Artykuły

Warszawa. Łukasz Zagrobelny nagrał płytę "Ja tu zostaję"

- Na pewno myślę o trasie koncertowej, ale nie mam jeszcze konkretnych terminów - mówi Łukasz Zagrobelny, który nagrał płytę "Ja tu zostaję".

O nowej płycie, preferencjach filmowych, największych kompleksach i nieznośnych fankach rozmawiam z Łukaszem Zagrobelnym.

Małgosia Sońta: Jak wrażenia po pierwszym koncercie promującym Twoją najnowszą płytę "Ja tu zostaję" (koncert odbył się 27 marca w warszawskim klubie Hybrydy)?

Łukasz Zagrobelny: Jestem nadal pod ogromnym wrażeniem tego, ile ludzi przyszło na koncert.. Nikt ich nie zmuszał do tego, a oni się pojawili, a w dodatku, w moim mniemaniu, fantastycznie przyjęli nowe utwory, które wydaje mi się, zabrzmiały bardzo dobrze. Jak się widzi pod sceną taką pełną akceptację publiczności i ciepło bijące z widowni to naprawdę serce rośnie..

M.S.: Kiedy następne koncerty promujące album "Ja tu zostaję"?

Ł.Z.: Na pewno myślę o trasie koncertowej, ale nie mam jeszcze konkretnych terminów. Mam pomysł na to żeby koncerty odbywały się w takich starych zakurzonych salach kinowych ze skrzypiącymi krzesłami, ze starymi plakatami na ścianach, wydaje mi się, że moje nowe piosenki fajnie by się wpasowały w klimat takiego pomieszczenia..

M.S.: Płyta jest utrzymana w klimacie retro, zgadza się?

Ł.Z.: Ona jest trochę retro, trochę taka oldschoolowa, nawiązuję swoim stylem do lat 60. i 70. , ale nie jest też tak, że jeden do jednego nagrałem starocie, chodzi bardziej o stylistyczne nawiązanie, bo płyta została nagrana tu i teraz. Są to jednak nowe aranżacje, nowe brzmienia. I to słychać.

M.S.: Dlaczego na koncercie nie zaśpiewałeś piosenki "Na końcu" na leżąco, tak jak przy nagrywaniu wersji płytowej?

Ł.Z.: Szczerze mówiąc, byłbym trochę skrępowany leżąc na podłodze i nie mając kontaktu z publicznością, bo jednak leżąc na poziomie sceny widziałbym tylko sufit. Poza tym wydaje mi się, że koncert w takim miejscu, nie stwarza tak intymnej atmosfery, jak ta w czasie której nagrywałem tę piosenkę. Kiedy byłem sam w studiu, to pozwalało mi to tak na stówę wejść w ten numer i wydobyć z siebie ten charakter barwy głosu, który uzyskałem leżąc. Pokusiłem się żeby jednak zaśpiewać na siedząco i chyba tak zostanie na koncertach..

M.S.: O czym jest piosenka "Ja tu zostaje"? Tu to znaczy gdzie?

Ł.Z.: Po dokładniejszym wsłuchaniu się w tekst można w tej piosence znaleźć drugie, a nawet i trzecie dno. Pierwsze skojarzenie to oczywiście sytuacja totalnie damsko-męska. Ale gdyby na przykład przełożyć to na rozstanie z moim dawnym stylem i pojawienie się nowego rozdziału muzycznego w moim życiu, to można analizować ten tekst pod zupełnie innym kątem. "Przyciąganie, odpychanie, z wierzchu anioł, w oczach diabeł.." to naprawdę można sobie na różne sposoby interpretować. Ja oprócz tego oczywistego przekazu, jaki niesie piosenka, też odczytuję to poniekąd jako rozstanie się ze starym muzycznym Łukaszem Zagrobelnym, witam się z Łukaszem, który deklaruje, że "tutaj zostaje", zostaje w klimacie tego co nagrałem na nowej płycie.

M.S.: Czy nadal zdarza się, że ludzie porównują Cię do Andrzeja Piasecznego?

Ł.Z.: Na szczęście jest już coraz mniej takich porównań. Wierzę też, że pojawienie się takiej płyty jaką nagrałem jeszcze bardziej odsunie tego typu skojarzenia. Szczerze mówiąc ja od początku nie widziałem większego podobieństwa między mną i Andrzejem. Nie wiem skąd to się wzięło, ale prawda jest taka, że nie mamy kontroli nad tym jakie skojarzenia rodzą się ludziom w głowach. Koniec końców jeżeli już mają mnie do kogoś porównywać to dobrze, że porównują mnie do Piaska, a nie do jakiegoś innego artysty..

M.S.: Mogło być gorzej, bo przecież mogłeś zostać porównany na przykład do.. kogo?

Ł.Z.: Oczywiście, że Ci nie powiem.. (śmiech). Ale jest kilku artystów do których porównanie mógłbym odebrać jako lekki obciach. Na początku trochę mnie to dziwiło, czasami bawiło, a momentami irytowało kiedy ktoś mówił "O! Idzie Łukasz Piaseczny...". Myślę, że ta płyta przyniesie kres takim porównaniom.

M.S.: W jakim spektaklu można Cię teraz oglądać?

Ł.Z.: 12 maja jest pożegnanie z tytułem, czyli ostatni spektakl "Nędzników" w Romie. Zostało mi jeszcze około dziesięciu spektakli do końca sezonu. Jest mi trochę szkoda, że to już koniec, po ponad trzystu spektaklach rozstaję się z tym tytułem. Ostatnie półtora roku to był dla mnie bardzo pracowity okres, bo i nagrywanie płyty i występy na deskach Romy wieczorami. Tak naprawdę jestem już trochę zmęczony eksploatowaniem tego spektaklu. To jest bardzo wyczerpujące dla psychiki i dla głosu, ta powtarzalność, od której sie nie ucieknie grając 300 spektakli.. Chwila oddechu od teatru dobrze mi zrobi i będę miał więcej czasu żeby promować płytę. Przez ostatnie trzy lata trochę zaniedbałem swoich fanów, nadszedł czas żeby to nadrobić i wynagrodzić im ich cierpliwość.

M.S.: Najbardziej kompromitująca sceniczna wpadka jaka Ci się przytrafiła?

Ł.Z.: Nie trzeba daleko szukać. Wczoraj na koncercie zdarzyła mi się wpadka na scenie. Siłą wczorajszego koncertu, na szczęście dla mnie, było to, że większość ludzi nie znała tekstów nowych utworów. Zaśpiewałem dwie piosenki, w których totalnie zacząłem zmyślać słowa. To jest dla mnie bardzo świeży materiał, do tego dochodzą jeszcze emocje i stres. Z tego całego zamieszania pojawiła mi się czarna dziura w mózgu i nie pamiętałem co jest dalej w tych piosenkach, więc na poczekaniu coś tam sobie szyłem, jakieś farmazony zacząłem wymyślać, aż sam się pod nosem uśmiechnąłem...

M.S.: Mówimy o refrenie "Nanananana nanana nanana"? :)

Ł.Z.: Nie, nie, to jest akurat piosenka, która ma bardzo skomplikowany tekst "Nanananana nanana nanana" ;) Już nie pamiętam dokładnie w którym to numerze było, ale sam się rozśmieszyłem tym, że można na poczekaniu takie dziwności wymyślać.

M.S.: W teatrze równie łatwo wcisnąć widzom taką "ściemę" w podobnych sytuacjach?

Ł.Z.: W teatrze jest trochę inaczej. Pamiętam taką sytuację podczas około dwusetnego pokazu "Nędzników". Po tylu powtórzeniach wszyscy znaliśmy już na pamięć nie tylko swoje teksty, ale także kwestie pozostałych aktorów. No i wtedy dopadła mnie ta czarna dziura w mózgu, jak zwykle zacząłem zmyślać. Widziałem tylko ramiona kolegów podskakujące na zmianę, zaczęli się śmiać i gotować z tego co ja tam wyczyniałem, a ja dalej twardo z kamienną twarzą śpiewałem o jakichś bardzo ważnych i ciężkich rzeczach.

M.S.: Jedziesz samochodem, słyszysz w radiu pierwsze dźwięki swojej piosenki, przełączasz czy podkręcasz na maxa?

Ł.Z.: Oczywiście, że daję głośniej ;) To jest dla mnie olbrzymie wyróżnienie móc usłyszeć swoje piosenki w jakiejś dużej stacji radiowej. Czuję wtedy totalną satysfakcję i radość, bo mam świadomość, że tego kawałka oprócz mnie słucha w danej chwili trzy albo cztery miliony ludzi. Nigdy nie przełączam, nigdy nie wyłączam, zawsze robię głośniej.

M.S.: Jaka jest najważniejsza zasada jaką kierujesz się w życiu?

Ł.Z.: Przede wszystkim staram się nie krzywidzić ludzi. Chcę być normalnym dobrym człowiekiem. Zdarzyło mi się oczywiście skrzywdzić bliskie mi osoby, ale nigdy nie zrobiłem tego z premedytacją. A jeżeli chodzi o mój zawód to nauczyłem się przez ostatnie lata bycia odpornym na nieuzasadnione słowa krytyki. Jest mi zdecydowanie łatwiej z taką umiejętnością nieprzejmowania się. Kiedy ktoś, kto mnie nie lubi obrabia ma tyłek za plecami to mnie to zupełnie nie rusza. Jeżeli ktoś ma z tego satysfakcję to niech sobie gada, ja sobie z tego absolutnie nic nie robię. Tak naprawdę nic nie mogę zrobić, nie mam zamiaru na siłę wszystkich uszczęśliwiać.

M.S.: Podobno lubisz oglądać filmy. Widziałeś ostatnio coś ciekawego?

Ł.Z.: Ostatnio spodobała mi się "Dziewczyna z tatuażem". Bałem się pójść na ten film, bo jestem ogromnym fanem trylogii Stiega Larssona. Przeczytałem te książki w ciągu tygodnia. Siedziałem dniami i nocami, miałem sińce od braku snu pod oczami, ale tak mnie wciągnęła, że skończyłem pierwszy tom i od razu zacząłem drugi. Film totalnie mnie zaskoczył na plus. Genialnie zrobiony, genialnie zagrany, świetne zdjęcia absolutnie oddające klimat książki. Reżyserowi udało się rewelacyjnie oddać ten klimat chłodnej Szwecji. To jest rewelacyjna historia, świetny film. Poza tym podobała mi się też "Róża" Smarzowskiego, bardzo mocny film, aczkolwiek uważam, że "Dom zły" był lepszy. Jak wyszedłem z kina po "Domu złym" to czułem się jakbym dostał pięścią między oczy, wychodząc z "Róży" tego zabrakło. Być może za dużo się spodziewałem po tym filmie, przeczytałem za dużo pochlebnych recenzji i przez to trochę się zawiodłem. Polecam też "Salę samobójców". Nie polecam "Super 8" Stevena Spielberga. Fanów tej stylistyki skierowałbym raczej na "Dystrykt 9".

M.S.: Czy masz "psychofanki"?

Ł.Z.: Można powiedzieć, że miałem kiedyś jedną psychofankę. Był taki moment, że zacząłem się jej bać, to była chyba osoba chora psychicznie, która bardzo mnie nękała. Pamiętam, że na początku mojej kariery była jeszcze inna dziewczyna, która podawała się za jakiegoś menadżera z mega kontaktami i koniecznie chciała się ze mną spotkać. Umówiłem się z nią na spotkanie i wtedy okazało się, że to jakaś jedna wielka ściema, dziewczyna zaczęła opowiadać jakieś bajki i historie totalnie nie mające nic wspólnego z rzeczywistościa. Wtedy sobie pomyślałem, że gdybym był taką naprawdę popularną gwiazdą to kontakt z takimi ludźmi, w dłuższej perspektywie czasu, byłby bardzo uciążliwy i męczący. Miałem tylko dwa takie przypadki w życiu i trzeciego bym nie chciał. Ale mam też wspaniałą grupę cudownych, wiernych fanek. Serdecznie podrawiam te dziewczyny.

M.S.: Jaki jest Twój największy kompleks?

Ł.Z.: Nie znam niemieckiego i francuskiego. W liceum miałem na tacy podaną możliwość nauczenia się tych języków, a ja totalnie to zaniedbałem. Nie chciało mi się uczyć, uważałem wtedy, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Zaprzepaściłem tę okazje i teraz to często odbija się czkawką. Bardzo tego żałuję i to jest jeden z moich kompleksów.

M.S.: Jak zareklamowałbyś swoją nową płytę "Ja tu zostaje"?

Ł.Z.: Nie jestem marketingowcem tylko wokalistą :) Mam takie marzenie żeby poprzez tę płytę dotrzeć nie tylko do moich starych fanów, którzy mnie dobrze znają, ale też trochę rozszerzyć spektrum ludzi, którzy będą mnie słuchać. Być może to bedą moi rówieśnicy, bo teksty nowych utworów są bardziej dorosłe niż piosenki, które do tej pory śpiewałem. Zainspirowałem się tym co było najpiękniejsze w polskim bigbicie i to jest największa siła tego wydawnictwa. W przekonaniu moim, moich przyjaciół i znajomych, którzy słuchali płyty, są to teksty, wobec ktróych nie można pozostać obojetnym. Muzyki nie ma sensu reklamować, muzyki trzeba posłuchać. Trzeba wziąć płytę, włożyć do odtwarzacza i albo ją wyrzucić albo odłożyć na półeczkę z ulubionymi utworami, czego bym sobie bardzo życzył.

M.S.: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji