Cztery aktorki
Co to znaczy sztuka napisana przez aktora czy aktorkę, a więc kogoś, kto posiada prawdziwe wyczucie praw sceny.
Teatr Powszechny wystartował do nowego sezonu spektaklem opartym na takiej właśnie sztuce. Jej autorką jest Loleh Bellon, a właściwie Marie-Laure Bellon, dziś kobieta pięćdziesięciopięcioletnia, jedna z najwybitniejszych aktorek francuskich.. Stworzyła ona wiele znakomitych kreacji, grywała w repertuarze klasycznym i współczesnym, wielkich dramatach i błahych komediach. Do historii francuskiego teatru przejdzie zapewne jej rola w ,,Bestii w dżungli" Henry Jamesa w Theatre Athenee.
"Czwartkowe damy", sztuka, którą wystawił Teatr Powszechny, to napisany przed kilkoma laty debiut dramaturgiczny pani Bellon. Rzecz z pozoru jest niezwykle prosta i trudno się w niej doszukać materiału na pełnospektaklową sztukę. Oto co kilka wieczorów w zaniedbanym paryskim mieszkaniu spotykają się trzy leciwe damy. Piją herbatę, zajadają ciasteczka i plotkują. Częściej zresztą wspominają dawne lata. Powoli z tych rozmów i pogaduszek wyłania się obraz ich życia, codziennych problemów, ciążącej na każdym kolejnym przeżytym dniu nostalgii. Nostalgia ta ma swą zasadniczą przyczynę. Kobiety wywodzą się ze środowiska rosyjskich emigrantów, żyją jakby w dwóch systemach kultury równocześnie. Tęsknią za czymś, czegoś oczekują, chociaż już nie wiedzą czego. Mają za sobą bardziej lub mniej udane małżeństwa, mają też bardziej lub mniej udane dzieci. Nie, przepraszam, jedna z nich nie ma dzieci i nie miała męża - i mimo że nigdy się do tego głośno nie przyznaje, wiemy, że staropanieństwo stanowi dla niej udrękę, że świadomość zmarnowanego jakoś życia boli. Mimo że ona jedna z trzech kobiet osiągnęła dostatek czy nawet zdobyła majątek.
W trakcie sztuki wyraźnie zarysowują się charaktery, mentalność kobiet. Trzy bohaterki są oczywiście różne, każda jest indywidualnością, ma inne gusty i przyzwyczajenia, inaczej się zachowuje, mówi. Autorka sztuki dowodzi, tak mi się wydało w trakcie oglądania spektaklu, że indywidualności kobiet ukształtowały się dawno, w odległych czasach ich dzieciństwa. Powiadając "odległych", nie mam na myśli wieku kobiet: jest jeszcze zapewne przed nimi sporo lat życia, chociaż najstarsza często mówi o śmierci. Chodzi mi raczej o odległość kulturową. Te kobiety wychowały się w innym świecie, świecie z innej epoki. Żyją w Paryżu, ale wciąż w nich wiele z kultury ojców. Bliższe wydają się Tołstojowi aniżeli na przykład Sartre'owi.
Bardzo istotne dla zrozumienia tej sztuki są momenty, kiedy bohaterki przenoszą się na chwilę w utracony dawny świat - raj dzieciństwa. Reżyser, Piotr Cieślak, operując umiejętnie światłem, wyodrębnił te momenty. Dał nam w ten sposób klucz otwierający światek trzech kobiet, pozwolił wejrzeć weń głębiej.
W "Czwartkowych damach" największe pole popisu mają aktorki, nie reżyser. Mirosława Dubrawska (Helena), Elżbieta Kępińska (Maria) i Anna Seniuk (Sonia) wykorzystały wszystkie szanse, jakie sztuka stwarza. Dały postacie pełne, opracowane w każdym szczególe i geście, a równocześnie bardzo sugestywne w swej odmienności. Z codziennej banalności życia potrafiły wykreować mały dramat, przejmującą opowieść o starzeniu się.
Piotr Cieślak z kolei potrafił, co w tego rodzaju sztuce jest bardzo istotne, pozostać reżyserem niewidocznym. Lecz przecież nadał przedstawieniu rytm i gęstość, spowodował, że banalną historię pani Bellon odbieramy ze sporym przejęciem.
Historia jest bowiem w gruncie rzeczy banalna, ot po prostu kawałek zwyczajnego życia. Gdyby nie wspaniały materiał dla trzech aktorek, jaki przygotowała dla nich aktorka czwarta, Loleh Bellon, i który panie Seniuk, Kępińska i Dubrawska wykorzystały w stu procentach, nie warto byłoby tej sztuki wystawiać i na nią chodzić.