Artykuły

Muzyka, z której prysły zmysły

"Senso" w reż. Hugo de Any w Teatrze Wiekim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Nowa sztuka może być bardzo staroświecka i bez życia, czego dowodem - "Senso" w Operze Narodowej.

Od kilku sezonów narodowa scena próbuje pozyskać widzów dla współczesnej muzyki i nowoczesnego teatru. W cyklu "Terytoria" tworzyli spektakle młodzi polscy reżyserzy, przełamywała operowe kanony słynna Sasha Waltz, a wszystkie propozycje zyskały zaskakującą życzliwość publiczności.

Ciekawe jednak, co powiedzą liczni fani "Terytoriów" po niedzielnej premierze cyklu. "Senso" to opera świeża, a ostentacyjnie zwrócona ku przeszłości. Marco Tutino skomponował ją rok temu na 150. rocznicę zjednoczenia Włoch. Z takiej okazji musiał podjąć temat historyczny, w tle namiętnej miłości rozgrywa się bitwa pod Custozą, w której w 1866 r. Włosi starli się z wojskami austriackimi. Ważniejsze jest jednak to, że kompozytor i przybyli z Włoch realizatorzy przypominają, iż dzisiaj teatr niekoniecznie musi posiłkować się eksperymentalną muzyką i przekraczać bariery między dziedzinami sztuki.

Marco Tutino sięgnął do Verdiego nie tylko dlatego, że był on idolem dla rodaków walczących wtedy o wolną ojczyznę. "Senso" to tradycyjna opera z chórami, tanecznym walcem, duetami i monologami bohaterów, ale napisana w XXI wieku. Reżyser, scenograf i autor kostiumów Hugo de Ana uświadamia zaś nam, że teatr operowy na świecie nie proponuje wyłącznie inscenizacyjnych szaleństw. We Włoszech, które nie leżą przecież na muzycznych peryferiach Europy, obowiązują inne standardy, a de Ana, choć Argentyńczyk, pracuje tam w La Scali czy Arena di Verona.

Spektakl powstały w koprodukcji z teatrami w Palermo i Bolonii ma cechy włoskiego stylu inscenizacyjnego wypracowanego przez takich mistrzów, jak Giorgio Strehler, Luca Ronconi czy Pier Luigi Pizzi, którzy operują plastycznym skrótem, ale szanują historyczny kostium, a we współczesnej scenografii używają detali z epoki. Tak jest i w przedstawieniu Hugo de Any, przez ściany z pleksi efektownie prześwitują barokowe obrazy z pałacu głównej bohaterki, a XIX-wieczne kostiumy cieszą oko pięknie zestawionymi kolorami.

A jednak "Senso" oglądamy bez emocji, gdyż operze brakuje zmysłowości, która obok pary kochanków jest głównym bohaterem. Autor libretta Giuseppe di Leva dostarczył świetnego tworzywa, ale Marco Tutino nie wykorzystał szansy. Wystarczy się przyjrzeć, jak potraktował kluczową scenę I aktu. W ogromnym łożu włoska hrabina Livia spoczywa w ramionach kochanka i wroga Italii, austriackiego porucznika Hansa. Ich duet pełen jest żarliwych wyznań, przy czym nią kieruje miłosna namiętność, nim - chciwość i pazerność. Zależy mu wyłącznie na pieniądzach hrabiny, co w finale doprowadzi do tragedii.

Ten splot gwałtownych emocji można by wspaniale oddać muzyką, także tradycyjnie pisaną. Verdi wiedział, jak to robić. W "Senso" muzyczna narracja sączy się leniwie, razi przyciężkawa orkiestracja, a dysonansowe odniesienia do włoskiej klasyki operowej czy Brucknera mogą zainteresować nielicznych widzów.

Niewiele zatem mogli pomóc bardzo dobrzy wykonawcy: Nicola Beller Carbone (Livia), Luciano Mastro (Hans) i dyrygent Gerd Schaller. Zapewne więc po "Senso" widzowie zatęsknią do awangardy. Otrzymają ją już w kwietniu, gdy dla "Terytoriów" Maja Kleczewska wyreżyseruje "Oresteję" Agaty Zubel.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji