Artykuły

Jestem byczek Fernando

- Bycie dyrektorem Teatru Narodowego, to dla mojej wątroby dużo większa dawka uderzeniowa niż potężna porcja alkoholu - mówi JAN ENGLERT.

Jak się panu udało uniknąć czegoś, co się nazywa gwiazdorstwem?

- Ja wiem, czy udało się uniknąć? Gdyby pani zapytała o mnie kilka osób, to pewnie by powiedzieli, że drugiego takiego jak ja, zarozumiałego bufona, nie ma. Ja zresztą tego nie dementuję. Bo wolę być nielubiany za to, że mi się wiedzie, niż kochany za to, że mi się nie wiedzie. Przyjąłem taką maskę od dzieciństwa. Zawsze na pytanie - jak mi idzie odpowiadałem, że fantastycznie. Nawet wtedy, kiedy nie było fantastycznie.

Ale to może wątroba teraz daje znać, że nie zawsze było fantastycznie.

- Niewykluczone. Nawet niektórzy lekarze mówią, że to się właśnie w wątrobie odłożyło. I odkłada. Bo bycie dyrektorem Teatru Narodowego, to dla niej dużo większa dawka uderzeniowa niż potężna porcja alkoholu.

Nie ma się co skarżyć. Jak mówi porzekadło młodzieżowe - widziały gały, co brały. Przepraszam za określenie.

-W tym przypadku nie gały. Bo gały biorą coś, co można dotknąć. No dobrze, to gały duszy. Czuje pan zawodową zazdrość, czasami?

- Nie mam powodu. Pewnie i tak w to nikt nie uwierzy, ale jedyną zazdrość, którą miałem w sobie, to z powodu roli. Zazdrościłem, że to ja czegoś nie grałem. Natomiast cudze sukcesy, nagrody nigdy mnie nie denerwowały.

Dlaczego?

- Bo ja stosunkowo wcześnie odniosłem sukces. Wiem, że łatwo zdobyć się na tolerancję wobec innych, kiedy nam się wiedzie. Ale nie wiem, czy nie odpowiedziałbym pani inaczej, gdybym był człowiekiem, któremu się nie powiodło. Z pozycji Zeusa jest się tolerancyjnym. Gorzej już z pozycji antylopy dopadniętej przez Zeusa.

Co odpowie pan swojej córce, która za kilkanaście lat oznajmi - tato, chcę być aktorką...

- Nic jej nie powiem. Nie mówiłem swoim starszym dzieciom, co mają robić i jej też nie powiem. Może dlatego, że sam szybko stałem się dojrzały. I nic mnie tak nie denerwowało, jak rozmowy na ten temat. Dziś wszystko na to wskazuje, że córka będzie aktorką. Bo w odróżnieniu ode mnie lubi, jak ją fotografują.

Dziwne, gdyby inną drogę wybrała.

- Dlaczego? Bo ma rodziców artystów? Moje starsze dzieci też mają rodziców artystów. Syn moim zdaniem miał nawet uzdolnienia aktorskie. Ale, na przekór, zapisywał się do klas matematyczno-fizycznych. I wyszedł na tym fantastycznie. Nie zaakceptował teatru do dziś. Nie chodzi na spektakle. To rodzaj buntu, pewnej ambicji.

Rola ojca jest chyba jedną z najtrudniejszych ról do zagrania w życiu.

- Jednym z większych odkryć mojego życia jest to, że jak się jest młodym, to się gra rolę ojca. A jak się osiąga pewien wiek, to się jest ojcem.

To duża odpowiedzialność.

- Gdyby mi ktoś przed laty powiedział, że będę miai dziecko w dojrzałym wieku, to bym się zdziwił. Ale tak chciał los czy Bóg, jeśli ktoś woli. W pierwszej chwili było to szokujące. Ale potem zmieniło moje myślenie. Może to będzie mało popularne co powiem, ale to prawda. Ja się nigdy nie bałem śmierci, ani nigdy nie myślałem o niej. Bo uważam, że to jedyny pewny kontrakt. Ale jak mi się dziecko urodziło w późnym wieku pomyślałem - zaraz zaraz, ale w razie czego, ja proszę o zmianę kontraktu. Bo jednak muszę doprowadzić to dziecko do pełnoletności.

Czego pan chce córkę nauczyć?

- Na razie jeszcze za wcześnie. Teraz jestem cierpliwy. To jedyna rzecz, jaką mogę o sobie jako o ojcu powiedzieć. Córka nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Wiem, że potrafię jej wszystko wytłumaczyć. Nie ma między nami konfliktów i płaczu. Bo jej płacz ucinam w sekundę, tłumaczeniem. Nie krzyczę, nie podnoszę głosu. Jako ojciec trojga dzieci mogę powiedzieć, że kiedyś tego nie umiałem. To przyszło z wiekiem. Mrożek żartuje z takiej sytuacji, nazywając tę formę rodzinną "ojcodziad". Bo to łączy cierpliwość dziadka z autorytetem ojca.

Co to znaczy aktor wybitny? Kiedyś wszystko było proste. Wybitny to Łomnicki, Holoubek.

- Jeśli pani szuka nazwisk, to ja muszę uważać. Proszę Państwa, to jest dowcip. Uwaga, to jest dowcip. Na takie pytanie: jakich pan współczesnych aktorów ceni, pewien aktor angielski odparł: - No, jest nas kilku. Więc są wybitni i teraz. Jeszcze żyje pokolenie moich mistrzów Holoubek, Łapicki itd.

Ale mamy też wielu młodych, dobrych aktorów. Pan sam wymieniał Żebrowskiego, Adamczyka.

- Na pierwszym roku bawiłem się ze studentami tak: na kartce pisałem nazwiska studentów, z których coś będzie. Wsadzałem je do koperty. Z zastrzeżeniem, że odczytujemy po dziesięciu latach. I rzadko się myliłem. Bycie dobrym czy wybitnym to nie tylko sprawa talentu, ale także charakteru. A może nawet w większym stopniu charakteru. Jeżeli już na pierwszym roku leseruje, nie chce mu się pracować, szuka natchnienia w narkotykach czy alkoholu, nie umie pracować w zespole, to są małe szanse na to, żeby ten wybitnie nawet zdolny człowiek był kimś więcej niż tym, czym jest. On się przeważnie nie rozwija. Jest dalej tak zdolny jak na pierwszym roku.

Czy aktorowi łatwiej, niż innym, zachować dziecko w sobie? Bo patrzę na pana i widzę jeszcze to dziecko. Jak to się robi?

- Po pierwsze to sprawa genetyki. Po drugie, szczególnie kobietom to polecam, ważna jest umiejętność wyluzowywania w ekstremalnych sytuacjach. Bo inaczej na starość kąciki ust będą w dół opuszczone.

A co z tym dzieckiem?

- We mnie nie ma tego dziecka. Jeżeli już, to we mnie jest raczej jakiś ciągle niezrealizowany reprezentant Polski w piłce nożnej. Jedno mogę powiedzieć - nie umiem żyć letnio. Nawet jak coś dobrze idzie, to lubię sobie pokomplikować. Mógłbym być spokojnie rentierem, gwiazdorem.

Gdyby pan przyjął tę propozycję reklamy za gigantyczną gażę, o której pan opowiadał?

- No tak. To była wysokość trzyletniej gaży rektorskiej. Było nad czym myśleć. Miałem jedną bezsenną noc.

Tylko jedną? A gdyby pan nie był rektorem?

- To bym pewnie miał cztery noce bezsenne. Ale nie wziąłbym. Bo ja uważam, że ciągle mam coś do stracenia.

Ale Pedros Gajos...

- To był żart, po pierwsze. A po drugie on pracuje sam na siebie. Ja jestem odpowiedzialny albo za studentów albo za teatr. To sprawa wyboru. Pewnie, że chciałbym pojechać do Peru w tej chwili, gdybym miał te pieniądze...

A jednak pan wraca do tych pieniędzy.

- Jestem spod znaku Byka. A o ludziach spod tego znaku mówi się, że są materialistami. Ale to kompletnie nieprawda. Bo ja jestem taki byczek Fernando. Całe życie pieniądze mnie kompletnie nie obchodziły. Więc zawsze je miałem. Jak brakowało, to się brałem do roboty.

Na zdjęciu: karykatura Jana Englerta w rysunku Jana Brańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji