Artykuły

Polska "Łaźnia"

JEDŹCIE do Łodzi! Zoba­czycie tam komedię z cyr­kiem i fajerwerkiem, naj­ostrzejsze widowisko satyrycz­ne, jakie wystawiono w Polsce Ludowej w ciągu minionego dwunastolecia. Inscenizował je Kazimierz Dejmek, ten sam, który pierwszy i jedyny po­kazał dotąd w Polsce "Łaźnie" Majakowskiego. Sztuka nazy­wa się "Święto Winkelrida", jej autorami są Jerzy Andrze­jewski i Jerzy Zagórski. Powstała w 1944 roku, jeszcze przed powstaniem warszaw­skim, drukowana była w "Twórczości" w roku 1946, uka­zała się w wydaniu książko­wym w 1947 i żaden teatr nie ośmielił się jej dotąd wysta­wić.

Dlaczego "Święto, Winkelri­da"?. Sztuka rozgrywa się bo­wiem w Szwajcarii, w 20-lecie śmierci jej bohatera narodo­wego Winkelrida, który zginął broniąc swej ojczyzny, nadsta­wiając własną pierś pod ciosy włóczni wroga. Ich groty utkwi­ły w niej, stanowiąc symbol je­go ofiary.

Lecz czy rzeczywiście akcja rozgrywa się w owym nie na­zwanym w sztuce szwajcarskim mieście? Oczywiście, że to tylko pozór, pretekst. Cała sztuka pisana w czasie okupacji jest wielką metaforą o Polsce i Polakach, satyrą wymierzoną przeciwko bezpłodnemu cierpiętnictwu, martyrologii, mesjanizmowi, mistycyzmowi i innym chorobom narodowym, pienią­cym się i grasującym tak sze­roko w latach 1940 - 1944.

WIĘC dlaczego "Święto Winkelrida"? Oczywiście jest to świadome nawiązanie do słynnego zdania z "Kordia­na": "Polska Winkelridem na­rodów".

Był rok 1944. Zbliżał się ko­niec wojny. Powstanie wisiało w powietrzu. Grupa konspira­cyjnych działaczy teatralnych, skupiających się wokół Leona Schillera rozpisała wówczas konkurs na sztukę o tematyce współczesnej. Andrzejewski i Zagórski postanowili wziąć w nim udział. Pragnęli ostrzec społeczeństwo przed grożącym mu poważnym niebezpieczeństwem, które dostrzegali na horyzoncie wydarzeń.

SZTUKA oczywiście nie otrzymała nagrody na kon­kursie. Zdobył ją Jerzy Za­wieyski. Jury uznało, że "Święto Winkelrida" nie jest dosta­tecznie współczesne. (Jak wi­dać błędy jury są w Polsce tradycyjne, niezależnie od tego kto w nich zasiada). Nie mógł odpowiadać ówczesnym jurorom satyryczny ton i politycz­na tendencja sztuki. Niestety jak wiadomo, słuszność była po stronie Andrzejewskiego i Zagórskiego. Historia potwier­dziła ich obawy, przyznała im rację. Odczytujemy dziś bez trudu ten sens sztuki i czuje­my, że w pewnym sennie nie przestał on być nadal aktual­nym dla pewnej części nasze­go społeczeństwa, a szczegól­nie młodzieży, żyjącej dotąd jeszcze w pewnych środowi­skach w oparach martyrologii i mistycyzmu. Nie przestał on w tym sensie spełniam swej roli w wielkiej szkole wycho­wania narodowego jaką zaw­sze jest i powinna być litera­tura.

Ale w trakcie słuchania przedstawienia okazuje się, że na tym nie wyczerpują się wcale walory "Święta Winkel­rida". Jak każdy wybitny utwór literacki ma ta sztuka znacznie bogatszą treść, jej przenośnia mieści nowe moż­liwości interpretacyjne, które dostrzegamy dziś znacznie wy­raźniej i lepiej, niż przed dzie­sięciu czy dwunastu laty. Ta komedia ma bowiem drugie dno. Jej pierwsza warstwa jest rozprawą z cierpiętnictwem, natomiast druga, głębsza, mą­drzejsza stanowi bezlitosną sa­tyrę na wady narodowe, które trapią nasze społeczeństwo od dawna i nie przestają być groźne nawet w okresie budo­wy socjalizmu. A może wła­śnie wtedy stają się szczegól­nie niebezpieczne...

Autorzy "Święta Winkelrida" przewidzieli bardzo dużo, nad­spodziewanie dużo. Jak świetnie znają swój naród, ile potrafili ujrzeć w perspektywie, choć przecież wcale nie przewidywali ustroju politycznego i społeczne­go, jaki będą wraz z nami budo­wać i w jakim przyjdzie im żyć. I w tym tkwi także ogól­nonarodowy sens "Święta Winkelrida". Sztuka ta jest roz­prawą i rozrachunkiem z wa­dami Polaków w bardzo sze­rokim, historycznym aspekcie. Zaś wielką zasługą inscenizatora komedii Kazimierza Dejmka jest, że pod zewnętrzną war­stwą widowiska dostrzegł jej drugie dno, dokopał się do nie­go, wydobył głębszą, ogólnona­rodową treść i uczynił ją moty­wem przewodnim całego spek­taklu.

JAKIE są główne ostrza uderzenia satyrycznego .,Święta Winkelrida?"

W trakcie akcji wyjaśnia się przede wszystkim, że ofiara życia bohatera była zbyteczna. Okazało się bowiem, że w chwili, gdy rzucał się on na włócznie cesarskich żołnierzy, bitwa była już rozstrzygnięta, a Winkelrid wraz z innymi Szwajcarami zastąpił drogę uchodzącym z kraju wojskom, sądząc, że broni ojczyzny przed atakiem wroga. Ale to jeszcze aluzje do sytuacji Pol­ski z roku 1944, w obliczu klęski Niemców na froncie wschodnim. Polemika z po­wstaniem warszawskim jest tu zupełnie jasna, choć przez autorów antycypowana.

Od tego miejsca zaczynają się już jednak sprawy współ­czesne. Oto burmistrz nieokre­ślonego miasta szwajcarskiego w którym odbywają się uro­czystości 20-lecia śmierci Win­kelrida, wykorzystał imię bo­hatera dla umocnienia swej władzy w kraju. Brał on udział w pamiętnej bitwie, w której poległ Winkelrid, i teraz stroi się w piórka przyjaciela zmar­łego, chętnie ogrzewa się w blasku aureoli jego sławy.

W tym celu organizuje właśnie święto, na które przybyć ma z dalekiej górskiej wioski syn Winkelrida. Ten chłopiec żyje wraz z matką w nędzy, kiedy inni bogacą się. Nie zwrócono mu ziemi, skonfiskowanej kie­dyś przez cesarskich żołnie­rzy. Przez 20 lat nikt się o niego nie zatroszczył. Taki sam los spotkał sieroty po innych żołnierzach, poległych u boku Winkelrida. A teraz młody Konrad (imię też nie jest przypadkowe) wystąpić ma w odświętnym misterium, na­pisanym przez nadwornego poetę na zamówienie burmi­strza. Młody Winkelrid ma za­grać rolę swego ojca. Tu jed­nak miarka goryczy już się przebrała. Konrad buntuje się i wzywa lud do walki przeciw tym, którzy nadużyli władzy dla swego osobistego dobra i interesu.

Gdzież tu komedia? - możecie zapytać. I nie byłoby jej rzeczywiście, gdyby nie sa­tyryczne widzenie całej walki jaką toczy lud przeciw burmi­strzowi, gdyby nie świetne satyryczne zakończenie sztuki godne najznakomitszego pióra. Oto już w czasie walki przy­łączają się do buntowników hieny, pragnące żerować na walce uczciwych ludzi. A kiedy pochód manifestantów domaga­jących się wolności, własności i przywrócenia ziemi Winkelridowi podchodzi pod rezyden­cję burmistrza - wystarczy by podjął on hasła demonstran­tów, a natychmiast będzie miał ich po swojej stronie. Wstrzą­sająca jest pointa sztuki. Wy­czerpany burmistrz wraca po swym wielkim przemówieniu do swej żony, przyjaciół, am­basadorów zaprzyjaźnionych mocarstw, którzy już zastana­wiali się nad tym kogo umieścić na miejscu skompromito­wanego władcy. Wszyscy gra­tulują mu sukcesu. A on spokojnie i pewnie żegna ich krótko, oświadczając rzeczowo: "Muszę zaznajomić się z ruchem ideowym, na którego czele stanąłem".

A ileż w tej sztuce kapitalnych obserwacji obyczajowych. Owa uroczystość, tak żywo przypominająca nam niedawne ob­chody z okresu "kultu jedno­stki". Owe skandowania, para­dne pochody, hymny, przemó­wienia itd., itp. Jak świetnie podpatrzone soczyste postacie burmistrza, jego żony, nadwornego poety, aktorów, oberżysty, komisarza policji, dyplomatów itd. Barwne widowisko pełne jest ostrych, a zarazem-celnych karykatur. Przez cały czas przedstawienia widownia zanosi się od śmiechu.

LECZ to już nie tylko, a może nawet nie tyle zasługa i autorów, ile teatru, a ściślej mówiąc inscenizatora, który zaostrzył swą bogatą inwencją satyryczny sens sztuki, gdzie tylko to było możliwe. Precy­zyjna robota reżyserska zaktualizowała i zaadresowała bezbłędnie to wszystko, co było w sztuce Andrzejewskiego i Zagór­skiego aktualne, czyniąc z niej utwór na wskroś współczesny. Kazimierz Dejmek okazał się prawdziwym uczniem i kontynu­atorem Leona Schillera, o czym zresztą mogliśmy się już niejednokrotnie przekonać. Sytuacje są starannie przemyślane, sceny zbio­rowe tętnią prawdziwym życiem, żadna postać nie jest na scenie upozowana, czy sztucznie ustawio­na.

Aktorzy nie są solistami, nie próbują indywidualnych popisów, lecz podporządkowują się karnie batucie reżysera. To prawdziwie zespołowe przedstawienie. Mimo lego można wyróżnić w nim kilka wysoce interesujących kreacji. A więc Andrzej Szalawski w roli burmistrza ukazuje nieznane nam dotąd swe możliwości aktora cha­rakterystycznego, o zacięciu kome­diowym. Seweryn Butrym świetnie parodiuje nadwornego poetę Ga­briela, a Marian Nowicki - ober­żystę Grubego Karola. Na szczegól­ne wyróżnienie zasługuje jednak ostry jak brzytwa, kapitalny pastische Wiesławy Mazurkiewicz w roli burmistrzowej. Tak świetnej roboty aktorskiej dawno nie wi­działem na naszych scenach. Inte­resująco prowadzi swą rolę Michał Pawlicki (włóczęga Tomasz). Bar­dzo zabawny jest Józef Pilarski, jako poseł Królowej Portugalii. Pi­kantną kelnerką w zajeździe " Pod stu włóczniami" jest Bohdana Majda, zaś przezabawnymi dziećmi szkolnymi: Julia Temerson, Wanda Chwiałkowska, Halina Sobolewska, Dobrosław Mater, Jerzy Kozakiewicz i Bogusław Mach. Wśród halabardników spotykamy starych znajomych, tak dobrych aktorów jak Janusz Kłosiński (odtwórca roli Pobiedonosikowa w "Łaźni"), Edward Wichura, którego dobrze pamiętamy z "Poematu pedagogicznego". Widać, że w Teatrze Nowym czołowi aktorzy nie wstydzili się grać małych ról. Wojciech Pilarski prawie statystuje, jako operator filmowy. Ta dyscyplina jest jeszcze jedną miłą cechą tego zespołu. Najmniej podobał mi się Bogdan i Baer w roli Konrada Winkelrida. Lecz może materiał aktorski był tu mniej wdzięczny. Pozytywny bohater nie udał się także Andrzejewskiemu i Zagórskiemu, a na autoironię, która może wykrzesałaby więcej ciekawego z tej roli nie zdecydował się ani aktor, ani jak widać reżyser. Bardzo śmiesz­ny natomiast był Tadeusz Minc w roli starego aktora.

"Święto Winkelrida" nawiązuje świadomie do wielkich tradycji literatury polskiej. Tak jak "Łaźnia" stanowi swoistą kontynuację "Rewizora" w nowych warunkach, tak "Świę­to Winkelrida" sięga do tradycji polskiego dramatu romantycznego, a szczególnie do "Kordiana". Musimy sobie uprzytomnić że mamy w tej sztuce utwór naprawdę wybitny, a przedstawienie należy do najświetniejszych, jakie oglądali­śmy na polskich scenach.

KAZIMIERZ Dejmek stoczył jeszcze jedną zwy­cięską bitwę o umocnienie pozycji najodważniejszego i najbardziej ideowego teatru w Polsce, który toruje drogę innym scenom, nie zaprzestając śmiałych poszukiwań repertuarowych i inscenizacyjnych wzbogacając dorobek Teatru Nowego z roku na rok, od pre­miery do premiery. Warto wkrótce zaprosić przedstawie­nie "Święta Winkelrida" do Warszawy, by obejrzeć je mogli również ci mieszkańcy sto­licy, którzy nie wybiorą się do Łodzi. Czas też pomyśleć o tym, aby Teatr Nowy mógł za­demonstrować swe czołowe przedstawienia w ramach Mię­dzynarodowego Festiwalu Te­atralnego w Paryżu. Jestem przekonany, że odniósłby tam poważny sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji