Artykuły

Dostojewski trip

"Bracia Karamazow" w reż. Janusza Opryńskiego Teatru Provisorium z Lublina na Alternatywnych Spotkaniach Teatralnych Klamra w Toruniu. Pisze Karina Bonowicz w serwisie Teatr dla Was.

Była zbrodnia bez kary. Była kara bez zbrodni. I było trzech braci. "Bracia Karamazow" Janusza Opryńskiego to wypaczony moralitet z alegorią świata jako karuzeli, którego największa siłą jest aktorstwo. Adam Woronowicz mógłby zagrać w dresie i kapciach, nic nie tracąc na sile wyrazu.

Janusz Opryński otwiera pudełko (i to dosłownie, dzięki składanej scenie), z którego wysypuje się cały świat Dostojewskiego. Otwiera tym samym puszkę Pandory, która atakuje nas nie od razu, a powoli, misternie, z chirurgiczną precyzją. Bo Opryński stopniuje napięcie, a my już od pierwszych minut siedzimy jak na szpilkach, kiedy to pojawiają się pierwsze postaci. Wrażliwy, bogobojny Alosza (Marek Żerański), targany sprzecznymi emocjami Dymitr (Mariusz Pogonowski), racjonalny aż do bólu Iwan (bardzo dobry Łukasz Lewandowski), wreszcie ich ojciec, lubieżny i nikczemny Fiodor Karamazow (brawurowy Adam Woronowicz) - oto zawartość puszki Pandory. Do tego jak cień podąża za nimi żywcem wyjęty trochę z Mrożka, a trochę z Gombrowicza niepokojący lokaj Smierdiakow (Jacek Brzeziński) - syn Fiodora z nieprawego łoża dziedziczący padaczką i szaleństwo. Każdego z nich łączy z ojcem toksyczna relacja, której kres położy dopiero nieuchronne ojcobójstwo. I choć dokonane rękoma "tego czwartego", każdy z braci Karamazow ma w nim swój udział, choć każdy na swój sposób.

Spektakl Teatru Provisorium stoi dialogiem. Opryński opiera się tak modnej ostatnio pokusie uwspółcześniania klasycznych tekstów, a mimo to fundamentalne pytania z Dostojewskiego wybrzmiewają z zaskakująca świeżością. Rezygnuje z ostentacyjnej psychologizacji postaci, a jednak jesteśmy w stanie zrekonstruować najbardziej ukryte pobudki postaci. To zasługa znakomitego, niezwykle skupionego i - mimo ogromnej dawki emocji - wyciszonego aktorstwa. Łukasz Lewandowski jako Iwan, mistrz ceremonii, który rozpoczyna wielki spektakl ludzkości i kończy go rzuceniem nam w twarz prowokacyjnego słowa "głupota", doskonale oddaje dwubiegunowość ludzkiej natury - pod maską ostentacyjnego ateizmu kryje w sobie cierpienie całego świata, tak bardzo decydujące o istocie człowieczeństwa. U Adama Woronowicza, cedzącego swoje bluźnierstwa i świństwa na granicy furii i chłodnej kalkulacji, jesteśmy w stanie zauważyć proces kreacji. On nie wciela się w rolę Fiodora. On staje się Fiodorem na naszych oczach.

"Bracia Karamazow" byliby doskonali nawet gdyby aktorzy usiedli na plastikowych krzesłach przodem do widowni ubrani "po domowemu". Opryński dokłada jednak jeden bardzo prosty, ale jakże wymowny zabieg, który dopełnia obraz całości. Spektakl rozgrywa się bowiem na obrotowej scenie złożonej z boksów o półprzezroczystych ściankach. Karuzela życia - bo tak należałoby nazwać przewrotną konstrukcję sceny z obracającymi się aktorami - wyznacza rytm spektaklu. Scenografia staje się żywym elementem przedstawienia; aktorzy przebywają w dwóch różnych miejscach, co pozwala na równoległe prowadzenie kilku wątków, na granie na drugim, trzecim, a nawet czwartym i piątym planie. Trans, w który wpadają obracający się na platformie aktorzy (niejednokrotnie podwojeni i potrojeni przez rzucanie ich wizualizacji na ścianki boksów), coraz bardziej udziela się widzowi. Świat wypadł z formy, a szaleńcze podrygi bohaterów Dostojewskiego zaczynają coraz bardziej - im bardziej zbliżamy się do finału - przypominać dobrze nam znany somnambuliczny chocholi taniec. A widz - mimo że na widowni - bierze w nim mimowolnie udział.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji