Artykuły

W drodze do gwiazd

Mam w sobie ciekawość dziecka przy doświadczeniu kobiety i aktorki w "pewnym wieku". A słowa emerytura nie rozumiem - mówi EWA DAŁKOWSKA, aktorka Nowego Teatru w Warszawie.

Jest kobietą silną, o wyrazistej osobowości, dużej wrażliwości i intuicji aktorskiej. Pracy oddaje się bez reszty, miewa szalone pomysły, bo jest niekonwencjonalna. Świetnie potrafi wygrywać emocje na swojej bardzo wyrazistej twarzy. Pięknie śpiewa, co udowodniła wielokrotnie podczas swoich koncertów, ale i teatralnych spotkań wigilijnych. I jak mało która aktorka potrafi znakomicie nosić na scenie stylowy kostium. Zapewne też dlatego, że i prywatnie ma bardzo określony, indywidualny styl ubierania się. Nie tak dawno mogliśmy ją oglądać w krakowskim Teatrze im. Słowackiego, gdzie grała i śpiewała gościnnie w spektaklu "Tango Piazzola".

Przez ponad trzydzieści lat wierna była warszawskiemu Teatrowi Powszechnemu, grając także z powodzeniem w warszawskim Teatrze Rozmaitości czy na Scenie Prezentacje. Znakomicie czuje się w repertuarze klasycznym, jak i w spektaklu "Uroczystość" Grzegorza Jarzyny, które to przedstawienie prezentowane było m.in. w Nowym Jorku. A w roku ubiegłym została uhonorowana Nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza za rolę Elizabeth w spektaklu "Koniec" Krzysztofa Warlikowskiego zrealizowanym w jego Nowym Teatrze, z którym aktorka jest związana.

Ewa Dałkowska, aktorka o szerokim emploi, którą zna niemal każdy z roli Gorgonowej w głośnym przed laty filmie "Sprawa Gorgonowej". Jest rodowitą wrocławianką, mieszkającą w Warszawie, ale mającą też drobne związki z Krakowem. To właśnie krakowska PWST przyjęła aktorkę, gdy warszawska nie poznała się na jej talencie.

- Początki były jeszcze inne - wspomina aktorka - bo pierwotnie zdawałam na polonistykę we Wrocławiu. Wstąpiłam też do teatru "Kalambur" i zostałam zaangażowana do słynnego wówczas spektaklu "Szewcy" Witkacego, gdzie grałam Dziwkę Bosą. Jeździliśmy z tym spektaklem sporo po Polsce, a ja w tym chłopskim tłumie krzyczałam niemiłosiernie, uważając, że skoro mam niewielką rólkę, to muszę się w niej jakoś zaznaczyć. Związałam się też z radiem, oglądałam spektakle Jerzego Grotowskiego, zetknęłam się z ludźmi STS-u, krótko mówiąc, szarpałam życie teatralne, jak się dało. Ale, niestety, do warszawskiej szkoły aktorskiej mnie nie przyjęto. Po roku zdałam do Krakowa. Na trzecim roku przeniosłam się do Warszawy. Koledzy przygarnęli mnie natychmiast, a nasz rok był zupełnie fantastyczny: Joasia Żółkowska, Jadzia Jankowska, Jurek Radziwiłowicz, Krzyś Kolberger, Marek Kondrat. Przyjaźniliśmy się z prof. Aleksandrem Bardinim, z którym przygotowywaliśmy m.in. "Ćwiczenia z Szekspira", gdzie z Joasią śpiewałyśmy piosenkę wiedźm. Profesor odkrywał przed nami tajemnice śpiewu, który od dzieciństwa był moją pasją.

W warszawskim Teatrze Powszechnym, gdzie rozpoczęła swoją, karierę od spektaklu "Sprawa Dantona" w reżyserii Andrzeja Wajdy, zagrała później znakomite role w głośnych przedstawieniach, min. w "Barbarzyńcach'", "Antygonie'", "Balladynie", "Kordianie", "Nocy trybad", "Garderobianym" "Wujaszku Wani" czy w "Tańcach z Ballybeg". Za rolę Maryjki w "Prezydentkach" nominowana była do Nagrody Feliksa.

Ale życie Ewy Dałkowskiej to nie tylko teatr, film, to nie tylko sztuka. Pani Ewa przez wiele lat angażowała się w sprawy polityczne: w 1980 roku występowała w kabarecie "Pod Egidą" Jana Pietrzaka, a w stanie wojennym współtworzyła Teatr Domowy, będący sprzeciwem wobec zaistniałej rzeczywistości. Udzielała się też w wielu akcjach charytatywnych.

- Egida była kuźnią szkoły obywatelskiej, spotykaliśmy się tam niemal wszyscy. W 1981 roku przychodził Zbigniew Herbert, Gajka Kuroniowa, Adam Michnik, Jacek Kaczmarski, cały kwiat inteligencji i opozycji. Ale przy osobnych stolikach siedzieli też ci z drugiej strony barykady, jak Urban, Cyrankiewicz. Do Janka cały świat walił drzwiami i oknami. Poznałam tam wielu wspaniałych ludzi. W tym polityczno-artystycznym tyglu było cudownie. Nie zapomnę, kiedy Janek wrócił do Polski w stanie wojennym. Był załamany. Odwiedziłam go w szpitalu, opowiedziałam o naszym Teatrze Domowym. Od razu nabrał wiatru w skrzydła i leżąc w klinice Babiuchowej, żony niegdysiejszego władcy PRL, napisał "Niepodległe kwiaty", które śpiewał, leżąc na łóżkach po szpitalnych korytarzach. Zaprosiłam go też na premierę, która odbywała się w moim domu. Przyszli wspaniali ludzie: Huebner, Bardini, Korzeniewski, Kaczor.

W owym pamiętnym mieszkaniu "teatralnym" mieszka obecnie syn pani Ewy i Tomasza Miernowskiego, Ksawery. - Szybkie usamodzielnienie się dorosłych dzieci jest bardzo zdrowym objawem. Ja też, mimo wielkiej rodzinnej miłości, dość szybko opuściłam dom rodziców. Ksawery studiuje produkcję filmową. Był przy produkcji "Bitwy warszawskiej" - napatrzył się i nauczył sporo. Zamiłowanie do filmu ma po tatusiu. Bo mąż, proszę pani, wspaniały człowiek, jest z pierwszego wykształcenia prawnikiem, ale po studiach zwariował i poszedł na drugie studia - filmowe. Przez wiek lat był kierownikiem produkcji, szefem Studia Filmowego im. Karola Irzykowskiego. Pracował przy wielu produkcjach filmowych.

Życie prywatne pani Ewy i męża toczy się w domu z ogrodem. Oboje bardzo lubią tam spędzać czas, w tym tylko problem, że oboje nie mają go zbyt wiele.

- Ksawery mówi do nas: " Wy jesteście jak dzieci". Ma na myśli chyba nasze szaleństwo, czasami posądza nas o malutki brak odpowiedzialności, zwariowane plany. To się bierze z jego opiekuńczości. Jesteśmy bardzo szczęśliwą rodziną, jakby to nie zabrzmiało banalnie. Ostatnio nawet uważam, że Pan Bóg przechylił nade mną kubełek ze szczęściem, ale przecież mam świadomość, że taki kubełek ma też dno.

Czy pani Ewa myśli o przemijających latach?

- Oczywiście, choć nie mam żadnej recepty na zachowanie wigoru, energii. Czytałam kiedyś wypowiedź, chyba jakiegoś psychologa, który mówił, że on zawsze ma wiek swojego rozmówcy. Myślę, że to jest bardzo fajny sposób istnienia, funkcjonowania z ludźmi. Staram się też tak postępować. Weszłam w młody teatr Krzysztofa Warlikowskiego i świetnie się w nim czuję. Zostałam zaakceptowana przez tych młodych ludzi. Właśnie mnie namawiają, żebym w tym specyficznym zespole zrobiła recital. Tak więc, jak pani widzi, grzebanie na grządce, żeby posiać rukolę, nie wchodzi w rachubę, bo wciąż coś gna, jest jakieś wyzwanie.

Pani Ewa uwielbia rukolę, inne jarzynki i dobre jedzonka, ale nigdy do "kobiet gotujących" nie należała. - Od zawsze, wszyscy mężczyźni dookoła mnie nie mieli innego wyjścia, jak gotować. Jestem kompletnym kulinarnym abnegatem. Gdy Ksawery był mały, nauczyłam się od mamy gotować kilka, dosłownie kilka, potraw, min. zupę pomidorową i befsztyki. I to mi zostało do dziś. Tak więc mąż zawsze miał u nas w domu wielkie kulinarne pole do popisu.

Kiedy Ewa Dałkowska zaczynała swą karierę, Aleksander Bardini powiedział: "Biegnij i bądź jak wlocie".

- Ciągle szukam i żyję uskrzydlona jestem w drodze do gwiazd. Dzisiaj wiele się zmieniło, ale to pozostało. Nie czuję zmęczenia swoim zawodem. Stale mam w sobie ciekawość dziecka przy doświadczeniu kobiety i aktorki w "pewnym wieku". A słowa emerytura nie rozumiem - mówiła niedawno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji