje się bezsensownej, krzykliwej farsie, jaką zgotował nam Keresztes). Być może dlatego, że jako jeden z niewielu aktorów tego spektaklu posiada warsztat pozwalający zmierzyć się z szekspirowskim bohaterem...

***

Po niespełna trzech godzinach, zmarznięty, przygnieciony bezmiarem rzezi, jakiej dokonano na dramacie wszechczasów, zirytowany słabym aktorstwem przywodzącym na myśl szkolny konkurs recytatorski, opuściłem śląskiego "Hamleta" ostatecznie zrozumiawszy: "Ani nam się witać, ani żegnać żyjemy po archipelagach, a te wody, te słowa cóż mogą, cóż mogą książę?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji