Artykuły

Syn Mąka mówi o ojcu Mące: mistrz sceny słucha rocka

- Jest zwierzęciem teatralnym. Ma tysiąc pomysłów na godzinę, jeśli chodzi o role, które chciałby zagrać. Przed nim jeszcze wielkie kreacje pokroju króla Leara, jestem o tym przekonany - mówi Łukasz Mąka o swoim ojcu JACKU MĄCE, laureacie teatralnej Srebrnej Maski 2012. Obaj są aktorami płockiego Teatru Dramatycznego.

Jacek [na zdjęciu po prawej w "Żeglarzu"] ma 53 lata, Łukasz - 29. Ojciec jest absolwentem stołecznej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Po szkole grał w Kaliszu, Bydgoszczy, do Płocka przyjechał w 1985 r. Kiedy przez kilka lat występował w Teatrze Nowym w Łodzi w pierwszej połowie lat 90., reżyser Robert Cantarella obsadził go w "Don Juanie", następnie ściągnął do Francji. Do dzisiaj co jakiś czas wyjeżdża grać na tamtejszych scenach. Jest laureatem czterech Srebrnych Masek - przyznawanych przez Płockie Towarzystwo Przyjaciół Teatru - w latach: 1988, 2004, 2005 i 2012. Ostatnią z nich otrzymał 25 marca za role Pana Jourdain w "Mieszczaninie szlachcicem" i Anioła Stróża w "Kochankach nie z tej ziemi". Jego syn ukończył Akademię Teatralną w Warszawie. W płockim teatrze pracuje również Diana Mąka, żona Jacka i matka Łukasza - jest inspicjentką i suflerką.

Rozmowa z Łukaszem Mąką

Rafał Kowalski: Zazdrościsz ojcu kolejnej Srebrnej Maski? W tej rywalizacji ogrywa cię cztery do zera.

Łukasz Mąka: I tak wszystko zostaje w rodzinie. A tak poważnie, to zamiast zazdrości, czuję najprawdziwszą dumę, bo te nagrody przypominają mi wspaniałe role ojca. Do dziś najbardziej doceniam jego pierwszą Srebrną Maskę, za kreację XIX-wiecznego oficera hiszpańskiego w dramacie "Montserrat" pod koniec lat 80. Wielka sprawa.

Miałeś wtedy ledwie kilka lat.

- I już oddychałem atmosferą teatru, był dla nas drugim domem. Tata grał na scenie, mama była suflerką, tak jest do dzisiaj. Z tamtego okresu dobrze kojarzę też swój debiut pięciolatka w "Pierścieniu i róży" i plamę, jaką dałem podczas spektaklu "Sen srebrny Salomei" z udziałem ojca. Uczestniczyłem wtedy w próbach jako widz. I tak się złożyło, że opuściłem jedną z nich - akurat tę, podczas której dokonane zostały skróty w tekście Słowackiego. Nie wiedząc o tym, podczas przedstawienia myślałem, że ojciec zapomniał roli. I wielce zdziwiony zacząłem mu podpowiadać na głos z pamięci. W ten sposób dokumentnie go ugotowałem.

Wściekał się z tego powodu?

- Nie był nerwowy, nie jest do tej pory. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem, po pracy jakoś szczególnie nie przeżywał gorszych czy lepszych chwil teatralnych. Potrafiliśmy oddzielić świat sceny i rodzinnego domu. Wiedziałem, co to jest piłka nożna albo wagary nad Sobótką.

Jak ojciec wyładowuje emocje? Bo jakoś musi.

- Choćby dzięki grom komputerowym, podobnie jak ja. On preferuje rzeczy bardziej strategiczne ode mnie. Takie, przy których przesadnie się nie gestykuluje, tylko uruchamia logiczne myślenie. Emocje są przy tym jak na rybach, ale świat komputerowej strategii skutecznie pozwala się wyciszyć i myśleć o czymś innym niż, powiedzmy, zbliżająca się premiera.

Chwaliłeś się ojcem w szkole?

- Nie musiałem. Wiele osób, słysząc, że jestem synem Jacka Mąki, wiedziało, o kogo chodzi. Na rogu ulic Bielskiej i Królewieckiej, tam gdzie obecnie jest księgarnia edukacyjna, w przeszłości działał sklep monopolowy. Pewnego dnia tam właśnie do ojca podszedł mocno podchmielony jegomość o podejrzanym wyglądzie i rzekł: "Znam cię. Montserrat. Fajne, naprawdę fajne". Cóż, teatr swoją magią przyciąga ludzi z różnych światów. I dobrze.

Co jeszcze was łączy poza pokrewieństwem, miłością do teatru i grami komputerowymi?

- Muzyka. Do dzisiaj fascynują nas utwory, w których obecny musi być dźwięk gitary elektrycznej. Ojciec nagrywał muzykę z radiowej "Trójki" na kasety, puszczane potem na odtwarzaczu Unitry. Przypominam sobie, jak u dziadków stał też magnetofon szpulowy, również przez nas używany. Dzięki ojcu poznałem twórczość Led Zeppelin, Deep Purple czy Black Sabbath. Jego długie włosy to właśnie efekt zainteresowania rockiem.

Wydaje się, jakby miał je od zawsze.

- To prawda. Tym bardziej dziwne jest wspomnienie, że kiedy zagrał w "Montserracie", był kompletnie łysy. A jako Albin w "Ślubach panieńskich" był rudowłosy. Swoją drogą, tę ostatnią rolę uważam za jedną z najlepszych w jego dotychczasowej karierze. Ta kreacja przypomina mi mocno, za co kocham mojego ojca jako aktora: za skuteczną umiejętność dawania radości widzom. I za to, jak bardzo naturalny jest jednocześnie w rolach komediowych i dramatycznych. Na tej samej półce, co Albina, postawiłbym jego kreację Vincenta van Gogha. Nie tylko za obcinanie sobie ucha.

Wzorujesz się na ojcu?

- Cały czas dążę, by zostać tak wspaniałym aktorem jak on. Ale nie chcę zostać jego kopią. Podobnie jak ojciec nie chciał wzorować się na Bogumile Kobieli, przygotowując się do "Mieszczanina szlachcicem". To jest jego Pan Jourdain, na miarę sympatii widzów i ostatniej Srebrnej Maski. Lubimy wymieniać uwagi na temat naszych kreacji. Na szczęście jesteśmy wobec siebie szczerzy i używamy sensownych argumentów, potrafimy powiedzieć sobie: "Słuchaj, widząc, jak to zagrałeś, zrobiłbym to nieco inaczej". Z takich dyskusji rodzi się coś pożytecznego, wzbogacającego, choć jednocześnie nie narzucamy sobie niczego.

Dlaczego ze swoim talentem nie zdecydował się zostać we Francji?

- Musiałbyś spytać jego. Faktem jest, że ze sceną francuską zżyty jest długo, pierwszy raz zawitał tam chyba na początku lat 90. Miałem wtedy 10 lat i mocno tęskniłem, potem z każdym wyjazdem już mniej. Świetnie się we Francji odnalazł, nawet jeśli tamtejsi teatromani mają nieco inną mentalność niż nasza. Zauważyłem, że tam czymś normalnym są przedstawienia trwające średnio trzy godziny. W takim Płocku byłoby to pewnie trudne do przeforsowania. W każdym razie ojciec, skoro odnalazł się w ojczyźnie Moliera czy Pierre'a de Marivaux, dałby sobie radę pewnie i w rodzimym Teatrze Narodowym. Kto wie, ma niewiele ponad 50 lat, jeszcze wiele przed nim.

Nie myśli o zejściu ze sceny i zaszyciu w leśnej głuszy?

- Jest zwierzęciem teatralnym. Ma tysiąc pomysłów na godzinę, jeśli chodzi o role, które chciałby zagrać. Przed nim jeszcze wielkie kreacje pokroju króla Leara, jestem o tym przekonany. Zwłaszcza że miłość do teatru dodaje mu siły fizycznej i psychicznej, mimo upływu czasu. Dodatkowo wzmacnia się częstym jeżdżeniem na rowerze, zwłaszcza kiedy zaczyna robić się ciepło.

Kiedy Jacek Mąka zamiast kierownicy roweru będzie trzymał ramę wózka, spacerując z wnukiem lub wnuczką?

- Rozumiem aluzję. Chociaż ojciec nie powiedział mi tego wprost, ponoć nie mógł doczekać się już, kiedy będę miał potomka. Rodzice niebawem poczują wreszcie spełnienie pod tym względem, bo we wrześniu moja ukochana dziewczyna urodzi nasze dziecko. Nie wiem jeszcze, jakiej płci. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, był bardzo szczęśliwy.

Kolejny pan lub pani Mąka będzie oddychać atmosferą teatru?

- Mamy być drugim klanem Damięckich? No, nie wiem. Przekonamy się za kilka lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji