Artykuły

"Fantazy" w rygorach stylu

W swym reżyserskim notatniku Henryk Szletyński wspomina o "sekwencjach wierszowych" u Słowackiego, o kilku typach poetyckiej wypowiedzi w "Fantazym". Melancholicznie dodaje: "...zagadnienie najbardziej w chwili obecnej odległe od problematyki zaprzątającej znaczniejszą część teatru polskiego". Chyba tak właśnie jest. Tu finanse, tam kłopoty z planem repertuarowym, boje o atrakcyjność, nowatorstwo, o istnienie... gdzie miejsce na "powiewności kadencji" w wierszu, gdzie teatrom polskim do subtelności - robotę oddaje się do eksploatacji w stanie surowym.

Oczywiście, i "Fantazego" można grać "jak idzie". Taka inscenizacja nie jest trudniejsza od zwyczajnego wywoływania duchów. Był kiedyś, jest znów. Taką metodą, z braku czasu na koncepcje nowe, teatry posługują się często. Bywa też odwrotnie, gdy świadomie zwraca się przeciw tradycji, "od nowa" czyta klasyka. To tak, jak z owym oryginałem, który wywołane przez siebie duchy przodków tresował. W wypadku skrajnie nowatorskiego inscenizowania mówi się albo o stawianiu na głowie problemu, albo o współczesności klasyka i odkrywczości teatru. To już zalety od talentu nowatora, od tego, w czym szuka nowości, czy pracuje na pokaz, cierpi na manię prześladowczą, czy ma coś rzeczywiście cennego do zaoferowania. Mamy oto "Fantazego" w Teatrze Narodowym. Tradycyjny, nowatorski? Ani jedno, ani drugie. Robota bez skrajności. A bardzo precyzyjna. To ani "Fantazy" do góry nogami, ani "Fantazy" aktualizowany, to "Fantazy" w rygorach tego stylu, który mu nadał sam autor, efekt pilnego wczytania się w tekst. Ileż razy robili to krytycy, badacze, twórcy teatralni. A jednak! Utwór jest zaskakująco bogaty. Zaskakująco, jak na sztukę tak stosunkowo popularną, jak na pozycję tak wysoko notowaną w byle podręczniku.

"Fantazy" w rygorach stylu. Cóż to takiego? Trzeba raczej mówić w liczbie mnogiej - o stylach tej sztuki. Właściwie od pewnych rozstrzygnięć stylistycznych zaczyna się praca teatralna nad "Fantazym", na nich się też kończy. Nie dlatego, że to sztuka wierszem - ale dlatego że wiersz tak rozmaity, że różne tam typy wypowiedzi poetyckiej, jakże często trudne do klasyfikacji i oceny - nie wersyfikacyjnej, znaczeniowej! "Problem TONU widowiska - pisze Szletyński - to problem heterofonii utworu skomplikowanego Warstwicowo". Wielce uczone zdanie, ale zdrową myśl zawiera. Z "tonu" można w tym dramacie wyprowadzić wszystko. Oto problem Fantazego. Autor potępił go poprzez sytuację w dramacie, wykpił arcyzjadliwie romantyzowanie, pozę, literacką sztuczność uczuć... ale przecież poetyckie tyrady Fantazjusza są tak samo wykrzywieniem poezji, jak i są wielką poezją.

Mieczysław Milecki, rola Fantazego w Narodowym, oczywiście nie podzieli się na poniżonego moralnie arystokratę, wydrwionego romantyka i autentycznego poetę. Takich rzeczy z postaci scenicznych robić nie wolno pod grozą sztuczności. Ale w roli Mileckiego - o ile to dobrze zrozumiałem - nie było nawet akcentowania jakiegoś jednego elementu roli. Był na scenie po prostu człowiek, niezwykły na tle innych człowiek w osobliwej sytuacji, Wielki pan, wielki poeta, inteligent ironiczny wobec swego wielkopaństwa i poetyczności, jeszcze bardziej ironiczny wobec innych. No - i romantyczny kochanek. Można pokazywać blichtr i sztuczność jego życia wewnętrznego, ale jeżeli na nim postawimy krzyżyk, to w diabły z całą kulturą romantyczną! Milecki, o ile trafnie chwytam intencję reżysera, jest nie przykładem romantycznego stosunku do życia, ale człowiekiem tamtego okresu. A to duża różnica. On żyje w rygorze stylu romantycznego, ten styl jest nieodłączną częścią jego natury. Dlatego Milecki nie recytuje wierszy, ale w sposób naturalny wypowiada siebie. I w ucinkowej, błyskotliwej rozmowie salonowej, i w kolorowych poetyckim bogactwem improwizacjach, w ironii i patosie, gdy zdaje się nam, że przesadza, gdy zdaje się nam, że jest "szczery". On jest zawsze szczery, zawsze się czymś ezaltuje, nawet swoją skruchą pod koniec tragiczny sztuki. To wielkiej miary charakterowa kreacja Słowackiego, w niej więcej realizmu niż w zgoła "balzakowskim" zarysowaniu sytuacji ekonomicznej i społecznej konfliktu. Acz i tym nie trzeba gardzić. Jest w tej sztuce błysk wielkiego konfliktu epoki. A to wtedy, gdy Major zbiera się z Janem do wyjazdu, gdy warczy pod nosem o "polskich grafach", gdy pogardliwie radzi: "taj na pożegnanie Temu szlachectwu dym!..." To radzi sybirski major i Rosjanin swemu druhowi polskiemu, też romantykowi w miłości, romantykowi i rewolucjoniście w polityce. Tak się tnie nożem analizy problemy swego czasu. Gdyby postać Jana miała w dramacie tę rangę artystycznego opracowania, jaką ma Fantazy - to, proszę czytelników, mielibyśmy w Polsce Stendhala i Balzaka w jednym dramacie, alfę i omegę romantyzmu polskiego, - lepiej niż u tych dwu Francuzów, mielibyśmy w jednym utworze "Dziady" nocy narodowej i dzień narodu powszedni z "Pana Tadeusza". Gdyby...

Henryk Szletyński starał się wielowarstwowej problematyce i stylistyce "Fantazego" odpowiedzieć najsumienniej, oddać tak samo precyzyjnie komediową drwinę, jak nie zniżać poetyckiego patosu; realistyczną romantyczność dzieła, czy raczej antyromantyzm wielkiego romantyka pokazał "wielogłosowo", bez naciskania na jakiś ton szczególnie głośny. Czy to ostatnie słowo teatru wobec "Fantazego"? Bez wątpienia nie. Szletyński pokazał nam przykładowo - to może zaskoczyć nawet pilnego czytelnika tekstu - że w "Fantazym" usłyszymy zdanie komediowe, jakby żywcem z Fredry przeniesione, obok, bezpośrednio obok wielkiej, wysokiej w stylu wypowiedzi, obok tego, co wiąże się jednostronnie z wpływem Calderona i baroku na Słowackiego. Fantazy prowadzi bystry dialog ucinkowy z Dianną, potem nagle ona rzuca konkurentowi do swej ręki i widzom sześćdziesiąt wierszy deklaracji heroicznej, jakby była nie panienką z realistycznego dworu, ale heroiną ze "Snu srebrnego" czy "Księdza Marka". Major "cudownie zogromniał w śmierci godzinie". Ludzie w tej sztuce tak są prawdziwi i sztuczni na raz, jak Idalia, prości i patetyczni, jak Major... osobliwy, genialny szkic do przez nikogo nie napisanej "Tragikomedii ludzkiej Polaków romantycznych" w aktach pięciu i bez zakończenia. Szletyński w swym przedstawieniu bezstronnie ukazał nam rozmiar i zakres tego szkicu. Bezstronnie, rygorystycznie, analitycznie. Rozmierzył skrupulatnie pole. Można na nim wybudować dziesięć jeszcze koncepcji, na dziesięć różnych sposobów potykać się z duchem autora.

Staranie o pełnię obrazu, o perspektywicznie wielostronne kierowanie widza na "wysoki" i "niski" ton komediotragedii widoczne tak samo w tytułowej roli p. Mileckiego, jak w roli Majora, którego z wielką siłą i prawdą pokazał nam Jan Kurnakowicz. Tu się potwierdza spostrzeżenie, każdy może go dokonać na artystach tak różnych jak mistrz Woszczerowicz, jak Kazimierz Rudzki, jak tu w "Fantazym" Kurnakowicz - że nie zawodowi "tragicy", ale właśnie mistrzowie groteski i komizmu mają poczucie autentycznego tragizmu i siłę dostateczną, by usprawiedliwić patos.

Rygor wielostronności obowiązuje w tym przedstawieniu tak samo, jak szczegółowa analiza każdego kroku scenicznego, każdej sytuacji. Tak właśnie jest z hrabią Respektem, któremu Władysław Krasnowiecki nie szczędził "ostrych farb", przecież rys zbolałego człowieczeństwa spod maski konwenansu pokazał. Zaskakująco ciekawa i pełna jest rola Tadeusza Bartosika - Rzecznicki w jego wydaniu jest i fagasem, i szlacheckim dygnitarzem arywistą, rozsądnym gadem na romantycznym łonie epoki, i - przecież człowiekiem. Studium charakterowe, nie rola! Niebywale trudną do "usprawiedliwienia" aktorskiego role Dianny pięknie grała Ewa Krasnodębska, wielki monolog w akcie I drgał poezją i łzami. Hanna Zembrzuska jako Stella zbyt "fredrowska", panieńskiego szczebiotu za wiele. Okazała i godna Respektowa, mama hrabina z podolskiej prowincji, to Zofia Tymowska. Jan jest tak trudny do opracowania, jak trudny jest na scenie bohater pozytywny, skrzywdzony, nieskazitelny i podniosły. Jan Żardecki w tej roli wykonał z przejęciem należytym kaukaską pieśń sołdacką (Zbigniew Turski! pieśń znakomita!) - resztę też z przejęciem, aż nadto widocznym chwilami. Ominąłem Idalię. Nie wiem, co napisać, jak się recenzyjnie "wywekslować" od oceny p. Ewy Bonackiej. Bo nie wiem, dlaczego ta słuszna w koncepcji, ciekawie i z wielką biegłością przedstawiona postać nie trafiła do wyobraźni niżej podpisanego. Pewnie jestem widzem daltonistą.

Słowo o scenografii Mariana Stańczaka. Powściągliwa, bardzo też w rygorach stylu i epoki, bez łatwych efektów "syntetyzmu". W scenie picia herbaty w parku nie ma imitacji drzew i krzewów, charakter miejsca wydobyty samą przestrzenią. To się udało. Tak samo jak subtelne a widoczne odróżnienie salonu preromantycznego Respektów od salonu Idalii, romantycznego w przejrzały już, wyrafinowany sposób.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji