Nowa przygoda z Joyce'em
Niezapomniane wrażenia pozostawiło warszawskie "Bloomusalem", wystawione w 1974 r. przez Jerzego Grzegorzewskiego. Odyseje 38-letniego akwizytora Leopolda Blooma (Marek Walczewski) oraz 22-letniego poety Stefana Dedalusa (Andrzej Seweryn) rozgrywały się początkowo na tradycyjnej scenie Ateneum, potem zaś w szatni, zaaranżowanej na dublińską dzielnicę lupanarów - pisze Adam Ciesielski w UWAŻAM RZE.
Czy ,Finneganów tren" wielkiego Irlandczyka wzbudzi w Polsce tyle emocji co tłumaczenie jego "Ulissesa" ponad 40 lat temu?
Ukazanie się pełnego polskiego wydania "Finnegans Wake", powstałego w 1939 r. najbardziej tajemniczego dzieła Jamesa Joyce'a (1882-1941) w tłumaczeniu Krzysztofa Bartnickiego, jest wydarzeniem literackim. Wątpię jednak, czy dorówna ono wybuchowi zainteresowania twórczością wielkiego pisarza, jakiego byłem świadkiem po wyjściu w 1969 r. jego "Ulissesa" w przekładzie Macieja Słomczyńskiego?
Mimo że od października 1956 r. nie wciskano już nam nachalnie literatury radzieckiej, ukazywały się klasyka i nowości światowe, to głód książki z Zachodu był wciąż duży. W przypadku Joyce'a doszedł jeszcze kompleks nieodrobionych lekcji. Przed wojną, dzięki m.in. przekładowi Jarosława Iwaszkiewicza, znane były wiersze Joyce'a, a w PRL wznawiano tłumaczony w 1931 r. przez Zygmunta Allana "Portret artysty z czasów młodości", ale najważniejsze dzieła twórcy pozostawały niedostępne.
Mimo zaporowej ceny 100 zł (w epoce gdy za książkę płaciło się 10-20 zł) popyt na "Ulissesa" był olbrzymi. Sam mam egzemplarz z pamiętnego wydania PIW, zdobyty spod lady w zaprzyjaźnionej księgarni. 40-tysięcznynakładmiał dodruki, a do dziś ukazało się kilkanaście kolejnych edycji.
"Ulissesa" zapragnęli mieć wszyscy, nie tylko krytycy i studenci literatury Czy był czytany? Mówiono, że rodacy dzielili się wtedy na takich, którzy nie przebrnęli przez pierwsze strony; takich, którzy dotarli "prawie do końca", ale nic nie zrozumieli, oraz na takich, którzy zasmakowawszy w Joysie, czytają dzieło przez całe życie.
Sam zaliczam się do tych ostatnich. Wytrenowany na lekturach Mirona Białoszewskiego czy Stanisława Czycza bez kłopotu poruszałem się wśród językowych rebusów dzieła. Z "Ulissesem" w kieszeni jeździłem do Dublina i Londynu. W Polsce nie opuściłem żadnejz ważnych inscenizacji Joyce'a. W gdańskim Teatrze Wybrzeże oglądałem "Ulissesa" - wyreżyserowaną w 1970 r. przez Zygmunta Huebnera sztukę Słomczyńskiego wg dzieła Joyce'a - ze świetnymi rolami Stanisława Igara (Bloom) i Haliny Winiarskiej (Molly).
Niezapomniane wrażenia pozostawiło warszawskie "Bloomusalem", wystawione w 1974 r. przez Jerzego Grzegorzewskiego. Odyseje 38-letniego akwizytora Leopolda Blooma (Marek Walczewski) oraz 22-letniego poety Stefana Dedalusa (Andrzej Seweryn) rozgrywały się początkowo na tradycyjnej scenie Ateneum, potem zaś w szatni, zaaranżowanej na dublińską dzielnicę lupanarów.
Akcja, zgodnie z rytmem powieści Joyce'a i z chwiejnym krokiem podchmielonych bohaterów, toczyła się niespiesznie, wybuchając
w coraz to innej części zaciemnionej przestrzeni. Skok napięcia przyniosła awantura z patrolem policji dublińskiej, po której protagoniści ewakuowali się podstawioną pod teatr taksówką. Na tym tle zupełnym rozczarowaniem było "Nowe Bloomusalem" Grzegorzewskiego w 1999 r. w Teatrze Narodowym.
"Annę Livię" z kolei - według fragmentu "Finnegans Wake" przełożonego przez Słomczyńskiego - oglądałem we wrocławskiej inscenizacji Kazimierza Brauna. Tłumaczeniu całości skomplikowanego dzieła Słomczyński nie podołał. Sztuka ta udała się wreszcie teraz, po latach pracy, Krzysztofowi Bartnickiemu, a "Finneganów tren" z pietyzmem wydała Korporacja Ha!art. Czeka nas nowa, fascynująca przygoda lektury Joyce'a!.