Artykuły

Nudy, nie igraszki

Kto nie oczekuje świetnej zabawy, ten srogo się zawiedzie.

Elżbieta Piwek w roli Belzebuba i cała scena u księcia piekieł to najjaśniejsze punkty "Igraszek z diabłem".

Kto oglądał przedstawienie Teatru Telewizji z 1979 roku - wielokrotnie potem powtarzane - ten pamięta, że "Igraszki z diabłem" Jana Drdy to rzecz niezwykle śmieszna. Przywołując tamtą, obrosłą już legendą inscenizację, nie chcę nikomu wmówić, że stanowi ona jakiś wzór czy punkt odniesienia. Nic podobnego. Nie pamiętając już prawie żadnych szczegółów, poza fantastyczną obsadą, zachowałam wspomnienie doskonałej zabawy i śmiechu do rozpuku. Czyli że można (o tym, czy jest to trwała wartość, będzie można się przekonać w drugi dzień świąt, oglądając przedstawienie w TV Polonia).

Niestety, opolskie przedstawienie, którego premiera odbyła się w sobotę, nie bawi i nie śmieszy prawie wcale. Mało tego, jest ono tak nijakie i drętwe, że połowa obrazów wylatuje z głowy jeszcze, nim odbierzemy płaszcz z szatni. Reszta wrażeń rozmywa się, nim dotrzemy do domu. Następnego dnia pozostaje już tylko wspomnienie kilku najlepszych momentów czy pomysłów.

"Igraszki z diabłem'" czeskiego dramaturga Jana Drdy, to baśń o ludowej proweniencji. Na stylizowanej ludowości, świadomie sprymitywizowanej (scenografia Ottona Axera) oparł swoją głośną inscenizację z 1948 roku Leon Schiller. Było to jedno z najlepszych jego powojennych dzieł, które na długo wyznaczyło wzorzec inscenizacyjny "Igraszek".

Katarzyna Deszcz, reżyser opolskiego przedstawienia, podjęła próbę znalezienia współczesnego języka do opowiedzenia tej historii. Odeszła od tradycji, nie dając - moim zdaniem - nic w zamian. Współczesny kostium i kilka pomysłów dla pomysłów nie służy interpretacji - bo jakiejś jednolitej, spójnej myśli reżyserskiej próżno się doszukiwać - szkodzi natomiast baśniowości tekstu. Pani reżyser śmiało korzysta z teatralnej maszynerii - tu otworzy zapadnię, tam odkryje orkiestron, raz włączy obrotówkę, to znów opuści żelazną kurtynę, zmniejszając otwór sceny. Tylko nie wiadomo, po co to ten przegląd techniczny.

Pierwsza część przedstawienia wlecze się niemiłosiernie, a ze sceny wieje nudą. W drugiej wszystko niespodziewanie nabiera tempa, aktorzy zaczynają lepiej grać, jakby dopiero teraz uwierzyli w sens swego przebywania na scenie. Niestety, i tu jest sporo mankamentów, a największy z nich to nieumiejętność zamykania poszczególnych scen.

Najlepsze w całym przedstawieniu są dwie sceny piekielne. Z biglem rozegrana została scena w przedsionku. Zgrabny jest pomysł z wykorzystaniem bramki lotniskowej, w której grzeszność i bezgrzeszność przechodzących sygnalizuje czerwone i niebieskie światełko. Najlepsza jednak jest scena u księcia piekieł - interesująca scenograficznie - której największym atutem (i w ogóle najlepszym punktem całości) jest Elżbieta Piwek w roli Belzebuba. Jej stetryczały, sepleniący i momentami zaciągający po wschodniacku władca diabłów jest tak komiczny, że w tej jednej scenie nareszcie można dać upust swej gotowości do głośnego, serdecznego śmiechu.

Resztę dobrego w tym przedstawieniu też zawdzięczamy aktorom. Bardzo dobry jest Leszek Malec w roli młodego diabła kusiciela. Grażyna Misiorowska z właściwym sobie temperamentem zagrała Kasię. Zabawny jest Dominik Bąk w roli anioła Teofila. Ewa Wyszomirska i Mirosław Bednarek udanie stworzyli postacie chłopskich diabłów. Z przyjemnością też odnotowuję pierwszy występ na scenie Michała Majnicza. To bardzo udany debiut, który z nadzieją każe oczekiwać większych ról tego młodego aktora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji