Artykuły

Makbet: Akcja

Paradoksalnie, w spektaklu "2007: Macbeth" [na zdjęciu] Grzegorza Jarzyny przesłanie antywojenne jest najbardziej banalne i w sumie nieinteresujące. O wiele ciekawsza jest gra z symulakrami, tocząca się wokół głównego tematu, czyli wojny.

Jarzyna wyciągnął daleko idące konsekwencje z faktu, że ważniejsze od samej wojny jest dziś jej telewizyjne oblicze, relacje poprzedzane odpowiednio dramatycznie zmontowanymi czołówkami, wspierane hollywoodzką muzyką. Wojna gdzieś od tych obrazów odpadła, jak sucha pępowina. Staje się niepotrzebna, gdy tylko krew zostaje przepompowana do telewizorów, a wojenne obrazy zmieniają się w ekscytujące kawałki nierzeczywistości, przetworzone, konfekcjonowane i odpowiednio pakowane.

Relacje na żywo, które powinny nas do zdarzeń przybliżać, na ogół od zdarzeń oddalają. Nawet gdy docierają w czasie rzeczywistym, niezmącone montażową obróbką. Wystarczy przypomnieć zamach na World Trade Center. Mimo że pokazywany na żywo, natychmiast oddalił się w sferę nierealnych ikon współczesności.

W centrum dowodzenia

Jarzyna pokazuje swojego "Makbeta" w ogromnej hali dawnych zakładów Waryńskiego (swoją drogą byłoby dobrze utrzymać tę halę dla przedsięwzięć artystycznych, a nie burzyć, jak jest w planie, po to, by oddać grunt pod budowę kolejnych biurowców). Postindustrialne wnętrze z dziwną i niezrozumiałą architekturą podziałów wewnętrznych, opuszczone i poniechane, wprowadza klimat jakiegoś bunkra, wielkiego szańca, gdzie ukrywają się ci wszyscy, których prześladuje śmierć.

To wnętrze pociąga za sobą jeszcze jedną konsekwencję dla przedstawienia: wieloplanowość akcji i to wieloplanowość naprawdę na wielką skalę. Aktorzy często pozostają oddaleni od siebie o kilkadziesiąt metrów, nie widząc się wzajemnie. Ze skali przestrzeni zaś wynika konieczność wyposażenia aktorów w mikroporty i rezygnacja z typowych dla teatru środków wyrazu, jak choćby z mimiki twarzy, która pozostaje nieczytelna dla siedzących na bardzo wysokich trybunach widzów. Właściwie zamiast spektaklu jest "superprodukcja", a zamiast teatru - widowisko. I jeżeli jego jedynym przesłaniem miałoby być to antywojenne, to naprawdę nie wiem, czy warto strzelać z tak potężnej armaty do dość w końcu wrażliwej publiczności TR. A może cała ta wojna jest tylko pretekstem?

Jarzyna przepisał właściwie całego "Makbeta", dokonał transkrypcji tekstu Szekspira dostosowując szkocką tragedię do realiów wojny w Iraku. I tak generał zastąpił króla, warowny zamek - nowoczesne centrum dowodzenia, pojawiły się helikoptery i żołnierze we współczesnych mundurach, a Makbet wykonując swoje zadanie bojowe pacyfikuje terrorystów (?), żołnierzy (?) islamskich na progu meczetu. Jak się łatwo domyślić, czarownicą będzie kobieta w tradycyjnym stroju arabskim, z twarzą zasłoniętą czadorem.

Makbet (Cezary Kosiński) jest majorem. Jego żona (Aleksandra Konieczna) z elegancką czarną fryzurą, wystylizowana na bohaterkę Wong Kar-Waia, jest zapobiegliwą pańcią z nieodłączną torebką przewieszoną przez ramię, drobiącą po bezkresnej przestrzeni sceny. Właściwie wszystko jest skądś wzięte, pożyczone, poddane pastiszowi, ujęte w cudzysłów. Nie po raz pierwszy gra z konwencją stała się żywiołem Jarzyny.

Maszynka nieuchronnych zdarzeń

Zaczyna się jak kino akcji. Na poziomie pierwszym centrum dowodzenia. Plazmowe ekrany pokazują cyfrowo przetworzone obrazy z pola walki. Stąd major Makbet naprowadzony zostanie na miejsce, w którym przebywa wróg, by dokonać szybkiej i skutecznej pacyfikacji. W bazie lotniczej Cawdor panuje napięcie. Co i raz słychać okrzyki: "tracimy kontrolę nad systemem". Ale atak Makbeta powiedzie się. Jeden z żołnierzy opada na linie głową w dół do siedziby terrorystów na poziomie zero (z jakiego to filmu cytat?). Następuje strzelanina z karabinów maszynowych, wybucha bomba, pozostawiając w powietrzu kulę ognia, od której zapalają się fragmenty dekoracji. Huk osiąga apogeum. Makbet morduje przywódcę terrorystów na progu meczetu, urzyna mu głowę, po trupie pozostanie plama rozlanej krwi.

Po wysłuchaniu proroctwa wiedźmy (obietnica strefy Glamis) Makbet odleci helikopterem do bazy. Lądowanie zapowiada huk silników śmigłowca i zmniejszające się światło reflektora. Naprowadzający do lądowania żołnierz odpala świetliste race. Rozbrzmiewająca cały czas w tle muzyka brzmi jak żywcem wzięta z filmów wojennych najnowszej generacji. Widoczne metalowe schody łączące poszczególne poziomy dodają wnętrzu zagadkowości. Widzowie mogą zawsze zobaczyć, gdzie kto się czai - jakbyśmy mieli do czynienia z przekrojem gry komputerowej.

W spektaklu nie obowiązują żadne motywacje psychologiczne. Rzecz toczy się trybem imponujących obrazów, decyzje podejmowane przez Makbeta wynikają z akcji, to ona rządzi spektaklem. Tak reżyser zinterpretował dziwność świata, o której mówiły Szekspirowskie wiedźmy. Motorem działań jest maszynka akcji. Nic innego. To od razu w innym świetle stawia kwestię zła, jedną z najistotniejszych w tym dramacie. Zło jest wynikiem zdarzeń, rezultatem, jaki daje świat. Dodatkowo wszyscy przecież wiemy, jaki jest przebieg fabularny sztuki. A nawet jeśli ktoś po raz pierwszy styka się z "Makbetem", wie, jaką strukturę mają tego rodzaju konflikty, jak szlachetni wojownicy stają się najgorszymi zbrodniarzami bezlitośnie mielonymi przez koło zamachowe historii. Nie chodzi więc o to, co się zdarzy, tylko w jaki sposób dojdzie do tego, co zdarzyć się musi.

Użycie środków filmowych w "2007: Macbeth" nie jest oczywiście przypadkowe i nie służy jedynie zabawie konwencją, sądzę, że nie zbudowano takiej maszyny po to, by pokazać, jak telewizja przekłamuje i uatrakcyjnia przebieg dzisiejszych wojen. To nie jest spektakl porównujący dawne filmy wojenne pokazujące bohaterstwo żołnierzy na frontach z dzisiejszymi odhumanizowanymi relacjami. Więc po co to wszystko? Co jest tematem tego "Makbeta", skoro trop antywojenny może wprawdzie być potraktowany serio, ale jest w sumie mało inspirujący, nawet jeśli wziąć pod uwagę to, że możemy prawie namacalnie przeżyć wojnę?

Spirala nierzeczywistości

Jarzyna w swoim przedstawieniu świetnie pokazuje, jak fikcja dominuje nad rzeczywistością, jak codzienność przegrywa ze swoją o niebo atrakcyjniejszą, zmienną i skrajnie piękną lub krańcowo straszną siostrą. Unaocznieniu tego procesu dominacji służy moim zdaniem cała skomplikowana zabawa w film akcji, w kino.

Wojna, postrzegana przez głównych bohaterów jak akcja, w której są aktorami, staje się niesłychanie atrakcyjna. Film wygrywa z mozolną codziennością. Lady Makbet wpada w podniecającą spiralę nierzeczywistości. Wszyscy patrzymy na to, co się dzieje, jak na film, na fikcję. Fikcja staje się szalenie ekscytująca, wciąga. Zawiesza reguły codzienności, czyny nie pociągają za sobą konsekwencji. Przynajmniej na pozór. Jest jakiś scenariusz, napisany przez nie wiadomo kogo, ciekawy, opowiedziany przez Wiedźmę. Zbrodnie wywołują podniecenie. Po zabiciu generała Duncana major Makbet kopuluje z żoną opartą o rozświetloną lodówkę pełną krwistoczerwonych puszek coca-coli.

Fikcja rodzi frenezję i strach, który podnieca, tak jak lęk wywołany horrorem. Piękna jest scena z duchem Banqua pojawiającym się na uczcie przygotowanej przez Lady Makbet. Żeby usiąść do stołu, trzeba najpierw posprzątać krew na posadzce. Jadalnia jest na poziomie zero. Wygląda jak brudna rzeźnia. Plama krwi na początku przeszkadzała Lady Makbet, która starała się nie wdepnąć w kałużę swoimi czarnymi trzewikami. Potem przestała już na nią zwracać uwagę. Teraz zdejmuje ze ściany gumowy wąż i w obecności męża zmywa krew z posadzki, jakby odkurzała dywan. Obserwujemy postępujący rozpad jej osobowości.

Banquo (Tomasz Tyndyk) zjawia się przy stole najpierw zupełnie zwyczajnie, stoi, wywołując lęk Makbeta. Potem zajmie jego miejsce i wpadnie w przewlekłe drgawki. Cały obraz nabiera epileptycznego rozedrgania. Nie wiadomo zresztą, czy epileptyczny atak jest udziałem Makbeta, czy dygot wywoływany został przez ducha.

Deliryczna atmosfera spektaklu także ma swoje źródło, jest cytatem z dobrze znanej rzeczywistości filmów Davida Lyncha. Zacytowanie tej poetyki powoduje skondensowanie dziwności. Dziwny iluzjonista w lśniącym stroju w barwach flagi amerykańskiej wyczarowuje króliczka z cylindra. Biały króliczek biegnąc przed siebie usiłuje zniknąć w ścianie. Syn Banqua głosem Hekate wypowiada dalszą część przepowiedni. Lęki prowadzą Lady Makbet do choroby i śmierci. Na poziomie zero, z lewej strony w głębi, za pasami plastykowej przezroczystej kurtyny, jakiej używa się w chłodniach, jest pralnia. Widać kilka ogromnych lśniących pralek, jakich używa się w hotelach, szpitalach i pewnie w bazach lotniczych. Lady Makbet wywleka z pralki powiązane w sznur prześcieradła. Dusi się nimi, pada jak kawał ścierwa, w nieprzyjemnej, niegodnej pozie.

Wiemy, że Makbet zostanie zarżnięty przez Siwarda. Rzecz szybko zmierza do finału zamykającego spektakl klamrą. Makbet straci życie w tym samym miejscu, w którym zabił wroga na progu meczetu. Jego głowa także zostanie obcięta sztyletem. Koło się zamyka? Fikcja spotyka się z rzeczywistością? Śmierć rzeczywista jest mniej atrakcyjna, obrzydliwie fizjologiczna i zupełnie niewidowiskowa. Tylko ona może przywrócić prawdę, zawrócić niewłaściwą relację między fikcją i rzeczywistością. Ale na to Jarzyna nie chce pozwolić. Dlatego kończy spektakl piosenką Caetano Veloso "Cucurucucu Paloma", znaną z "Porozmawiaj z nią" Almodóvara. Nic się nie uwierzytelni. Pozostaniemy na zawsze w świecie symulakrów.

***

Mimo wielkich zalet i świetnych obrazów imponujące przedstawienie Jarzyny jest pęknięte. Rzecz w tym, że "szkocka tragedia" upomina się o swoje, a reżyser w pewnym momencie traci wiarę w siłę własnego pomysłu interpretacyjnego. W spektaklu pojawiają się monologi i zniuansowana gra aktorów, czego w gigantycznej hali nie widać. Zaczyna wkradać się inny teatr. I spektakl traci, bo wracają pytania o Szekspira, który w tym przypadku powinien konsekwentnie pozostawać jedynie "z tyłu głowy", bo, jak widać, nie było głównym zamiarem reżysera zinterpretowanie tego tekstu, tylko pokazanie możliwości, jaką daje. Nie dojście do "Makbeta", ale wyjście z niego do szerokiego kontekstu kulturowego. Opis niezwykłego pogranicza między fikcją i realnością, gdzie fikcja staje się realem (tak by pewnie powiedział Jarzyna), a realność traci w ogóle rację bytu. "Cucurucucu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji