Artykuły

Gdańska droga krzyżowa

Tegoroczne Misterium Męki Pańskiej w Gdańsku rozpocznie się o godz. 13 - jak zwykle na przedprożach Dworu Artusa. Po osądzeniu Chrystus będzie przepędzony przez miasto i ukrzyżowany na Górze Gradowej. Czas trwania widowiska - około dwóch godzin - pisze Roman Daszczyński w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Najciężej jest na samej Golgocie. W Gdańsku to po prostu Góra Gradowa.

No i czas niezbyt przyjemny: marzec czy kwiecień, to nie to samo co miesiąc nissan w gorącej Jerozolimie. Musisz wytrzymać na chłodnym wietrze te 20 minut, w samej przepasce na biodrach. Nie jest źle, gdy świeci słońce, ale może się zdarzyć, że na niebie chmury jak z ołowiu i zacina mokrym śniegiem.

Najpierw jednak idziesz Długą spod Dworu Artusa z tym krzyżem, który przecież nie jest lekki. Przez całe miasto go ciągniesz, a chętnych do pomocy specjalnie nie widać. Owszem, są gapie, przechodnie, turyści. Ktoś kręci te sceny kamerą, ktoś inny pstryka zdjęcia.

- Jezu, wejrzyj na mnie! - krzyczy na ulicy kobieta, której twarz zasłania aparat. Polka, choć i zagranicznych nie brakuje. Udajesz, że nie usłyszałeś. Bo co masz robić w takiej sytuacji? Uśmiechnąć się jak głupi, spod cierniowej korony?

Jezu, ja pierdzielę!

Upadasz, zgodnie z Ewangelią. Niby tylko widowisko, a kolana bolą.

Dochodzisz do przejścia podziemnego przy dworcu kolejowym Gdańsk Główny. To zdradzieckie miejsce. Wystarczy chwila nieuwagi i walisz górną belką krzyża o niski sufit. Gwałtowne wyhamowanie. Ktoś z przechodniów wybucha śmiechem. Na głowę sypią się płatki tynku.

Potem są te wysokie schody ruchome do dworca PKS. Dobrze, jeśli działają - wiozą Chrystusa z krzyżem pod górę, dają trochę wytchnienia.

Dalej trzeba pod Górę Gradową. Podejście ścieżką, która jest jak serpentyna, wysiłek wystarczająco duży, by się zgrzać mimo chłodu.

Już na szczycie zdzierają z ciebie szaty. Kładą na krzyżu. Żeby wyglądało w miarę prawdziwie, zaciskasz ręce, jakbyś w każdej trzymał chorągiewkę. Przez te przerwy między wnętrzem dłoni a zaciśniętymi palcami wbijają duże gwoździe w drewno. Po jednym na lewo i prawo.

Stawiają krzyż. Patrzysz ponad głowami ludzi. Jest kilkaset, może nawet tysiąc osób.

No i odgrywają się te sceny ewangeliczne, przez co najmniej kwadrans. A ty jesteś półnagi na tym krzyżu, w samej przepasce biodrowej, i zaczynasz trząść się z zimna.

Powiewy wiatru kiwają krzyżem, zawsze tak, że pochyla się trochę do przodu. Zły Łotr i Dobry Łotr przeżywają to samo. Jak nie spaść z takiego pochylonego krzyża? Mocniej zaciskasz dłonie na tych gwoździach. Zaciskasz zęby. Po pięciu, góra siedmiu minutach zaczynasz cały drżeć z wysiłku.

"Jezu, ja pierdzielę! Nie wytrzymam!".

Czujesz, jak sekundy zamieniają się w minuty.

Nie dasz rady, spadniesz przed tymi ludźmi i kamerami, i będzie gruby obciach.

Gęsta czerwona farba, którą polewali twoją głowę przy scenie biczowania, wolno zalewa oczy i usta.

"Jezu, pomóż! Niech już przyjdzie ten z włócznią i przebije mi bok!".

- Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!!!

Przychodzi pora. Nie możesz uwierzyć, że wytrwałeś, że to koniec. Ku krzyżowi, ku tobie wyciągają się ręce uczestników. Zamykasz oczy i poddajesz się grawitacji. Niosą cię bezwładnego do grobu.

Jesteś śmiertelnie zmęczony i mimo wszystko czujesz się jak komediant.

Jeśli sam dostałeś tak w kość na tej głupiej Górze Gradowej, to co dopiero musiało się dziać tam, w Jerusalem, dwa tysiące lat temu?

Więcej niż teatr

Arkadiusz Dzikowski trzy razy przyjeżdżał do Gdańska, żeby go ukrzyżowali. Za każdym razem skutecznie.

Przyjeżdżał ze Sztumu. Na co dzień: mąż, ojciec, radny, rycerz, animator kultury. 192 cm wzrostu i 80 kg żywej wagi, póki nie przytył. Chrystus tylko raz do roku - w Wielki Piątek.

To za sprawą rycerskiej pasji dał się wciągnąć w gdańskie Misteria Męki Pańskiej. Był rok 2007, Jacek Spychała, organizator imprez plenerowych zaczął szukać odtwórcy głównej roli. Z Dzikowskim znali się z turniejów i spotkań rycerskich. Razem bywali na rekonstrukcjach bitwy pod Grunwaldem, także wówczas, gdy salwa z krzyżackich bombard sprawiła, że koń pod królem Władysławem stanął dęba i polski monarcha spadł z wysokości na plecy, łamiąc sobie obojczyk.

- Byłem wtedy wśród widzów - śmieję się. - Nieźle to wyglądało. Na polu ścierają się grupy facetów w zbrojach, a pośrodku stoi karetka pogotowia i opatrują króla. Z tym czerwonym krzyżem, trochę jakby templariusze przyjechali. Choć ten jeden raz mogliście zmienić wynik bitwy, rannego Jagiełłę wziąć do niewoli.

Dzikowskiego, choć był jednym z krzyżackich dowódców, nie bawią takie żarty. - Znajdowałem się blisko tego miejsca - mówi. - Konsternacja i wielka odpowiedzialność. Walczymy na te miecze i topory z dużym zaangażowaniem, wystarczy chwila dekoncentracji i łatwo zrobić komuś krzywdę. Przyjechały dziesiątki tysięcy ludzi, żeby nas obejrzeć. Co robić? Wstrzymać walkę, aż karetka odjedzie? Postanowiliśmy działać według scenariusza, tak jakby się nic nie stało. Jakoś się udało uratować widowisko.

Jackowi Spychale ten wysoki, długowłosy brodacz ze Sztumu pasował do roli Chrystusa.

Dzikowski podczas pierwszej Pasji zachowywał się jak wojownik, nie jak Jezus z Nazaretu. Emocje tak nim targały, że miał ochotę przyłożyć Annaszowi i Kajfaszowi. Ukrzyżowanie było pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. Po wszystkim, organizatorzy widowiska wytłumaczyli mu, że powinien grać jak na ewangelicznego Chrystusa przystało.

W następnych latach krzyżowali go już na Górze Gradowej. Doświadczył tego wszystkiego: chłód, drżenie mięśni, trwoga, że się nie uda.

- Zawsze byłem religijny, chodzę do kościoła - mówi. - Te widowiska pasyjne w Gdańsku nie sprawiły, że wierzę bardziej. Zacząłem jednak szanować kościelne rytuały, zrozumiałem, że one budują wspólnotę. To nie jest już tylko teatr, gdy widzisz starszą kobietę z wnuczkiem, ona ma łzy w oczach i w emocjach tłumaczy coś temu dziecku. Nie jest teatr, gdy dociera do ciebie, jak wiele jest osób, które naprawdę wierzą.

Między zakupami a Pasją

Misteria Męki Pańskiej w Gdańsku to pomysł grupy przyjaciół, którzy działają pod szyldem Stowarzyszenie SUM. Lech Parell, Adam Hlebowicz, Marek Lesiński, Jacek Spychała z żoną Kasią.

"Naszym celem jest pobudzanie aktywności obywatelskiej mieszkańców Gdańska i regionu, w odwołaniu do tradycji i wartości patriotycznych, w najlepszym rozumieniu tego słowa" - deklarują na stronie internetowej.

Mają na swoim koncie liczne rekonstrukcje historyczne w Gdańsku, Malborku, Gniewie. Do 2010 r. Spychała był ich reżyserem i producentem.

Dlaczego wzięli się za Pasję? Bo to zgodne z ich przekonaniami religijnymi, a przedstawienie ożywia miasto, może być turystyczną atrakcją.

Pomysł przyniósł Hlebowicz, dyrektor Radia Plus w Gdańsku.

Hlebowicz tak to tłumaczy: "Naszym - organizatorów - celem jest wzbudzenie refleksji w mieszkańcach Gdańska, a poprzez udział wielu mediów i transmisje z inscenizacji, także odbiorców tych mediów w całym kraju, że w tym dniu przed prawie 2000 laty wydarzyło się coś niezwykle ważnego. Nie obawiamy się konfrontacji normalnego życia miasta (zakupy, ruch, pośpiech, zabieganie) z bardzo wyrazistym wspomnieniem tamtych chwil. Nie obawiamy się też nieprzyjaznych głosów, zdumienia czy zaskoczenia. Przed dwoma tysiącami lat takich odczuć też na pewno nie brakowało".

W czerwcu 2010 Spychała miał jechać do Wrocławia, w sprawie realizacji nowego projektu. Po drodze chciał zobaczyć koncert Metalliki w Warszawie.

- Wiedział, że też uwielbiam Metallikę, więc zaproponował wspólny wyjazd samochodem - mówi Dzikowski. - Nie mogłem, bo jeszcze ten Wrocław, w sumie trzy dni wyrwane z życiorysu. Powiedziałem, sorry Jacek. Pojechał motorem. Do dzisiaj nie mogę sobie tego darować.

Między Płońskiem a Łomiankami kierowca tira na wschodnich rejestracjach nagle postanowił zmienić pas ruchu. Staranował prawidłowo jadącego Jacka. Śmierć, w której trudno doszukać się sensu.

Trudny los Zbawiciela

W 2009 Dzikowski po raz ostatni został ukrzyżowany. Wkrótce poprosili go, by przemienił się w jednego z arcykapłanów, bo co to za Chrystus, który ma 45 lat, siwe włosy i coraz wydatniejszy brzuch. Trochę było przykro, bo człowiek grosza za to nie bierze, a wkłada dużo serca. Dymisję złożył z pokorą.

W 2010 r. w roli Chrystusa wystąpił Szczepan Okrój, kolega Dzikowskiego z Bractwa Rycerskiego w Sztumie. Krzyż nie był mu obcy, bo wcześniej grał Dobrego Łotra. Został więc Chrystusem raz i podziękował. - Uznałem, że mi wystarczy, bo zacząłem mieć problemy z kręgosłupem - mówi.

W 2011 ukrzyżować dał się Wojciech Demko z klubu "Plama" na gdańskiej Zaspie. Też mu wystarczyło, kilka miesięcy temu zdecydował się na obcięcie włosów. A co to za Chrystus z krótką czupryną?

Tak więc szefowa klubu "Plama", Elwira Twardowska, na początku marca zadzwoniła do Sławka Porębskiego.

- Chciałabym, żebyś w tym roku został Chrystusem - usłyszał w słuchawce. Zgodził się od razu, teraz martwi się, czy nie nazbyt pochopnie.

Podobnie jak Dzikowski, ma 45 lat, ale wygląda młodziej. Broda, długie ciemne włosy, śniada cera. Nie trzeba go nawet mocno charakteryzować. I wie, co ma robić - od lat uczestniczy w gdańskim Misterium jako współwykonawca oprawy muzycznej, specjalista od efektownych i żywiołowych rytmów. Porębski gra na instrumentach perkusyjnych. Koledzy mówią na niego Rodriguez.

- Zawsze idziemy w korowodzie za lub przed Chrystusem. Już kilka razy byłem na Gradowej Górze - opowiada Porębski. - Z bliska widziałem, jak tym, którzy są na krzyżu, z wysiłku drżą mięśnie. Gruba sprawa.

Rodriguez to nowa jakość wśród gdańskich Chrystusów. Duchowo bliższy młodzieży, która obecnie wchodzi w życie, niż pokoleniu czterdziestolatków. Bez stałej pracy, regularnych dochodów, ubezpieczenia, konta bankowego. Rozwiódł się, dzieci zostały z byłą żoną. Sam zamieszkał u swojej mamy, w bloku na Chyloni. Stamtąd w piątek 6 kwietnia 2012 r. przyjedzie eskaemką do Gdańska, by go ukrzyżowali.

I jeszcze jedno. Rodriguez jest agnostykiem, nie wierzy w chrześcijańskie objawienie. Zmartwychwstanie nie mieści mu się w głowie.

- Po prostu tego nie potrafię zrozumieć, tak mam i nic z tym nie zrobię - mówi. - Ale sam szanuję osoby, które wierzą w zmartwychwstanie.

Nie, nie jest zamknięty na duchowość. Prawdy szuka na własną rękę. Uwielbia jeździć do Hiszpanii, chodzić starymi ścieżkami chrześcijańskich pątników - jest tam cała sieć dróg dla pielgrzymów, zwanych szlakiem św. Jakuba. Tanie schroniska za półdarmo, ciekawi ludzie z całego świata, którzy też szukają swoich dróg: chrześcijanie, buddyści, także tacy, którzy z jakichś powodów wiary nie mają. Przewędrował tak już 1200 km.

Rodriguez uważa, że gdyby Jezus z Nazaretu teraz przyszedł na ziemię - znów stanąłby po stronie oszukanych, wyzyskiwanych i zniewolonych. Poparłby Ruch Oburzonych. Bo przecież nie może być tak, że jedni mają wszystko, a inni są nędzarzami. Nie może być tak, że jedni rządzą bez poczucia odpowiedzialności losami milionów, a te miliony nie mają praktycznie nic do powiedzenia.

Sławomir Porębski chciałby chociaż przed pięćdziesiątymi urodzinami poczuć odrobinę bezpieczeństwa, finansowego i socjalnego.

Na razie skupiony jest na tym, jak zagrać Chrystusa. Jest coraz bardziej przekonany, że da radę. Wierzy, że nie spadnie z krzyża.

Tegoroczne Misterium Męki Pańskiej w Gdańsku rozpocznie się o godz. 13 - jak zwykle na przedprożach Dworu Artusa. Po osądzeniu Chrystus będzie przepędzony przez miasto i ukrzyżowany na Górze Gradowej. Czas trwania widowiska - około dwóch godzin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji