Artykuły

"Fantazy" Skuszanki

JEDENAŚCIE LAT TEMU Konrad Swinarski zbulwersował widownię swym "Fantazym" w Starym Teatrze, gdy - jak sam wówczas pisałam - usiłował pokazać komedię Słowackiego poprzez romantyzm z... główką kapusty.

Miało to oznaczać satyryczną wizję upadku postaw frazesowych "rycerzy romantyzmu" ucieleśnionych w osobie Fantazego, ich papierowych Muz (hr. Idalia), lokajów-Rzecznickich oraz lokajskich dusz hrabiów Respektów, kupczących ponadto ciałem córuni Diany. A w ogóle spektakl Swinarskiego chciał demaskować ubóstwem zewnętrznym bohaterów sztuki ich ubóstwo wewnętrzne, kompromisy i deklaracje o patriotyzmie.

W rok później KRYSTYNA SKUSZANKA wystawiła "Fantazego" we wrocławskim Teatrze Polskim. Było to wtedy jej czwarte (jeśli idzie o tytuły dzieł) ujęcie inscenizacyjne dramatów Słowackiego - po "Balladynie" (r. 1956 - Teatr Ludowy w Nowej Hucie), "Śnie Srebrnym Salomei" (Nowa Huta - Warszawa - Wrocław) i "Kordianie" (wspólnie z J. Krasowskim - Wrocław). Później, już w Teatrze im. Słowackiego (1973 r.) pojawiła się "Lilla Weneda", a następnie "Mazepa" (1977 r.). I obecnie znów "Fantasy". Zestaw tych, wybranych - i powtarzanych! - utworów scenicznych jednego z trzech wieszczów romantyzmu, nie jest czymś przypadkowym. Służy bowiem inscenizatorce, jako specyficzne tło baśniowo-senne, do pogłębionej historiozofią dyskusji sceny z widownią - i na scenie - o polskim "zwichniętym losie" w wyobraźniowym Salonie Literackim Wielkiej Emigracji, po powstaniu listopadowym. Czego najdobitniejszą wykładnią - niezwykle celną zwłaszcza intelektualnie (choć trudną w odbiorze) - okazała się "Lilla Weneda", chyba szczytowe w swej odkrywczości oraz bogactwie środków artystycznych, osiągnięcie Skuszanki po okresie nowohuckim. I najbardziej dojrzałe w odniesieniu do dzieł Słowackiego. Zdumiewające konsekwencją myślenia historycznego.

Zastanawia tu przede wszystkim trafność łączenia dwu planów działań scenicznych. Te dwa plany fabularne oraz "myślenie Czasem" poprzez oba przenikające się wzajemnie teatry obrazu i refleksji społeczno-filozoficznej, przyczyniły się do powstania - ponad nimi - swoistego teatru moralno-politycznego. Bardziej tragicznego, aniżeli tragikomicznego. Co może być przedmiotem dyskusji ze Skuszanką, ale tworzy również jej własny styl teatralnego czytania Słowackiego na użytek współczesnej widowni.

Nie inaczej widzi Skuszanka dwoistość materii scenicznej "Fantazego". Wspomina zresztą o tym w notatkach reżyserskich: "<> - to dalszy ciąg biograficznego dramatu pokolenia Kordianów, jego akt przedostatni. Ostatni - dopisało życie w rewolucji lat 1846 i 1848. To był już pogrzeb romantyzmu. Kompromitacja romantyków lat 40. ma w "Fantazym" wymiar tragiczny, bo dokonuje się przy pełnej świadomości bohaterów. A może właśnie ta świadomość jest intelektualnym zwycięstwem odchodzącego pokolenia?"

CZY NAJNOWSZA PREMIERA "FANTAZEGO" pod koniec sezonu 1978/79 w Teatrze im. J. Słowackiego - potwierdza w całej rozciągłości te przypuszczenia? I czy jest również próbą kontynuacji Salonu Literackiego z "Lilli Wenedy" - owych rozmów rodaków powracających (na chwilę) z emigracji lub podróży do kresowych dworów i pałaców rzeczywistości społecznej, politycznej, a także Moralnej - nierzadko dwuznacznie ocieniającej życie Respektów i Rzecznickich na równi z życiem uczciwego, rosyjskiego Majora i zesłańca-Jana? Odnoszę wrażenie, że pomysł Skuszanki istotnie zmierza ku poszerzeniu tamtego Salonu - chcąc go wzbogacić nowymi elementami dyskusji. Tym razem jakby w symbolicznym dialogu-klamrze inscenizacji: gdy przed kurtyną po obu bokach sceny, ustawiono dwa fotele dla głównych rozmówców i inicjatorów rozmowy o romantycznych mitach oraz ich upadku. Z jednej strony - Fantasy, z drugiej - Idalia. Śnią, marzą czy wywołują teatr pozorów? Chwyt inscenizacyjny zgrabny i zapowiadający ciekawe rozwiązania w duchu "Lilli Wenedy" - tyle, że wzmocniony już rezultatem przemyśleń (i doświadczeń historycznych) z tamtej sztuki. Bo tutaj, w "Fantasym" nie ma odwołań do baśni bohaterskiej Wenedów i Lechitów, wplecionej w salonowe spory. Jest tylko dosłowność - choć przeironizowana i uteatralniona - gorzkiej oraz malutkiej stabilizacji antyromantycznej. W tę to dosłowność mają wkroczyć Fantasy z Idalią, by zedrzeć łuski z oczu kabotynom "grającym komedię na grobie".

Ba - byłoby pięknie, gdyby owo przenikanie z błazeńsko-ckliwej pozycji w sferę tragizmu, zyskało wierzytelność nie tylko przez zarysowanie koncepcji reżyserskiej, lecz na skutek artystycznej spójni stylistycznej. A tej akurat zabrakło. Może nie w całym przedstawieniu, ale w kilku jego momentach zwrotnych. Zwłaszcza w drugim planie owego "teatru w teatrze". Czyli w toku rzeczywistej akcji: u Respektów, w trakcie intrygi komediowej "kupieckiej" oraz "tragi-patriotycznej" na linii Diana-Jan, Major.

MYŚLĘ, że teatralność zamierzenia Skuszanki, słuszna w pomyśle i nawet zawierająca spory ładunek ironii demaskatorskiej - jakby nieco rozpłynęła się w nadmiarze sztuczności, odbierając aktorom (poza Fantazym, Idalią, Majorem i Stellą) swobodę działań. I wtedy pękła konstrukcja całości. Powstały - obok siebie - dwa widowiska: jedno retoryczno-kpiarskie, drugie - czysto obrazkowe, ale oschłe, bo zbyt naznaczone grą serio. Z tym, że i ten drugi "teatr" rozpadł się na kilka części, z których właściwie tylko wątek Majora i Jana mieścił się w wymiarach przylegających - na zasadzie kontrastu realistycznego - do satyrycznej konwencji (irrealnej) teatru wyobraźni Idalii oraz Fantazego. Na szczęście, udało się reżyserce związać pogubione nici w scenie finałowej, co potwierdziło - acz trochę późno - celowość ogólnego zamysłu inscenizacji.

Sądzę też, ze na pozór niezborne (w szczegółach) elementy scenografii JACKA UKLEI - przemieszane, zdawałoby się, w sposób przypadkowy - owe fragmenty kolumnad zarośniętych trawą, prześwitujące w tle cerkiewki i pejzaże, posągi klasycystyczne i klawikordy, mimo wszystko komponowały scenerię, zgodnie z wizją Skuszanki: swoistego śmietnika romantyzmu. Sugerowały zewnętrznością rozchwianie pojęć oraz pewne rysy pół-satyryczne, pół-dramatyczne kompromitacji mitów, wyrosłych z "choroby duszy polskiej". Z tragedii i "błazeństwa desperatów". Współgrała z tym muzyka ADAMA WALACIŃSKIEGO - raz gładka i potoczysta, to znów chropawa w "pękniętych" tonach.

TE, ZAŁOŻONE NIEJAKO, pęknięcia ideowe tragikomedii, niestety nie sprawdziły się w najistotniejszym nurcie artystycznym widowiska: poprzez wykonanie aktorskie. Rozbieżność pomiędzy teoretycznie słuszną "teatralnością" a praktyczną jej realizacją na scenie, okazała się i większa od spodziewanej, i bardziej sztuczna, aniżeli dyktowały to umowne granice takich podziałów w przyjętej koncepcji reżyserskiej. Najmniej ta sztuczność odbiła się na interpretacji ról Idalii oraz Fantazego. Idalia, zresztą - ANNY LUTOSŁAWSKIEJ - była nie tylko jedną z najlepszych kreacji scenicznych tej artystki, lecz zadziwiała także dyscypliną warsztatową i naturalnością. Co w odniesieniu właśnie do łączenia gry wprost i nie wprost, mogło pozbawić rolę tzw. pełnokrwistości. A że tak się nie stało, należy wyrazić aktorce uznanie. Potrafiła bowiem uwierzytelnić dystansem i... liryką cały, złożony z przeciwieństw, charakter przedstawianej postaci. WOJCIECH ZIĘTARSKI zdołał również uniknąć pułapek usztywnień retorycznych, nie pozbawiając swego Fantazego ironicznych przerysowań kabotyna-retoryka. Chyba świadomego własnej błazenady. Czynił to z dobrze akcentowanym "wewnętrznym" cudzysłowem. W innej sytuacji był MARIAN CEBULSKI (Major), który sentymentalną i operową rolę umierającego poczciwca, szlachetnej duszy - musiał wypełnić tyradami wręcz nieprawdopodobnymi życiowo. Dojrzałość artystyczna pozwoliła mu zamienić dosłowność zdarzeń w jeszcze jeden chwyt aktorski - odsuwający karkołomność niby-prawdy sytuacyjnej, przybliżając natomiast prawdę o samej postaci. Jako swoistego kontrapunktu tej osobliwej komedii. Także JERZY GRAŁEK (Jan - zesłaniec na Sybir) nie popadł w patetyczną nienaturalność i cukierkowe tony patriotyczno-miłosne. Nie znalazł jednak w MARZENIE TRYBALE (Diana) współpartnerki dialogu. Była ona tylko pięknym posągiem dziewczyny - w przeciwieństwie do pełnej temperamentu Stelli (URSZULA POPIEL), której rola chyba została pomniejszona w stosunku odwrotnym, niż propozycje samego autora. Dość nikle zaprezentowało się sceniczne małżeństwo hrabiów Respektów (KAROL PODGÓRSKI i HALINA ZACZEK). Być może nijakość Respekta miała świadczyć o niewyraźnej jego roli w sztuce, zaś chwilami groteskowy sposób bycia hrabiny spełniał funkcję służebną dla określenia stopnia rodzajowości społeczno-obyczajowej, motywującej reżyserskie zamiary. Tyle, że wypadło to niezbyt przekonywająco. Tak, jak nie przekonywał wystylizowany na "polskiego diabła" Rzecznicki (JÓZEF HARASIEWICZ), który zamiast ironicznego demonizmu, demonstrował jedynie śmieszność stręczyciela, totumfackiego Fantazego. Jako kamerdyner Respektów wystąpił JAN ADAMSKI, zaś lokajem Idalii był BOGDAN MICHALIK. W efekcie - przedstawienie "z ambicjami", które miało szanse przedłużenia wielce interesującego Salonu Literackiego z "Lilli Wenedy" jako ostatni akcent sporu o tamte obrachunki historyczno-narodowe, trochę utknęło na mieliznach przeteatralizowania. Jakby sam pomysł inscenizatorski "połknął" proporcje umowności między własną ideą i jej wykonaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji