Artykuły

Demokracja skompromitowała się - rozmowa z Mrożkiem

- Polacy nie odnoszą zwykle wielkich sukcesów na świecie. Nie zwyciężamy, ale za to robimy z tego niezwyciężania sztandar - SŁAWOMIR MROŻEK o Polsce, "Dziennikach" i swojej nowe sztuce.

Pisarz na kilka dni przyjechał do Polski promować drugi tom "Dziennika".

Małgorzata I. Niemczyńska: W drugim tomie "Dziennika" pisze pan, że musi się zdecydować...

Sławomir Mrożek: ...Czy będę literatem polskim, czy filmowcem niemieckim? Zdecydowałem już dawno temu.

Ale też uważa pan, że musi wybrać między indywidualizmem a podobaniem się. Udało się jedno i drugie?

- Tym bardziej jestem zadowolony. Ale moja popularność jest bardzo polska. Polacy nie odnoszą zwykle wielkich sukcesów na świecie, nie mają znaczącego wpływu na inne kraje, w których mieszkają. Coś jest takiego, trudno to nazwać, z powodu czego nam nie wychodzi. Nie zwyciężamy, ale za to robimy z tego niezwyciężania sztandar.

W "Dzienniku" nie zawsze pan pisze po polsku.

- Wyjechaliśmy z moją ówczesną żoną do Italii w 1963 roku, siedzieliśmy tam przez cztery i pól roku. Ja nie znalem italskiego języka, pisanie po italsku to było zatem przymusowe ćwiczenie. Ale bardzo miłe, bo to bardzo ładnyjęzyk.

Jeszcze w latach 70. zastanawiał się pan, czy słusznie postąpił, emigrując.

- To było stałe pytanie. Później przestało mnie już gnębić, ale widać je jeszcze w pierwszym i drugim tomie "Dziennika". To zrozumiałe, gdy człowiek wyjeżdża z Polski. Zwłaszcza w takich okolicznościach, jak ja wyjechałem. Wtedy mnie Polska przejmowała wstrętem, zwłaszcza komunizm, ale wiadomo, że na początku bardzo się tęskni.

Dziś już pan wie, że dobrze zrobił?

- Czy nie żałuję? Udało mi się przeżyć to życie w warunkach bardzo pomyślnych.

Co się stało z pana wielojęzycznością?

- Cale życie pisałem po polsku, z wyjątkiem afazji. Nastała około 15 maja czy czerwca 2002 roku. To trwało u mnie pięć lat. To była likwidacja mowy wszelakiej na pewien czas.

Musiał się pan czuć bezbronny, wyobcowany bez języka?

- Bezbronny byłem wtedy i dalej nie jestem taki bronny.

Zawsze żyjemy wnie wiadomo jakim języku. Ja prawdopodobnie żyłem w polskim.

W obcych językach przepisuje pan w "Dzienniku" obszerne fragmenty Prousta, Nietzschego, Sartre'a...

- Po wyjeździe z Polski okazało się, że ja bardzo mało wiem o świecie. Tak było na skutek okoliczności - najpierw okupacja, potem komunizm. Wiele rzeczy było w Polsce zabronionych. Ja sobie to odbiłem w ciągu roku. Siedziałem w Chiavari, to miasteczko nad morzem, i robiłem, co mogłem, żeby zaradzić swojej niewiedzy. To była radość poznawania, nareszcie miałem dostęp do nieobecnych w Polsce książek.

Wtedy, w wieku 33 lat, pisał pan, że czuje się stary. To jak jest teraz?

- Zestarzałem się w ciągu ostatniego pół roku. Pół roku temu byłem w miarę rześki, teraz oko mi wysiadło i tak dalej. To jednak jest normalne, gdy ma się 82 lata.

"Dziennik" pokazuje, że rozmyślał pan o śmierci już pół wieku temu. - Zawsze dużo myślałem o śmierci, w bardzo różny sposób. O śmierci jako zagadnieniu. Starałem sieją sobie wyobrazić. Ale przecież nie o śmierci wyłącznie.

W 1974 r. martwił się pan, czy zdąży zniszczyć "Dziennik" przed śmiercią.

- Naprawdę myślałem, że tak zrobię. Pisałem te dzienniki tylko dla siebie. Nie liczyłem się z nikim. Nawet

moja żona, a potem moja druga żona wiedziały o "Dzienniku", ale tylko wiedziały. Wystarczy. To była bardzo poważna tajemnica. Tuż przed wyjazdem do Nicei znalazłem te zapiski. Co z nimi zrobić? Wszyscy byli zaskoczeni, znając mnie, że coś takiego istnieje. Ale teraz to już oficjalna sprawa. Okazały się wystarczająco atrakcyjne, żeby się ukazać po polsku, po francusku i jeszcze w jakimś innym języku.

Czytał pan je teraz, po latach?

- Mam kłopoty z czytaniem. Niektórzy się oburzali na to, co pan pisze o kobietach.

- Jednak nie wyobrażam sobie świata bez kobiet. To by była okropność, dalej to podtrzymuję. Moja matka była dla mnie bardzo dobra. Życzliwa, piękna. Ukształtowała mnie. Umarła, gdy miałem 19 lat. Bardzo to przeżyłem. Kobiety są po prostu lepsze. Pisze też pan dużo o alkoholu.

- Ale między nami: nie tak dużo, jak by należało.

Kolejny temat, który powraca, to Witold Gombrowicz.

- Spotkałem Gombrowicza w Italii, bardzo go cenię.

Bywał pan o niego zazdrosny. - Już się od tego uwolniłem. Wolałbym jednak nie mówić o nim, bo to odbiega od tematu, czyli ode mnie.

Bardzo się pan skupia w "Dzienniku" na sobie, niewiele pisze o otoczeniu.

- Otoczenie mniej mnie interesowało. Napiszę, kto gdzie był i kogo spotkałem, i co z tego? Pisałem o tym, co było ważne. A jajestem dla siebie tak samo ważniejszy niż otoczenie. Każdy człowiek tak ma.

Mógłby pan mieszkać gdziekolwiek?

- Teraz już nie. Mieszkam w Nicei i przypuszczam, że tak pozostanie. Odpowiada mi tam klimat. Jest słonecznie i ciepło. Chodzę na spacery.

Jest takie odwieczne pytanie: czy to my zmieniamy świat, czy świat nas?

- Z doświadczenia wiem, że ani jedno, ani drugie. Albo w niewielkim stopniu. Ale o tym przekonujemy się późno. Kiedyś to było ważne, ale już nie jest. Każdy wierzy w to, co może. Bez nadziei nie można żyć.

Dlaczego przestał pan pisać "Dziennik"?

- Bo stawiam koślawe litery.

A maszyna?

- Od afazji maszyna nie istnieje dla mnie. Z trudem piszę listy oficjalne, staram się nie pisać.

A jednak napisał pan nową sztukę...

- To wszystko było stopniowe. Przeszedłem poważną operację serca, pomyślnie przeszedłem. Poczułem się znacznie lepiej, do tego stopnia, że napisałem sztukę, to było spontaniczne. Bardzo krótką sztukę. A nawet dwie sztuki.

O czym to jest?

- Jest dużo o kobietach. Przed laty, kiedy byłem w Meksyku, pojechałem razem ze znajomym na południe. Weszliśmy do lokalu w małym miasteczku Merida, gdzie Meksykanin śpiewał przy gitarze bardzo starą pieśń o pierwszej żonie Adama. Ta ballada zrobiła na mnie duże wrażenie. Teraz, po latach, wróciłem do niej. Adam miał inną żonę, była Ewa, ale pierwsza to Lilith. Kościół nie uznaje tego mitu. W sztuce owijają się wokół niego różne sprawy. Ale w mojej sztuce większość bohaterów to mężczyźni. Na drodze stają im trzy kobiety. Na początku są nagie. Każdy czuje do każdego pożądanie, stąd komplikacje. Jest Biskup, Szatan, Goethe...

Tytuł ostatecznie brzmi "Lilith"?

- Nie, tytuł jest "Lilith, pierwsza żona Adama". Żeby było ładniej. Sztuka już się ukazuje [wydają Noir sur Blanc, dokładna data nie jest jeszcze znana]. Czołowy teatr w Warszawie będzie ją grał. Na tym poprzestanę. Wszystko jest wstępujące, aja wstępuję w ten wiek, że już nie mogę pisać.

A śledzi pan jeszcze życie publiczne? Przegląda gazety?

- Nie śledzę ze względu na oczy, a bardzo lubiłem śledzić.

40 lat temu pisał pan, że totalitaryzm już się skompromitował, teraz skompromituje się demokracja. Sprawdziło się?

- Sprawdziło. Ale na razie nic nie widać poza demokracją. Choć pozornie coraz więcej jest możliwości.

I to jest niebezpieczne, tak mi się wydaje. Wszelkie doniesienia są niepokojące. Ale to już nie moja głowa. Ja już trochę nie chcę być w żadnym kraju, uczestniczyć wjego życiu. Odpoczywam.

Kiedy pan dziś przyjeżdża do ojczyzny... Można przy panu mówić "ojczyzna"?

- Można. Moja ojczyzna jest w Polsce, silą faktu. Urodziłem się Polakiem. Mój ojciec, moja matka, wszyscy moi przodkowie byli Polakami. Ja też nim jestem, choć mam paszport francuski. Kiedy przyjeżdżam, mam wrażenie nawet, że w Polsce jest lepiej. Zmienił się troszeczkę stosunek człowieka do człowieka. Jest uprzejmiejszy. Ale może się mylę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji