Artykuły

POŻAR W BIBLIOTECE

"Opowieść sceniczna o Aleksandrze Błoku" - sztywny, dziwnie "klasycyzujący" jest ten tytuł. Mówi jakby za wiele. A jednocześnie rozmywa się w tautologii: czyż afisz teatralny może zapowiadać opowieść nie sceniczną, lecz filmową? Nie wiem, czy autorem tego tytułu jest tłumacz dramatu Aleksandra Sztejna, Roman Szydłowski czy któryś z twórców polskiej prapremiery tego dramatu, zrealizowanej we wrocławskim Teatrze Współczesnym. W oryginale dramat nazywa się "Wersja". Też niezbyt dobrze, bo - enigmatycznie i wszystkoistycznie. Ale lepiej. Jest bowiem w tej nazwie doza subiektywizmu i konieczna wieloznaczność. Opowieść Sztejna to jedna z możliwych wersji ludzkiego losu, krystalizującego się w obliczu dziejowych wydarzeń, to jednocześnie subiektywna, ale znajdująca usprawiedliwienie w dokumentach, wersja ostatnich lat - chwil - życia symbolisty Błoka.

Mimo sztywności, "urzędowości" liter tytułu, wiszących na zewnętrznej, frontowej ścianie teatru i zapowiadających prapremierę "Opowieści scenicznej o Aleksandrze Błoku" - wejście na widownię nie ma wcale charakteru premierowej celebry, nie przypomina oficjalnej wersji teatru. Nie tyle wchodzimy, ile przemykamy się w półmroku obok rzędów foteli, cichych, nie skrzypiących pod naporem ciał - pustych. Bocznymi schodkami zdążamy na scenę. I tak idąc - ostrożnie, niepewnie, coraz to patrząc pod nogi - kątem oka widzimy w oknie sceny, za mgłą białej materii, pokój sprzed pół wieku. To gabinet Błoka. Już jesteśmy w jego wnętrzu. Krzesła dla nas, widzów, choć karnie ustawione w rzędach pod ścianami pracowni pisarza, przecież dziwnie blisko są tych sprzętów, które za chwilę mają grać, a właściwie - to już grają role swoich sobowtórów sprzed pięćdziesięciu paru lat. Głęboki fotel, biurko z papierami, na ścianie wisi słuchawka telefonu - jak ręka umarłej; dlaczego nikt nie podał jej pomocnej dłoni - w rogu fortepian, nad nim fotografie w tonacji brązowej. A wokół, pod sam sufit (a może jeszcze wyżej) - biblioteczne półki. Pełne książek. Spośród nich wyrastają brzozy. Namacalne, białokore. Tak, te brzozy przerastają materię tomów stojących na półkach, poprzez martwiejący osad myśli przebija się życie nowe, ślepe, roślinne, a przez to niezniszczalne. To białopienna Rosja, ta z wierszy Tiutczewa, Feta, Grigorjewa, Sołowjowa, Biełego i wczesnego Aleksandra Błoka, wychynęła z książek. Zaciera się granica między tym, co żyje, a tym, co martwe. Błok umiera. Świadkujemy ostatnim chwilom jego życia.

Jak możliwy jest dramat, jak możliwe jest misterium teatru, gdy znamy z grubsza jego fabułę, która - na dodatek - zawiera konflikty eksplikowane epicko? Genialne rozwiązanie znaleźli starożytni Grecy, budując widowiska w oparciu o mity. Teatralizacja biografii dwudziestowiecznego poety aż takich możliwości nie stwarza. A mimo to Sztejn stawia na wersję (tak jak wersją oficjalnego mitu były tragedie Ajschylosa czy Sofoklesa): właśnie jej odejście od podręcznikowego ujęcia biografii Błoka stwarza szansę ominięcia mielizn ilustracyjności. Nie buduje przecież dramatu. Co najwyżej sprzyja teatralnemu widowisku, w którym nie dramaturgia fabuły, ale poetycka dramaturgia obrazów - jak w wierszu lirycznym - konstruuje wyższego rzędu sens i kompozycję całości. Braun, swego czasu propagator teatru poetyckiego (patrz: "Teatr wspólnoty"), postanowił przyoblec utwór Sztejna w cielesność takiego widowiska, w którym materialna, bliska obecność przedmiotu, jego dotykalność, tak samo jak dosłyszalny oddech aktora, dodają tekstowi znaczeń, budują niepowtarzalność naszego "tu i teraz". Nie jest wówczas ważne, jak się skończy to, w czym uczestniczymy; ważniejsze jest emocjonalne napięcie chwili przepływającej przez nas. Jej psychiczna i wyobraźniowa pojemność.

Błok umiera. Retrospektywnie przesuwają się obrazy. Przed oczyma duszy poety. I przed naszym, widzów, niedyskretnym okiem. Strumień ten nie podporządkowany jest obiektywnej chronologii ani żadnej hierarchii. Incydenty i większe zdarzenia, epizody i ich ciągi dalsze nanizują się na nitkę nowego porządku: tworzy ją porządek wspomnień-majaczeń, układ obrazów w spektaklu. Sprzyja to budowaniu poetyckiego widowiska. Sprawy rodzinne, chęć ułożenia sobie na nowo życia z żoną, śmierć dziecka (którego ojcem nie był Aleksander Aleksandrowicz; na tym tle - również na tym - odnawiający się konflikt z Andrzejem Biełym), obcość narastająca między Błokiem a Zinaidą Gippius (nie tyle lata, ile postawy ideowe dzielą tych dwojga niegdyś bliskich sobie łudzi), lęk matki poety - bliskiej, a przecież coraz dalszej, nie rozumiejącej wiatru, coraz bardziej zdecydowanie porywającego jej syna, rozdmuchującego majątek, praca poety w Nadzwyczajnej Komisji Śledczej powołanej przez Rząd Tymczasowy dla zbadania działalności ministrów i dygnitarzy rządu carskiego, osadzonych po Rewolucji Lutowej w więzieniu, krótkie, eksplodujące spotkania z Majakowskim i Meyerholdem, i wnikające w te epizody widmowe postacie Dwunastu, bohaterów poematu Błoka, co podkreśla umowność miejsca, rozsadza ściany mieszkania poety. Już, już wydawać by się mogło, że za mgłą białej materii, oddzielającej scenę, na której i my jesteśmy, od widowni, która w tym spektaklu nie jest widownią, zobaczymy Petersburg, kanał "Priażka" (po polsku zabawnie: Sprzączka), ale nie - wychodzą z mroku milczące fotele, daje znać o sobie teatr. Także tu, przy nas - w głosie aktorów, w geście Jerzego Schejbala (Błok), Haliny Rasiakówny (Luba), Marleny Milwiw (Zinaida), Marii Zbyszewskiej (Matka), Daniela Kustosika (Andrzej Bieły), Eugeniusza Kujawskiego (Majakowski), Zbigniewa Górskiego (Meyerhold). Nie, iżby źle grali. Grają poprawnie. Przecież nim określimy, dlaczego spektakl oddala się od nas, ustawia się w perspektywie tradycyjnie odległej od widza sceny, przyjrzyjmy się, kim jest Błok w utworze Sztejna.

Bliskość bibliotecznych półek kusi, aby sięgnąć po książkę. Może z regału zdjęlibyśmy "Nie-Boską komedię" Krasińskiego? "(...) W resztkach biblioteki Błoka, ocalałych po grabieży dworu w majątku Szachmatowo, znaleziono pięknie oprawiony tomik ozdobnego wydawnictwa Skorpion", zawierał właśnie "Nie-Boską". (J. Iwaszkiewicz: "Petersburg", Warszawa 1976, s. 44). "Nie-Boska" kończy się wizją Chrystusa. Tak samo - "Dwunastu". Tyle że u Krasińskiego zwycięski Chrystus jest przeciw rewolucji, w poemacie Błoka - idzie na czele zbuntowanych. Nie chodzi tu o wpływy, o to, na ile polski romantyzm oddziałał na Błoka, którego związki z Polską były wcale nie tak znów sporadyczne. Rewolucja dla Błoka, jak wcześniej dla Krasińskiego i później dla Żeromskiego, miała dwa oblicza. Tłum burzył kulturowe dziedzictwo przeszłości. Bolało to intelektualistę. Jest w spektaklu scena, gdy matka czyta list nadeszły ze wsi donoszący o splądrowaniu biblioteki w dworku Błoków. Zdarzenie to musiało być ważne dla poety, skoro Majakowski w poemacie "Dobrze" umieszcza taki oto epizod: Błok "mroczny, jak śmierć na weselu, czoło zasępił zmarszczką: Piszą mi... ze wsi... spalono... w niedzielę... bibliotekę na folwarku" (przekład Wł. Broniewskiego). Tymczasem u Sztejna Błok zbyt łatwo godzi się z tym faktem. Jest zbyt sentymentalny. A przecież spalenie biblioteki było dla niego pożarem świata. W ogóle autor "Wersji" widzi w Błoku przede wszystkim człowieka (prywatnego), dalej - intelektualistę, a za mało - poetę. To znaczy mówi się w utworze dość dużo wierszy poety, ale wszystkie one są gotowe, działają jak deus ex machina.

Jeżeli nawet wybaczymy dramatopisarzowi wskazane tu uproszczenie, zapytać wypada: jak Błok, autor subtelnych liryków, stał się autorem "Dwunastu"? Gdyby nawet założyć, że instynkt moralny, wrodzone poczucie tego, co słuszne, postawiło go na lewicy, to heroizmem było stworzenie poematu, przemawiającego językiem ludu. To nie tylko idea, ale i lingua vulgaris, język ulicy oburzał dotychczasowych miłośników poezji Błoka. Tymczasem w dramacie nie ma żadnego mocowania się poety z konwencją, ze słowem.

W "Wersji" Sztejna Błokiem kieruje instynkt moralny. Ale przecież Błok był myślicielem, szukał intelektualnych racji dla swoich czynów. Czy ktoś spróbował zinterpretować "Dwunastu" poprzez esej o Katylinie, w którym pisarz świadomie opowiada się za rewolucją? Nie wiem. W każdym bądź razie Sztejn z takiej możliwości nie skorzystał. W jego dramacie pali się świat, a biblioteki płoną tylko fizycznie. Tymczasem Błok zrozumiał, że aby nie spłonęły doszczętnie, trzeba je podpalić samemu - twórczą myślą. Niemniej jednak Rosja białych mgieł i białych brzóz do końca tkwiła w jego duszy. Dowodem tego zakończenie "Dwunastu": nie, nie to, że pojawia się w nim Chrystus (jest on tu symbolem poniżonych), ale że idzie - jak słusznie dziwi się Iwaszkiewicz - w "wianuszku białych róż", czego uparcie nie chcą zauważyć tłumacze. Esteta dawnej maści do końca nie umarł w Błoku. I to również składało się na dramat poety.

Tego wszystkiego nie ma w dramacie Sztejna. Błok nie podejmuje decyzji, one się stają niejako naturalnie. Również przedstawienie Brauna nie sygnalizuje, iż w Błoku walczą idee i poetyki. Aktorzy nie obnażają swoich spraw - wpisanych w dramat, który do nich przyszedł z zewnątrz - nie spowiadają się ze swojego kontaktu, tu i teraz, z dziełem Sztejna, ze sprawą Błoka - choć do poprowadzenia spektaklu w takim kierunku zachęcałaby i scenografia Jadwigi Czarnockiej, i koncepcja widowiska, i organizacja przestrzeni scenicznej. Jedynie epizod przy fortepianie - żywa muzyka, śpiew, półprywatna więź wytwarzająca się między wykonawcami - sugeruje, czym mogłoby być to widowisko. W pozostałych jego częściach aktorzy robią regularny spektakl. Dlatego - wygnana drzwiami - oknem (oknem sceny) powraca ilustracyjność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji