Artykuły

Jasnowidzenia

Za mało czytamy klasyków. Właściwie czytamy ich tylko w szkole, oprawionych w nudę "lekcji do przerobienia", albo obudowanych aurą namaszczonej emfazy. Jeśli w latach szkolnych polonista "przefajnuje", przereklamuje (chociaż nie wyjaśni) Mickiewicza czy Słowackiego, w latach dojrzałych bronimy się przed nimi drwiną. W "Ferdydurke" Pimko zadaje wiekopomne pytanie: "Dlaczego Słowacki wieszczem był?", na co uczeń winien odpowiedzieć: "Bo wieszczył". Robi się z tego karykatura, sprawę jasnowidzenia wielkiej literatury mamy, jak to się mówi, "z głowy". I tylko czasem powraca do niej teatr w tych momentach olśnienia, kiedy sięga do klasyki narodowej, a ta klasyka przemawia do nas krystaliczną mową prawdy.

Jasnowidzenie bowiem wielkiej literatury nie jest maniakalnym wymysłem polonistów. Nie jest również aktem nadnaturalnym, którego mechanizmu nie potrafimy pojąć. Jest po prostu funkcją mądrości kultury narodowej i skumulowaną sumą jej doświadczenia. Cóż bowiem odczuwamy w literaturze jako objawienie lub proroctwo? Nic innego, jak antycypację postaw, sytuacji, typów, które dzisiaj wydają nam się aktualne, spotykane na każdym kroku, chociaż opisane zostały przed setką lat. A więc olśniewa nas akt jasnowidzenia, kiedy na przykład słuchamy "Wesela" i nagle w dialogach z bronowickich zaślubin odnajdujemy nasz wczorajszy dialog z kawiarni. Albo kiedy czytamy "Wyzwolenie" i natrafiamy na pytania, które dręczą nas dzisiaj:

..."Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy nikogo"...

W tej wieszczej aktualności pytań i dylematów literatury nie ma jednak żadnego cudu. Jest raczej matematyka i nieuchronna prawidłowość prawdopodobieństwa. Ileż bowiem zdarzyć się może kombinacji w układzie tak w istocie zamkniętym i określonym, jakim jest naród i jego kultura? Zwłaszcza, gdy chodzi o kulturę tak wielostronną, tak przesyconą najrozmaitszymi pierwiastkami, choć spoistą, tworzoną przez ludzi tak różnych stanów, różnych narodowości, różnych tradycji i wyznań, choć narodową, jaką jest kultura polska? Ów wielostronny charakter kultury polskiej, jej otwartość dla każdego wpływu twórczego, a zarazem niesłychana siła scalająca, zapewniły jej doświadczenie bogatsze niż można by to sobie wyobrazić w warunkach kultury zamkniętej, folklorystycznej, tak zwanej "rdzennej". Dały jej więcej pytań i więcej odpowiedzi, tę rozrzutność, o której pisał Boy, nazywając ją "sobkostwem" literatury polskiej. "Rozejrzyjmy się po świecie: gdzież znajdziemy takiego artystę komedii jak Fredro, taki dziw teatru jak Wyspiański - a jakie ich znaczenie z punktu widzenia powszechności? Żadne. To jest wspaniały luksus, pańskość życia polskiego: my sobie takich artystów mamy na prywatny użytek!"

Boy pisał te zdania w związku z "Fantazym" Słowackiego. I oto mamy nowego "Fantazego" w warszawskim Teatrze Powszechnym, który się nie podoba Augustowi Grodzickiemu z "Życia Warszawy", ponieważ August Grodzicki należy do tych krytyków, którym się wydaje, że można brak wyobraźni zastąpić znudzonym grymasem, aby już być krytykiem poważnym. W rzeczywistości zaś w tym "Fantazym" jest polski dworek na Podolu, którego właściciele, wraz z nieletnim potomstwem, byli kiedyś na zesłaniu, wrócili i tak jakoś wszystko pozapominali, że im się ten Sybir przypomina na kształt przewlekłego campingu, a najserdeczniejszym przyjacielem rodziny zostaje Major, dawny ich nadzorca, co to też niby ich nadzorował, ale jakoś bez serca i głusząc własnego robaka. Najgroźniejszy zaś skazaniec, w którym się pamięć nie wypaliła, tak jakoś się dziwnie zaplątał, że aż został tego Majora prawie synem. I jeśli ktoś teraz powie, że ową słynną teorię "kupy" i "ogólnej niemożności" wynaleziono w międzywojniu, mamy prawo temu zaprzeczyć, bo właśnie taką "kupę" opisał Słowacki w swoim nieukończonym dramacie czy też komedii.

Na to wszystko zaś przyjeżdża przybysz z obcej planety, z Europy. Przyjeżdża tak, jak dzisiaj przyjeżdżają niektórzy nasi z zagranicy, naładowany cudzymi problemami i modami, piekielnie światowy, nowoczesny i cierpiący. Nie zgodzę się bowiem ze zdaniem, że Fantazy jest tylko śmieszny, minoderyjny, kabotyński. To jest człowiek cierpiący, ponieważ cierpienie jest uczuciem subiektywnym, ale cierpi on akurat tak, jakby dzisiaj cierpiał bohater filmu "nowej fali", siedząc w barze mlecznym, to znaczy ogólno-egzystencjalnie na mlecznym tle: albo jak cierpi pieśniarz Niemen, opiewający smutek nad upadkiem cywilizacji w rytmie big-beatu. I teraz to wszystko zaczyna się kręcić. Jednym odbija się zesłaniem, innym modą światową. Innym pieniędzmi jeszcze innym honorem, nie w porę przypomnianym. Z honoru wybucha strzał, trup pada, ale też nie tak, żeby coś z tego wynikło, zresztą trup zazwyczaj niewiele wyjaśnia, najwyżej umożliwia jakiś mariaż, i tak go użył właśnie Słowacki, nie obiecując zresztą po tym zakończeniu nic szczególnie dobrego ani pannie, ani junakowi, ani sobie i wszystkim.

...A my wychodzimy z nowego "Fantazego" w teatrze jeszcze raz przekonani o sztuce jasnowidzenia poezji, to znaczy o jej doświadczeniu i wiedzy, siejącej "dobre i zł gwiazdy":

"Komu za kołnierz spadnie przez

przypadek

Syriusz rzucony przez nią lub

Niedźwiadek,

Spali się - lecz ja nie winien"...

Za mało patrzymy w te gwiazd

Za mało czytamy klasyków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji