Artykuły

Kurt Vonnegut i nowy taniec

Artystka w swoim najnowszym projekcie zastanawia się nad granicą między tym co ludzkie i nieludzkie, normalne i osobliwe, nieuchwytne i powtarzalne - o spektaklu "Trafalmadoria" w choreografii Izabeli Chlewińskiej prezentowanym na Festiwalu Kalejdoskop w Białymstoku pisze Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

O związku dwóch sztuk - literatury i tańca - pisać nie jest łatwo. Obie dziedziny łączy indywidualne doświadczenie stawiane ponad uniwersalną interpretacją oraz twórczy wysiłek włożony w poznanie każdej ze sztuk, ważniejszy niż umiejętność odtwarzania wypracowanych schematów. Artyści zaproszeni na Festiwal Kalejdoskop w Białymstoku niejednokrotnie inspirowali się dziełem literackim, ale nie po to, by stworzyć jego sceniczną kalkę - w każdym wypadku chodziło o inspirujący dialog z podjętą tematyką.

Powieść Kurta Vonneguta "Rzeźnia numer pięć" stała się inspiracją dla Izabeli Chlewińskiej podczas pracy nad najnowszym spektaklem. "Trafalmadoria" to taneczny monodram, zrealizowany w ramach projektu "Rezydencja/Premiera 2011" w Klubie Żak w Gdańsku. Projekt bazuje na motywach z książki Vonneguta, ale przekłada je na różnorodne formy ekspresji: ciała, mimiki, gestów, a także język mediów czy znaki wpisane w kostium tancerki. Z jednej strony to zamknięte, pełne dzieło artystyczne, którego sens można odczytać w relacji ciała, słów i mediów (bez znajomości fabuły książki), z drugiej - zyskuje więcej poziomów interpretacji, kiedy pamięta się o jego literackim kontekście.

Spektakl rozgrywa się w białej scenerii - podłoga pokryta jest białą wykładziną, pod sufitem podwieszony jest biały ekran, na którym wyświetlane są rysunki jak z dziecięcej kolorowanki. Pomiędzy kolejnymi sekwencjami ruchów tancerka podchodzi do stolika w głębi na sceny i na graficznym tablecie podłączonym do laptopa, elektronicznym piórkiem kreśli słowa lub proste rysunki. Historię, którą zaraz spróbuje opowiedzieć swoim ciałem, wytańczyć. Mowa jej ciała nie zawsze jednak przedstawia to, co spodziewaliśmy się zobaczyć. Ubrana w białą sukienkę z koronką, tancerka już po chwili zakłada na siebie uprząż podobną do tych używanych w sportach ekstremalnych. Jest przez to ograniczona jak marionetka trzymana na niewidzialnym sznurku historii, którą ma odegrać. Kiedy na obrazie z rzutnika pojawiają się nakreślone przez nią linie i kropki, nie trudno jej wykonać zadanie "skopiowania" - zdecydowanym krokiem pokonuje przestrzeń w linii prostej, po czym wraca do punktu wyjścia, staje krok obok i przemierza krótszy dystans. Kropką może być skok w przód lub obrót w tym samym miejscu. Problem pojawia się, gdy na tabliczce rysuje wykres, przypominający zapis rytmu uderzeń serca rejestrowany przez kardiogram. Mechaniczność gestów już nie wystarcza, by odwzorować tak skomplikowany układ linii, pełen niespodziewanych zakrętów i zmiennych wysokości. Ruchy tancerki stają się przez to bardziej płynne, nieokreślone, jakby starała się uchwycić to, co nie do uchwycenia, nie do przedstawienia w tańcu i geście - istotę ludzkiego życia. Ten moment jest jednym z najbardziej przejmujących w spektaklu. Zaraz po nim na ekranie wyświetlają się słowa "Czuję się jak ktoś inny" i pytanie rzucone w stronę publiczności - "A ty?". Te wyraziste (choć może zbyt ograne, a przez to zużyte) hasła stanowią wstęp do tanecznej interpretacji powieściowej historii.

Tralfamadoria to planeta opisana przez Kurta Vonneguta, zamieszkana przez zielone, jednookie stworzenia. Performerka na tablecie rysuje kosmitę: giętki trzonek, czyli tułów stworzenia, na którym umieszczona jest dłoń z okiem w środku i przyssawkę, umożliwiającą poruszanie. Żeby pokazać Tralfamadorczyka, zdejmuje z siebie sukienkę, pod którą ma wyszczuplającą bieliznę ściśle przylegającą do ciała, w bladym, cielistym kolorze. Ubiór nie podkreśla kobiecych wdzięków, raczej maskuje je i "odcieleśnia" tancerkę. W tej scenie to bardzo istotne - taneczne figury przypominają już nieludzkie, zwierzęce kształty, gesty nie są codzienne, ale obce i nieznane. W dowcipny sposób tancerka demonstruje, jak mieszkańcy planety wyrażają swoje emocje - poprzez różne techniki zamykania dłoni. Zabawne pozy przestają jednak śmieszyć, gdy przypomnimy sobie podtytuł książki Vonneguta - "Rzeźnia numer pięć, czyli Krucjata dziecięca, czyli Obowiązkowy taniec ze śmiercią". Śmierć w spektaklu pojawia się znienacka, to "tylko złudzenie", gorsza forma, która jedynie "zdarza się". Jak czytamy na ekranie, mieszkańcy planety postrzegają czas - a przez to również życie i śmierć - zupełnie inaczej niż Ziemianie. "CZAS tworzy fałdy", pomiędzy którymi można się przemieszczać, podróże w czasie należą do codziennych zajęć Trafalmadorczyków (na ekranie wyświetlają się powitania i pożegnania z różnych porządków czasowych: "Do widzenia!", "Do przedwczoraj!", "Do zaraz!"). Teraźniejszość, przeszłość i przyszłość to zawsze "teraz", chwila, w której każdy postrzegany jest w pełni swego istnienia, od początku do końca. Tancerka kilkakrotnie powtarza zestawy ruchów, jakby chciała udowodnić, że potrafi "wypaść z czasu" jak główny bohater powieści Vonneguta. Billy Pilgrim obdarzony jest cechą niedostępną dla zwykłych śmiertelników. Jednoczesne przebywanie we wszystkich momentach swego życia jest zarówno darem, jak i balastem, którego nie może się pozbyć. W tanecznej interpretacji tego motywu rozbrzmiewa nostalgia za możliwością powrotu do tego, co już się zdarzyło i zostało zapomniane. Powrotu nie tylko w formie wspomnienia, ale przede wszystkim w ponownym przeżyciu, w intensywnym cielesnym doświadczeniu.

Śmierć można zobaczyć tylko w ZOO - miejscu przeznaczonym dla innych, czyli ludzi. Refleksja nad kondycją ludzkości, podjęta przez autora "Rzeźni...", w spektaklu przyjmuje formę pokazu osobliwości - tancerka wygina ciało, w różnych pozach zastyga "na pokaz", wystawia się na publiczny widok. Robi mostek, z tej nienaturalnej pozycji przypatruje się publiczności. Teraz widownia jest obserwowana, "uwięziona" w ludzkim ZOO, gdzie normalność jest cechą negatywną, niepożądaną, najbardziej dziwną. "Czuję się jak ktoś inny", ktoś z nie mojej historii, przybysz z obcej planety. Czuję się jak zwierzę zamknięte w klatce, które nie rozumie, dlaczego się tam znalazło. Ktoś każe wykonywać mi zadania, powtarzać to, co już zostało wymyślone, uzupełniać opowieść o własną obecność. Moje ciało przestaje znaczyć, jest tylko niezbędnym nośnikiem wydarzeń. Chcę odnaleźć sens istnienia, ale jest na to tylko chwila, na którą składa się całe życie. Czy to rzeczywiście opis życia kosmity z Trafalmadorii, czy może brzmi znajomo i dla nas? Izabela Chlewińska w swoim najnowszym projekcie zastanawia się nad granicą między tym co ludzkie i nieludzkie, normalne i osobliwe, nieuchwytne i powtarzalne. Chociaż na planecie opisanej przez Vonneguta, śmierć tylko "zdarza się", w nas ciągle wzbudza strach. W scenie, gdy tancerka staje przodem do publiczności i wielokrotnie powtarza: "ja żyję", wydaje się, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi. W gestach, w mimice, barwie i tonie głosu szuka sposobu na wyjaśnienie pozornie oczywistego sformułowania. Nie znajduje go - słowa zlewają się ze sobą, coraz trudniej zrozumieć ich brzmienie i sens. Życie jest nie do uwierzenia, nie do opowiedzenia, za to śmierć ma się całkiem dobrze. W ludzkim ZOO to największa atrakcja dla turystów z obcych planet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji