Artykuły

Ludzie zabawy

1.

Tytuł przedstawienia jest niewinny: "Poobiednie igraszki". Tytuł tego felietonu, będący powtórzeniem tytułu jednego z rozdziałów wielkiego dzieła Floriana Znanieckiego, też groźny nie jest. Bo czy zabawa może być groźna? Albo igraszki?

F. Znaniecki, o którego upominałem się na tych łamach wielokrotnie, w pracy pt. "Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości" dzieli "ludzi teraźniejszych" na ludzi dobrze wychowanych, ludzi pracy, ludzi zabawy i ludzi zboczeńców. O ludziach zabawy pisze m.in.: "zasadnicze dążności do przystosowania u człowieka zabawy wyrażają się najskrajniej w jego znanym konformizmie (...)". Skutki konformizmu, skutki "dekompresji moralnej" wywołane konformistycznym przystosowaniem można prześledzić w przedstawieniu wyreżyserowanym w Teatrze im. J. Osterwy, na scenie Reduty, przez Jacka Gierczaka. I dalej Znaniecki, tym razem z propozycją definicji: "człowiekiem zabawy nazywamy takiego, u którego w życiu dojrzałym panują dążności osobotwórcze, rozwinięte pod wpływem kręgów rówieśników, w których się bawił, w ciągu dzieciństwa i młodości".

Nie wiem czy Roma Mahieu, autorka "Poobiednich igraszek" (nb. jej rodzice byli polskimi Żydami) czytała książkę wielkiego Polaka napisaną przez niego "przy okazji" pracy w komisji, która badała systemy wychowawcze w Stanach Zjednoczonych w latach wielkiego kryzysu. Mogła oczywiście przeczytać, ale przecież nie musiała. Ja w każdym bądź razie, gdy oglądałem polską prapremierę dramatu argentyńskiej pisarki miałem w swoim "planie myślowym" przywołane tu cytaty i twierdzenie, że "znaczna część życia społecznego dorosłych - mówiąc wyraźnie, życie towarzyskie, polityka i wojna - jest w najgłębszej swej istocie zabawą dziecięcą, zachowującą wszystkie cechy zasadnicze zabawy". Musiałem także pamiętać i o tym, że tak groźne systemy polityczne jak faszyzm i hitleryzm to - według Znanieckiego - także domena ludzi zabawy, choć takie słowa jak "igraszki" czy "zabawa" brzmią przecież bardzo niewinnie...

2.

W przedstawieniu lubelskim, w kameralnej sali Reduty, mamy na wyciągnięcie ręki "krąg rówieśników": Andres ma lat 8, Susana lat 5, Diego - lat 7, itd. Tylko Julito ma lat 18, ale Julito jest niedorozwinięty, zatrzymany w rozwoju na poziomie dziecka, więc intelektualnie i emocjonalnie także "dziecięcy".

Oczywiście, że dzieci z dramatu R. Mahieu w przedstawieniu dziećmi nie są. Grają ich role dorośli - poza Zbigniewem Karapudą (Julito) i Markiem Fabianem (Sergio) - są to teatralni adepci: Roman Pietrzyk (Andres), Iwona Jarzyna (Susana), Zbigniew Wróbel (Diego), Anna Magdalska (Claudia), Wojciech Dobrowolski (Alonso) i Alina Kołodziej (Karolina). Kreowani przez aktorów i adeptów aktorskiej profesji "malcy, wychowankowie rzeczywistości, w której okrucieństwo posiadło rangę cnoty, bawią się w sadyzm, konformizm, nietolerancję, załatwianie porachunków cudzymi rękami, prowokację, śmierć". O tym, w co bawią się malcy - informuje teatralna ulotka, a treść ich zabaw opisuje tekst dramatu. Ważne jest natomiast - szczególnie ważne w sytuacji, gdy mamy do czynienia z przedstawieniem prapremierowym, wyreżyserowanym przez zdolnego aktora, granym przez adeptów - jak ta zabawa wygląda w kategoriach teatralnych, a nie fabularnych.

3.

O takich przedstawieniach, jak to wyreżyserowane przez J. Gierczaka, mówi się: gęste, wartkie, staranne. O takiej scenografii, jak scenografia zaproponowana do "Poobiednich igraszek" przez Ireneusza Salwę, mówi się, że "przylega do treści przedstawienia". Dobrze się też mówi o takiej muzyce (chociaż trafniej byłoby w tym przypadku mówić o tle akustycznym), jaką zaproponował Mieczysław Mazurek.

Jeżeli już się to wszystko powie, zamknie w oceny bezradnie banalne, pozostaje przymus i obowiązek powiedzenia tego wszystkiego raz jeszcze. Inaczej, prościej, szczerzej. Otóż przypuszczałem, że debiutujący w roli reżysera J. Gierczak da mi szansę sporządzenia katalogu rozstrzygnięć niepewnych, wątpliwych i ja wtedy napiszę mu solenną recenzję, a nie teatralny felieton. No i nic z tego, bo J. Gierczak poprowadził przedstawienie i wykonawców ręką pewną, bez wahań i wątpliwości jak należy montować widowisko grane przy otwartej kurtynie (ściślej: bez kurtyny), aby miało ono swój puls, swój rytm, swój zagęszczony klimat okrucieństwa i grozy w finale. Pokazał też - co ważne - że z adeptami można z powodzeniem brać lekcje psychologii postaci, co w przypadku R. Pietrzyka, I. Jarzyny i Z. Wróbla sprawdza się szczególnie dobrze. I jeszcze jedno: mądrze obmyślił te momenty zatrzymania akcji (stop - klatki, flesze, a można je też nazwać jeszcze inaczej), kiedy zdarzenia sceniczne ulegają chwilowemu zawieszeniu i tylko z głośników docierają do widza odgłosy z placu zabaw. Z takiego, który jest także obok: mojego bloku, mojego i twojego domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji