Artykuły

Bzik całkiem europejski

"Bzik tropikalny" w reżyserii Grzegorza Horsta przywraca dramaturgię Witkiewicza współczesnemu teatrowi. Egzotyczny temat ujęty został w formę parodii "harlekinów" ze sfer życia kolonialnego. Ale dramat duchowej pustki, nudy, żądzy nowych i coraz silniejszych doznań, marzeń o karkołomnych przedsięwzięciach na najtrudniejszych światowych rynkach, nie jest wcale obcy polskim yupies. Aktorzy Teatru Rozmaitości zagrali skomplikowaną materię spektaklu z imponującą prostotą i szlachetnością.

Premiera "Bzika tropikalnego" jest wydarzeniem ważnym co najmniej z kilku powodów. Umacnia pozycję Teatru Rozmaitości na warszawskiej mapie teatralnej i znaczenie jego nowego zespołu aktorskiego. To także dobry początek nowej dyrekcji jednego z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia Piotra Cieplaka, choć pomysł wystawienia "Bzika tropikalnego" zapisać trzeba jeszcze na konto poprzedniego kierownictwa. Godne uwagi jest również pojawienie się w Warszawie młodego, dobrze zapowiadającego się reżysera, wychowanka krakowskiej PWST, Grzegorza Horsta. Wcześniej dał się poznać dzięki spektaklom "Mali lunatycy" według Brocha i przedstawieniem dyplomowym "Penthesilea" Kleista. Zafascynowany doświadczeniami Petera Brooka i Jerzego Grotowskiego, wyruszył w 1988 r. ich tropem w podróż do Indii, Nepalu, Tybetu i Chin. Przemierzył Indochiny, całą Azję, Australię, Papuę i Nową Gwineę, podążając śladami słynnej wyprawy Witkacego i Malinowskiego. Doświadczenia z egzotycznych wypraw wykorzystał w warszawskiej premierze. Reżyser i autor adaptacji, anonsujący się jako Grzegorz Horst D'Albertis, odbierał brawa w jawajskiej masce.

"Bzik tropikalny" oparty jest na oryginalnym połączeniu dwóch Witkiewiczowskich dramatów: "Mistera Price'a" i "Nowego Wyzwolenia". Teksty dopowiadają się. Część "Mistera Price'a" stanowi realistyczną tkankę zdarzeń, jeśli tak można napisać w przypadku Witkacego, zaś fragmenty "Nowego Wyzwolenia" ilustrują narkotyczne wizje i obsesję bohaterów. Podziałowi literackiemu odpowiadają dwa plany scenografii. Pierwszy, to tropikalna kawiarenka z plecioną z wikliny ścianą, gdzie spotyka się rodzina dorabiających się słowiańskich biznesmenów Brzechajłów. Ich syn Jack przeżyje w tropikach inicjację erotyczną i narkotyczną - wprowadzany w świat dzikich doznań przez pogromczynię silnych męskich osobników, Ellinor Fierce Golders (Maja Ostaszewska). O jej miłość walczą również mąż, Ryszard Golders (Mirosław Zbrojewicz), boss jednej z gigantycznych zamorskich kampanii zajmującej się handlem kauczukiem i kawą, a także zakochujący się od pierwszego wejrzenia w Ellinor - Sydney Price (Cezary Kosiński), początkująca gwiazda marketingu, poeta nowoczesnej ekonomii, który spala się w pisanych jak w natchnieniu szalonych biznesplanach. Miejscem ich zmagań będzie zaznaczony na scenie kanapą salon willi Goldersów, a gdy Ellinor zdradzi męża - wykrojony światłem reflektora nędzny pokoik z żelaznym łóżkiem. Drugi plan sceny tworzy przecinająca ją ukośnie jasnoceglana ściana. Stanowi ona oprawę dla wnęki, gdzie przy wyciemnieniu świateł rozgrywać się będą senne koszmary bohaterów spektaklu. Pojawią się tam groteskowa postaci Mima, króla, Zabawnisi i Florestana Wężymorda, dręczących się wymyślnymi słownymi torturami.

To wprost nieprawdopodobne, że jeszcze do niedawna, egzotyczna sceneria witkacowskich dramatów mogła mieć dla dzisiejszego widza znaczenie wyłącznie jako wdzięczny przedmiot parodii romansideł z początku wieku. Chyba że były to inscenizacje zatrącające o politykę. Teraz, dzięki zalewowi "harlekinów", powodzi oper mydlanych, wzniosłych i tandetnych, stała się dla nas zjawiskiem współczesnej kultury popularnej. Witkacy odżył w spektaklu Herbsta jako klasyk wykpiwania literackiej szmiry. Berta Brzechajło (Magdalena Kuta) jest typową egzaltowaną miłośniczką opery, która przeżywa duchowe wzloty i upadki wsłuchując się w Dionizettiego. Równie dobrze mogłaby zachwycać się trzema tenorami. Ellinor Mai Ostaszewskiej to kobieta fatalna, znudzona partnerami. Rzuca ich dla nowych przygód, pożerając kolejnych mężczyzn jak modliszka.

W parodię trzeciorzędnej literatury Horts wpisał też - idąc witkiewiczowskim tropem - dramat ludzkiego nienasycenia i niespełnienia. Jest w spektaklu Teatru Rozmaitości motyw, który musi zastanowić każdego współczesnego widza. To porywający tubylców szalony, pierwotny rytm. Jest on w stanie zawładnąć także "białym człowiekiem". Ma zresztą całkiem europejskie oblicze to szalone tempo końca XX wieku. Schyłku epoki pełnej napięć i ekstazy, które trwają niestety coraz krócej. Cywilizacja żyjąca w świecie mediów, jak ludzie będący w narkotycznym transie, domaga się przecież coraz większych dawek emocji. To łączy z pozoru tak odległe ludy pierwotne i społeczeństwo industrialne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji