Artykuły

Nuda w marnych dekoracjach, czyli sobota w Operze

"Demetrio" w reż. Natalii Babińskiej w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Martyna Pietras w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Po sobotniej premierze w Teatrze Wielkim nasuwa się pytanie o sens sięgania po takie dzieło operowe jak "Demetrio". Eklektyczne stylistycznie, mało angażujące emocjonalnie i nieprzekonujące - czemu dała wyraz część publiczności nie wracając po przerwie na widownię. "Demetrio", opera Johanna Simona Mayra, którą wyreżyserowała Natalia Babińska, opierała się na skromnych środkach wyrazowych. Poza chwilową zmianą dekoracji w drugim akcie (m.in. kamienne schody przy drewnianym ogrodzeniu) scenografia składała się głównie z kamiennego tronu, nad którym podciągnięto szarfę, mieniącą się czerwienią, a w finale opery - złotem. W syryjskich, czyli ascetycznych i kamienno-pustynnych, przestrzeniach poruszały się postaci, ubrane we współczesne kostiumy. Trójce głównych bohaterów przypisano też alter ego. Byli nimi dość kiczowato ucharakteryzowani, "nadzy" tancerze, którzy zastygali w figurach wzorowanych na antycznych posągach.

To wszystko miało prawdopodobnie nadać historii wymiar alegoryczny, uczynić ją bardziej uniwersalną i interesującą dla współczesnego widza. Niestety, interesująco bywało rzadko, a przeszkadzała w tym obecność oklepanych lub mało przekonujących zabiegów scenicznych. Wprawdzie kilka z nich - choćby przekazywanie kolejnym postaciom kwiatu lilii (symbolu cnoty i czystości uczuć, a de facto zakamuflowanego symbolu władzy) - zostało przeprowadzonych całkiem sprawnie. Jednak inne - jak nużąca statyczność postaci, powtarzające się szarpaniny Alcesta z Olintem albo wciąganie przez tancerza na scenę kolebiącej się w posadach tratwy - zamiast angażować emocjonalnie widza, wywoływały pobłażliwy uśmiech na twarzy.

Zbyt powściągliwa była też gra aktorska solistów, z których najlepsze wrażenie zrobiła głównie Monika Mych. Jej Cleonice - targana emocjami, dumna i zadziorna - wyróżniała się bardzo dobrą interpretacją wokalną. Również występująca w roli Alcesta Amaya Dominguez poradziła sobie z wymagającą partią koloraturową (napisaną zresztą przez Mayra prawdopodobnie z myślą o kastracie). Niezbyt przekonująco brzmiała za to muzyczna interpretacja orkiestry pod dyrekcją Facundo Agudina. A szkoda, bo powodem przybycia większości słuchaczy była właśnie chęć poznania muzyki Mayra.

Ta okazała się zresztą bardzo eklektyczna stylistycznie. Typowo "rossiniowskie" crescenda piętrzyły się obok piekielnie trudnych koloratur. Nie brakowało mozartowsko brzmiących zwrotów harmonicznych i motywów melodycznych oraz arii, których konstrukcja wykazywała związek z dokonaniami choćby Rossiniego i Donizettiego. Nasuwa się pytanie o sens sięgania po dzieło takie jak "Demetrio". Czy w tym przypadku ostatnia opera rzeczywiście oznacza syntezę najlepszych dokonań Mayra? Pod względem popularności jego dzieł scenicznych, "Demetrio" wcale nie plasuje się wysoko. Za istotniejszą w dokonaniach kompozytora uznaje się raczej "Medeę w Koryncie" czy "Lodoiskę". Dodatkowo wydaje się, że wizytówką Mayra była bardziej twórczość religijna, aniżeli świecka. Czy pomysłodawcy sobotniej premiery brali te kwestie pod uwagę? Nawet jeśli tak, to ich wysiłki poszły niestety na marne. Bo w efekcie końcowym nie oszczędziły realizatorom smutno przerzedzonej widowni, artystom - zmarnowanej energii, a publiczności - mało satysfakcjonującego wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji