Artykuły

Hanyska nie tylko wśród lalek

Mówi o sobie, że jest "hanyską z krwi i kości", a to oznacza zamiłowanie do porządku i dobrą organizację pracy, ale także jednoznaczną hierarchię wartości - portret GRAŻYNY BUŁKI, aktorki Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Nie była pewna, czy "Cholonek" odniesie sukces. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle zagra w tym przedstawieniu, bo po castingu koledzy z Teatru Korez jakiś czas milczeli. A najzabawniejsze jest to, że Grażyna Bułka wcale nie brała pod uwagę roli Świętkowej, za którą dostała potem Złotą Maskę, tylko jej... córki Michci.

Od prefabrykatów do lalek

Gdy dowiedziała się, że gra matkę rodu, nie była zachwycona. W powieści Janoscha, pani Świętkowa to kobiecisko raczej mało sympatyczne. Ale rola była pociągająca. Grażyna Bułka wychowała się w Lipinach, w dzielnicy Świętochłowic, gdzie takie Świętkowe mieszkały przynajmniej w co drugim domu. Aktorka przypominała sobie wszystkie ciotki i sąsiadki, aż doszła do wniosku, że szorstkość tamtych kobiet brała się nie tyle z braku kultury, ile z frustracji. Trzymały w ręku biedne rodzinne budżety, harowały za trzech, a jednocześnie próbowały zachować kobiecy wdzięk. Kochały swoich mężów i trwożyły się, gdy długo nie wracali z kopalni, ale jeśli zdarzyło się, że wracali podpici i rozrabiali, to przecież musiały im wymierzyć krzykliwą sprawiedliwość. W recenzjach "Cholonka" chwalono panią Grażynę za prawdę tej postaci i za ciepło, którym mimo wszystko Świętkowa ujmuje publiczność.

Gdy sukces jednak przyszedł, aktorka żałowała, że na widowni nie ma jej ojca, który zmarł siedemnaście lat temu. Tata, z zawodu górnik, z zamiłowania akordeonista grywający po weselach, sprzyjał aktorskim planom córki. Egzamin do szkoły aktorskiej w Krakowie zawiódł ją wysoko, bo do trzeciego stopnia eliminacji, ale w końcówce zabrakło szczęścia.

- Zostałam na lodzie - śmieje się dziś aktorka - i z desperacji zdałam do policealnej szkoły budowlanej. Zdumiewających rzeczy tam się uczyłam, głównie wykorzystania prefabrykatów z wielkiej płyty, wzmacnianych na okoliczność szkód górniczych. Może i zostałabym budowlańcem, gdyby nie wiadomość, że przy Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie powstaje studium aktorskie. To była świetna szkoła, połączona z praktyką na scenie. No i miałam szczęście uczyć się pod kierunkiem legendarnego Jana Dormana.

Dyplom z animacji Grażyna Bułka potraktowała serio i postanowiła związać się zawodowo ze sceną lalkową. A ponieważ była już mężatką i matką małego Jakuba, zdecydowała podążyć za mężem na Podbeskidzie i zatrudnić się w bielskiej "Banialuce". Nie było tam jednak miejsca. List polecający dla swojej byłej studentki wystawił wtedy znany lalkarz - Juliusz Wolski. Grażyna do dziś nie wie, co w tym piśmie było, ale Jan Sycz, ówczesny dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej przyjął młodziutką adeptkę z pełnym zaufaniem.

W rubryce: miejsce pracy, Grażyna Bułka nie wpisała odtąd innego adresu. Pozostaje etatową aktorką bielskiej sceny do dzisiaj. Na pamiątkę niedokończonej edukacji budowlanej, przez dziesięć lat wznosiła natomiast wraz z mężem dom w nieodległych Czechowicach. Nie zdecydowała się tylko na wielką płytę. - Pustaki - mówi - były poręczniejsze.

Od szpagatu do Czechowa

Temperament i poczucie humoru, którymi los hojnie obdarzył Grażynę Bułkę, predestynowały ją do grania postaci komediowych. Reżyserzy chętnie obsadzali śliczną brunetkę w takich sztukach; tym bardziej że aktorka - zamiłowana sportsmenka - miała też niezłą kondycję. Na scenie debiutowała jako Margosia-cyrkówka w "Historii żółtej ciżemki". Zebrała wtedy mnóstwo gratulacji, choć dziś mówi z rozbrajającą szczerością, że nie wie, czy bardziej podobało się jej aktorstwo, czy fakt, że bez trudności wykonywała szpagaty. Ukochaną rolę, panią Raniewską w "Wiśniowym sadzie" Antoniego Czechowa, zagrała wcześnie, tuż po trzydziestce. To była gigantyczna praca, ale i wspaniała przygoda, bo Raniewska to przecież kwintesencja kobiecej natury i emocjonalnego pojmowania świata. A jednak najtrudniejszy egzamin czekał aktorkę dużo później. Po wielu latach spędzonych na scenie sądziła, że potrafi okiełznać nerwy i zbudować postać z bezpiecznym dystansem. Tymczasem rola dorosłej już, ale kiedyś molestowanej przez ojca, kobiety w "Milczeniu" Shelagh Stephenson okazała się zadaniem wyczerpującym psychicznie i zżerającym siły.

- Po każdym spektaklu - mówi - długo dochodzę do siebie; upadek z takiej emocjonalnej huśtawki naprawdę boli. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie zagrania tej postaci bez osobistego zaangażowania. Ktoś kto nie czuje empatii do drugiego człowieka, nawet jeśli to tylko bohaterka sztuki, nie rozbudzi współczucia widzów. A cóż wart jest teatr pozbawiony skrajnych emocji?

Życie potwierdza tę tezę. Z początkiem czerwca Teatr Polski grał "Milczenie" w warszawskiej Starej Prochowni i odniósł wielki sukces! Grażyna Bułka wspaniale czuje się w rolach klasycznych; dwukrotnie grała Elwirę w "Mężu i żonie", pięknie zapisała się w pamięci jako lady Milford w "Intrydze i miłości". Jedyne czego nigdy nie zrobi na scenie, to nie wystąpi nago. I ma tylko jedną rolę, której nienawidzi - Knura w inscenizacji "Folwarku zwierzęcego".

- Straszna rola, w strasznym przedstawieniu - mówi - i nie daj mi Boże zetknąć się jeszcze raz z taką propozycją.

Od Śląska do Śląska

Aktorka mówi, że jest "hanyską z krwi i kości", a to oznacza zamiłowanie do porządku i dobrą organizację pracy, ale także jednoznaczną hierarchię wartości, w której rodzina jest tak samo ważna jak praca zawodowa. A gdy trzeba - ważniejsza. Egzamin w Będzinie zdawała w ciąży z Jakubem, egzamin eksternistyczny z dramatu - na chwilę przed urodzeniem Piotra. Dziś - gdy chłopcy są już prawie dorośli, a propozycje zawodowe sypią się jak z rękawa - codziennie gotuje obiad, sprząta i dba o to, by dom funkcjonował jak w zegarku. Mówi, że i w tej dziedzinie ma szczęście, bo wspiera ją mąż Bogusław - ongiś reprezentant Polski w kajakarstwie - partner na dobre i na złe. Grażyna dzieli dla odmiany jego pasje sportowe, czemu trudno się dziwić; od dziecka była fanką Górnika Zabrze, prowadzana na mecze przez brata i tatę. Sportowcem jest też Jakub, odnoszący sukcesy w kadrze narodowej judoków.

Gdy gra w "Cholonku", nieodmiennie czuje smak kawy z mlekiem, parzonej co rano przez mamę. Na co dzień nie używa już gwary śląskiej, ale spotykając się z mamą - tak. Śląskie gadanie ma w podświadomości, choć wie doskonale, że to jeden z tych dialektów, który ma więcej odmian, niż jest miast w regionie. Powrót do twardego śląskiego akcentu w prozie Janoscha sprawił, że znów zaczął to być jej naturalny język. I przyniósł nowy okres w pracy zawodowej; zagrała już w filmowej "Barbórce" Macieja Pieprzycy, otrzymała propozycję udziału w regionalnym koncercie życzeń i widowisku Telewizji Katowice "Niedziela w Bytkowie".

- Spotykam się - mówi w zamyśleniu - z opiniami, że grając w tym serialu "rozmieniam się na drobne", marnując talent i dorobek. Strasznie mnie to boli. Jestem aktorką, a to zawód jak każdy inny, więc gram różne role. Czy hydraulik naprawia tylko krany z mosiądzu, odmawiając założenia uszczelki w takim zwykłym, ze stali? Tych, którzy mnie krytykują, zapraszam na jakiś "poważny" spektakl z moim udziałem. A zbierze się tych propozycji całkiem pokaźna lista...

Złote Maski

Złote Maski to najstarsze i bez wątpienia najcenniejsze wyróżnienie, jakie mogą zdobyć artyści teatralni województwa śląskiego. W tym roku nagrodę wręczono już 37. raz; za osiągnięcia w różnych kategoriach pracy na scenie. Warto jednak przypomnieć, że kiedyś Złote Maski otrzymywali tylko aktorzy, i to w plebiscycie publiczności. Dziś nagrodę, oficjalnie sygnowaną przez Urząd Marszałkowski, przyznaje jury złożone m.in.: z recenzentów teatralnych.

Na zdjęciu: Grażyna Bułka (z lewej) w spektaklu "Cholonek" w Teatrze Korez w Katowicach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji