Artykuły

Lekcja polskiego

Andrzej Wajda, który po śmierci Zygmunta Hübnera został dyrektorem warszawskiego Teatru Powszechnego, ubiegłej jesieni wyreżyserował tam "Lekcję polskiego" młodej, ambitnej pisarki, Anny Bojarskiej. Sztuka grana jest ciągle przy niesłabnącym powodzeniu - myślę, że tak działa nazwisko Wajdy, bo rzecz jest trudna i mało pochlebia narodowej próżności.

Prapremiera, 27 września 1988 roku, zbiegła się niemal co do dnia z objęciem urzędu przez Mieczysława Rakowskiego. Patrząc z dzisiejszej perspektywy oznacza to, że była przygotowywana w okresie głębokiego, z dnia na dzień głębszego, kryzysu zaufania społeczeństwa do władzy, dezorientacji narodu nie widzącego przed sobą żadnych dróg wyjścia i najgorszych nastrojów, które groziły nieobliczalnym w skutkach wybuchem.

Istnieje przekonanie, a podpowiada także instynkt, by w krytycznych czasach zamętu i zachwiania kryteriów sięgać do wartości podstawowych. Takie były, jak sądzę, motywy Wajdy, gdy brał na warsztat sztukę, której bohaterem jest Tadeusz Kościuszko, wśród narodowych świętych w najczystszej postaci ucieleśniający cnoty patriotyczne i moralne, najpopularniejszy Polak na świecie, wsławiony w walkach wyzwoleńczych na dwu kontynentach.

Profesor Antonina Kłoskowska w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego patronuje badaniom na temat obecności kanonu kultury narodowej w świadomości uczniów szkół podstawowych. Przedtem zajmowała się tym problemem w stosunku do dorosłych. Twierdzi, że około osiemdziesiąt procent Polaków nie ma pojęcia, kim są Konrad, Kordian, Stańczyk itd. Czy nazwisko Kościuszki mówi jeszcze cokolwiek polskim czternastolatkom, siedemnastolatkom? Niewykluczone, że nic, choć przecież organizuje się obecnie wycieczki do Wrocławia, aby oglądać "Panoramę Racławicką" Styki i Kossaka.

Pytam tegoroczną maturzystkę, co wie o Kościuszce. Wie o kosynierach. I czy to prawda - pyta ona z kolei - że potem zaprzyjaźnił się z carem?

A czy to prawda, że Gorbaczow i Reagan wypili bruderszaft? - pyta mnie inna młoda osoba.

Jak właściwie odpowiedzieć na podobne pytania, żeby być dobrze zrozumianym? Od czego zacząć? Od abecadła?

Modnie jest nawoływać o podniesienie stanu kultury politycznej naszego społeczeństwa. Zapomina się jednak najczęściej, że kultura polityczna jest częścią kultury w ogóle, a w tej dziedzinie jesteśmy w stanie klęski nie mniejszej i nie mniej tragicznej jak klęska ekologiczna.

Już za Komisji Edukacji Narodowej wiedziano (dużo, dużo wcześniej wiedziano to także), że takie będą Rzeczypospolite jak młodzieży chowanie. Młodzieży chowanie w szkołach obserwuję z najwyższym przerażeniem od bardzo dawna.

W 80-tym roku, tytułem zastępstwa, prowadziłam lekcje polskiego w warszawskiej szkole średniej dla dorosłej pracującej młodzieży. Czy to prawda - zapytano mnie w atmosferze konspiracji i napięcia - że w 1939 roku wojska radzieckie wkroczyły do Polski? Gdy padła odpowiedź, powitała ją głucha cisza. Pytanie było aktem zbiorowej odwagi i wyrazem zaufania wobec mojej osoby. Ci dorośli ludzie dowiadywali się ze zdumieniem, że jakieś wiadomości na ten temat mogą znaleźć w legalnie wydrukowanych książkach.

- Czy to prawda - zapytano mnie w innej klasie w atmosferze chichotliwej ekscytacji - że Wyspiański był chory na syfilis?

Jakich operacji dokonywano latami na mózgach tych ludzi - pracujących już, dzieciatych, umiejących wywalczyć lodówkę, telewizor, zahandlować dolarami, że dali się przerobić na infantylnych analfabetów? Wróćmy jednak do Kościuszki i do wydarzeń poprzedzających jego wyjazd do szwajcarskiej Solury, tam bowiem toczy się akcja sztuki Anny Bojarskiej.

Po wyjeździe z Rosji w 1798 roku ciągle uważany był za przywódcę Polaków walczących o niepodległość. Zrażony ostatecznie do "grabarza rewolucji", Bonapartego, z osobą Aleksandra I wiązał nadzieje na odbudowanie państwa polskiego od Dźwiny do Dniepru. W 1814 roku napisał do cara - tytułując go "opiekunem ludzkości, wielkim monarchą i wodzem". Apelując do jego "szlachetności i wspaniałomyślności", prosił Aleksandra o objęcie tronu polskiego na zasadzie monarchii konstytucyjnej, o ogólną amnestię dla Polaków, a w niedalekiej przyszłości - zniesienie poddaństwa chłopów i ich uwłaszczenie, wreszcie - założenie dla nich szkół. Przebywając w Paryżu, car przyjął Kościuszkę; z ostentacyjnymi honorami i wylewną serdecznością. Tadeusz Korzon pisze: "Na wieczorze u księżnej Jabłonowskiej sam cesarz i W. książę wziąwszy go pod ramiona, prowadzili przez tłum gości wołając: "miejsca, miejsca - oto wielki człowiek"". Honory te nie zamąciły Kościuszce w głowie i domagał się od cara odpowiedzi na piśmie. 3 maja, w rocznicę Konstytucji, Aleksander z kurtuazją wysłał list: "Najdroższe twoje życzenia będą spełnione."

Zaproszony do Wiednia przez cara i ks. Adama Czartoryskiego, Kościuszko jedzie tam z wielkimi nadziejami. Czy jednak - jak to wcześniej sygnalizowały dowcipy ks. Konstantego w paryskich salonach - Aleksander od początku nie miał zamiaru spełnić swych obietnic, czy też sytuacja polityczna zmieniła się na tyle, że spełnić ich nie mógł (tymczasem nastąpiły powrót Napoleona z Elby, "sto dni" i Waterloo), gdy 25 czerwca ostateczna odpowiedź nareszcie nadeszła "taki skutek wywarła, że Kościuszko nagle zmienił się na twarzy i w całym postępowaniu. Tegoż dnia wyjechał przez Tyrol do Solury".

Car bowiem twierdził, że napotyka wielkie trudności w odbudowie całej Polski i że jedyną drogę dla Polaków widzi w połączeniu się ich losów ze Słowiańszczyzną.

W liście do ks. Adama Czartoryskiego Kościuszko napisał:

"Życie swe poświęciłem całemu narodowi, ale nie cząstce pompatycznie nazwanej Królestwem Polskim. Wskrzeszono nazwę, ale samo imię nie stanowi narodu". A w rok później do Jeffersona, który namawiał go, by osiedlił się w Ameryce: "Car Aleksander obiecywał mi rząd konstytucyjny, wolny, niezależny, nawet uwolnienie nieszczęśliwych chłopów i nadanie im ziemi - byłby tym zyskał nieśmiertelną chwałę, lecz wszystko rozwiało się jak dym. Jestem teraz w Solurze w Szwajcarii, obserwując koalicją mocarstw łamiących przyrzeczenia, popełniających niesprawiedliwości w stosunku do małych państw, traktujących swych poddanych tak jak wilki owce".

W małym szwajcarskim miasteczku, zajmując jeden pokój przy rodzinie Franciszka Ksawerego Zeltnera, dawnego wójta kantonu, spędził Kościuszko ostatnie dwa lata życia. Sztuka Anny Bojarskiej jest właściwie wielkim dialogiem starego generała wspominającego przeszłość, tłumaczącego swoje racje i motywy postępowania z Emilką Zeltner, rezolutną panienką, którą wyposażył i wyswatał z hrabią Morosinim. Dziewczyna o wybitnej inteligencji dokonuje prawdziwej ekwilibrystyki umysłowej, by zrozumieć polskie problemy. W sztuce Bojarskiej jest ona jak gdyby ucieleśnieniem i metaforą Europy - także w tym kontekście tłumaczy się tytuł "Lekcja polskiego".

Emilka Zeltner poznała naszą historię na tyle dobrze, by stwierdzić, że Polska to "dziki kraj". Nauczyła się też naszego języka, nie na tyle jednak, by zrozumieć, co mówił Kościuszko na łożu śmierci, a najprawdopodobniej były to jakieś przepowiednie dotyczące przyszłych losów ojczyzny. Polaka żadnego przy tym nie było. Przedtem też nie zjawili się, nie czuli potrzeby. W świadomości rodaków Kościuszko funkcjonował jako zwycięzca spod Racławic, a z biedą jako tragiczny bohater maciejowickiej klęski. Żywy - żenował i drażnił. Tadeusz Korzon pisze, że Czartoryski powoływał się na przykłady z postępowania Kościuszki, ale rozumiał je opatrznie. A o innych politykach Królestwa Kongresowego:

"Szli, a raczej przedzierali się przez labirynt życia politycznego manowcami, każdy z latarką oportunizmu w ręku, potykając się wciąż skutkiem błędów rachuby, wytwarzających się wciąż w sprzecznych chorobą umysłach. I zaszli, jak dziś wiemy, nie ku błoniom pomyślności i chwały."

Od czasu warszawskiej premiery, gdzie Kościuszko został ukazany jako człowiek racji stanu i trudnego kompromisu, Andrzej Wajda wystawił w Japonii, z tamtejszymi aktorami, "Nastazję Filipownę" według "Idioty" Dostojewskiego, zainicjował budowę w Krakowie Muzeum Sztuki Japońskiej, przekazując na ten cel swą japońską nagrodę w wysokości 350 tysięcy dolarów, działa bardzo aktywnie w Komitecie Obywatelskim "Solidarności", otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, a w chwili gdy to piszę, kandyduje do Senatu. W wywiadzie udzielonym francuskiemu dziennikowi Liberation (z 28 kwietnia) na pytanie: "Czy sądzi pan, że przyjdzie dzień, w którym będzie pan istotnie dzielił władzę z władzą?" - odpowiedział:

"Nie jestem taki naiwny. Wszystko, co usiłujemy robić, wynika z konieczności. Możemy tylko posuwać się naprzód małymi krokami i na terenie parlamentarnym. Poza tym nie wolno zapominać, jakiego mamy przeciwnika i jakimi potężnymi środkami ten przeciwnik dysponuje. Dał on nam liczne dowody swych zdolności manipulacyjnych. Patrzę na to zgromadzenie z pewną melancholią, bo ci ludzie zachowują się tak, jak gdyby zapomnieli o swych doświadczeniach z więzienia, internatu i o innych represjach.

Czy coś się zmieniło? Czy chociaż jedna instytucja represyjna została zniesiona, zawieszona, przynajmniej zmieniła swe metody? Skądże. (...) Tak, chciałbym głębiej wierzyć w nasze możliwości w przyszłym Sejmie i Senacie, ale obawiam się zepchnięcia za marignes."

Klakson w "Szpilkach" wyraził obawę, że polityczna działalność Wajdy zaszkodzi jego artystycznej twórczości. Z polityką w sztuce bywa jednak bardzo różnie: czasem szkodzi, a czasem właśnie pomaga. Wajda przystąpił do realizacji półdokumentalnego-półfabularnego filmu o Katyniu. Ciekawe, jak mu się ten film uda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji