Artykuły

"Święto Winkelrida" w Łodzi

Kogo tak silny wstręt zbiera na widok nędzy i nicości, ten ma na pewno w sobie wszystko, co tej nędzy i nicości może się przeciw­stawić. (Gogol)

Dejmek wystawił w łódzkim Teatrze Nowym "Święto Winkelrida" komedię Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego, napisaną w 1944 roku i walającą się od tego czasu po rozmaitych szufladach. W 1956 roku rzecz oka­zała się nagle najżywiej aktualną sztuką polityczną, jaką można by sobie w Polsce teraz wyobrazić. Przypuszczam, że teatr zabrał się do tej sztuki z poczuciem gniewu i goryczy, że mogła ona pokazać się tak pojemną i celną satyrą na bliskie nam sprawy, które miały być - w każdym razie nowe - i sta­rym grzechom niepodległe.

Jest to gorycz zdrowa, złość zbawienna. Żywią je tylko ci, którym zależy na rzetelnej naprawie biegu wspólnych naszych dni. Przedsta­wienie jest w oczywisty sposób zna­komite. Ma kształt niezależny myślowo i formalnie, jest uderzająco oryginalne. Dzięki prostej tajemnicy: wszystko w nim jest zrobione dla dobitniejszego wyrażenia tekstu, wyłożenia sensu i dowcipu tej sztu­ki, która nagle stanęła w szeregu najpierwszych naszych komedii. Niedowierzanie, z jakim się przy­bywa na spodziewaną i to którąś z kolei ekshumację literacką, nie­jasne wspomnienia z dawnej lek­tury, niedbała szkicowość tej czy owej sceny - choćby odsłony w karczmie - wszystko ustępuje wobec nieprzepartego wrażenia, że jesteśmy oto na widowisku nie tylko w naszych teatrach wyjątkowym, ale i coś ważnego znaczącym w naszym życiu, posuwającym na­przód procesy myślowe w naszych głowach, tu, na widowni - i to ku jasności. Jasności rozumnej i wesołej. Ostatecznie na tym polega życiowa funkcja dobrej saty­ry. Oto sztuka polityczna. Peł­na aluzji aż boleśnie przejrzystych. 1 mniejsza już o to, czy są one dziełem zamiaru autorskiego, czy tak zwanego przypadku. Ważniej­sze, że teatr łódzki jest pełny i że stanowi jedną z wybitniejszych trybun dyskusji ludowej. Czyta się tu i ówdzie, że trzeba było już dawno sztukę polską zwolnić od serwitutów politycznych, że dość wiekowego obowiązku, że może rozwinie skrzydła i zyska mir mię­dzynarodowy, kiedy będzie taką jak inne, a wszelkie posłannictwa i rządy dusz niech zostawi, mniej­sza o to komu. Tymczasem raz po raz się dowiadujemy, że polscy ar­tyści dalej robią swoje i właśnie tu, dopiero tu odnoszą prawdziwe sukcesy. W tym dziwnym kraju niefrasobliwa rozrywka zapewnia najwyżej powodzenie, ale ludzi pory­wa właściwie tylko polityka. Przy święcie Winkelrieda warto zapamiętać: nie polityka sztuce szkodziła, tylko zła polityka, kłamli­wa, nie licząca się ani z ludźmi, ani z faktami. Z faktami trzeba się li­czyć: jak dotąd najważniejsze fak­ty artystyczne, które zjawiły się na przybierającej fali demokratycznej dyskusji - są dziełem nie ozdobnej, artystowskiej beztroski, ale idei, wciąż tej samej, tyle, że wy­zwalającej się z łachmanów. I tworzą te fakty najczęściej ludzie, którzy i dawniej rąk w kieszeniach nie trzymali. Socjalizm przestaje być sobą, kiedy się z niego wykreśli wierność wolnej myśli ludzkiej i zastąpi rozumne, sprawdzalne racje wyrokami autorytetu. Klęska ta­kiej metody jest szansą przede wszystkim dla tych, którzy soc­jalizm brali i biorą na serio. Zdaje się, że tak zawsze by­ło z zespołem łódzkiego Teatru No­wego. Ten zespół szybko zorientował się, dokąd prowadzi wiara w urzędo­we mity i jak niewiele ma wspól­nego z programem, który ich po­ciągnął i zrzeszył. Po "Brygadzie szlifierza Karhana" ten teatr był pupilkiem władz naszej kultury. To trwało krótko. Okazał się nie­sforny. Już przy "Horsztyńskim" zaczęły się strofowania i zgrzyty. Doszło wreszcie do "Łaźni", a te­raz teatr Dejmka wystawił "Świę­to Winkelrieda". Jego historia jest krótka i pouczająca. Powstał jako przyczółek i oczekiwany wzorzec realizmu socjalistycznego w tea­trze. Okazało się jednak, że wziął na serio drugi człon tego złożonego terminu. Wielu innych wolało wy­pełniać potulnie i bezkrytycznie kanony, które składały się urzę­dowo na człon pierwszy. Z teatrem Dejmka zdarzyła się podobna hi­storia co z Instytutem Nauk Spo­łecznych: okazało się, że jeszcze nikomu studiowanie klasyków mar­ksizmu nie zaszkodziło. Tylko po tym, go trudno odzwyczaić od myślenia. W rezultacie zamiast karnych pretorianów wyrastają wolni i dzielni strzelcy. W prawdziwej bit­wie socjalnej są niezastąpieni i nie­pokonani. Z drugiej strony mało z nich pociechy na paradach. Co ważniejsze? Prosimy pp. generałów o szybką odpowiedź.

Teatr Nowy na odpowiedź nie czekał. Wiedział, ile znaczy inicja­tywa. Wtrącił się do życia. W "Święcie Winkelrieda" mamy ko­medię pozoru, który bezprawnie zastąpił uczciwą ludzką sprawę. Winkelried z demokratyczną, ludową ochotą przyjął w serce sto kopii, a miastem rządzi pan burmistrz... ale ani słowa więcej. Ani sło­wa zwłaszcza o fincie burmistrza, o jego ostatniej kwestii, która na pewno przejdzie do dziejów pol­skiej satyry. Ten teatr powinna jak najprędzej zobaczyć Warszawa. Trzeba mieć nadzieję, że tego sa­mego zdania będzie gościnne kierow­nictwo teatru Polskiego lub Narodowego, jako że "Święto Winkelrieda" jest czerwoną datą w kalendarzu całego polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji