Artykuły

Król Edyp 1961

TA NAJBARDZIEJ wstrząsająca z tragedii antycznych, napisana została przez sędziwego już Sofoklesa w czasie wojny Peloponeskiej (koło roku 414 przed n. erą) to jest w okresie okrutnych klęsk, nawiedzających Ateny. Po "Antygonie", która była tragedią władzy, po "Trachinkach", obracających się w kręgu homeryckich bohaterów, tworzy przeszło 80-letni Sofokles tę tragedię nieuniknionego przeznaczenia, by w 10 lat później jako 90-letni twórca ulitować się nad nieszczęsnym Edypem i napisać "Edypa w Kolonie" - tragedię łaski, w której bogowie, pojąwszy, że Edyp był niewinny, czynią tego ślepca, prowadzonego przez córkę Antygonę, duchem opiekuńczym ziemi ateńskiej.

Tu jednak w "Królu Edypie" jest autor bezlitosny dla swego bohatera: oplątuje go nieszczęściami, z których nie ma żadnego wyjścia.

"Król Edyp" grywany jest od wieków we wszystkich epokach i we wszystkich stronach świata i śmiało powiedzieć można, że ile spektakli, tylu jest Edypów. Byli inscenizatorzy, którzy troszczyli się o to, by ich Edyp był jak najbliższy autentycznemu antykowi, a więc ukazywali aktorów w maskach, na koturnach, przemawiających rytmem wiersza. Byli znowu tacy, którzy widzieli w antyku przede wszystkim to, co w jakikolwiek sposób łączy się z chwilą obecną, wyławiali motywy i sprawy ludzkie wiecznie aktualne bez względu na upływające wieki. Ci ukazywali bohaterów Sofoklesa w zwykłych niemal dzisiejszych strojach i akcentowali wartości psychologiczne, będące podstawą przeżyć każdego człowieka w każdej epoce.

Takie były różnice w postaciach Edypa, reprezentowanych przez długi szereg aktorów światowych takich, jak Moissi, Laurence 0livier, nasz Węgrzyn, Douglas Cammpbell, Jean-Louis Barrault i inni.

"Król Edyp" którego ujrzeliśmy na scenie Teatru Dramatycznego, jest spektaklem, dążącym do uwspółcześnienia tej tragedii sprzed 24 wieków. Stąd pominięcie dawnych przekładów pióra Morawskiego, Kaszewskiego, nawet prof. Srebrnego, a ukazanie jej w nowoczesnym tłumaczeniu Stanisława Dygata. Stąd powierzenie roli Edypa upostaciowaniu niemal nowego teatru Gustawowi Holoubkowi, stąd fantastyczne stroje bohaterów i uproszczona scenografia.

Czy eksperyment ten udał się we wszystkich jego punktach?

Zacznijmy od przekładu. Stanisława Dygata nie mamy potrzeby przypominać jako wybitnego naszego pisarza, władającego kunsztownie językiem, ale mam wrażenie, że w chwalebnej tendencji przybliżania tekstu do dzisiejszego widza pogubił on w dalekiej drodze przez tysiące lat pewne wartości utworu. Nie ma w tym przekładzie jednolitości (część jest rytmizowana, gdy inna część zwykłą prozą) niektóre wyrażenia są już zbyt potoczne, jak np. "Wynoś się" "Zachowujesz się tak, jakbyś był władcą" i wiele tym podobnych. Zagubiła się gdzieś poezja sofoklesowego języka. Bohaterowie przemawiają tak, że zrozumie ich każdy - to prawda, lecz mowa ta pozbawiona już nie tylko koturnów, ale nawet greckich sandałów, ogołocona ze wszystkiego, co jest przecież jej niezwykłością. A przecież mieliśmy niedawno przykład nowoczesności bez pospolitości w świetnym przekładzie "Ifigenii" przez Edwarda Csato.

Coś podobnego dzieje się ze strojami, których udziwnianie (brody z sznurków, wysokie rękawice, grzyweczka "nakretynka" nad czołem Kreona, niedające się wytłumaczyć pęki sznurów na szyjach aktorów itp.) wydaje nam się zbędne.

Całkiem inaczej ma się sprawa z nowoczesnością reżyserii i gry aktorów. Reżyser Rene znakomicie wprost rozplanował i wypunktował akcję, a trudną sprawę chóru, do którego Sofokles przywiązywał szczególną wagę (swą karierę sceniczną rozpoczął w młodości jako przodownik chóru pacholąt w radosnych widowiskach po zwycięstwie pod Salaminą) rozwiązał prześlicznie. Ten chór, który obecnemu widzowi wydaje się opinią publiczną, ucieleśnioną w gromadzie obywateli ateńskich, jest sugestywny i znakomicie spełnia swą rolę tragiczną.

Aktorzy? Gustaw Holoubek jako Edyp raz jeszcze pokazał nam swą wielką klasę aktorską. W jego interpretacji jednakowo silnie grały niepokój i niepewność na początku tragedii, radość po wysłuchaniu wieści, które nieświadomie uważa za szczęśliwe, srogi gniew, głęboki smutek, rozpacz bez granic, wreszcie szał rozpaczy, w który wtrącił go okrutny, wymyślny los. Gustawowi Holoubkowi należało by się oddzielne studium, analizujące każdy gest i każde słowo tej jego kreacji. Tu wystarczy, gdy powiemy, że potrafił uczynić postać nieszczęsnego króla bliską każdemu z widzów. W roli Jokasty ujrzeliśmy Wandę Łuczycką. Ta znakomita aktorka przeciągnęła nazbyt może strunę nowoczesności, na której oparto spektakl. Jej Jokasta nie miała nic z nieszczęsnej antycznej matki - żony swego syna, skazanej okrutną wyrocznią na najokropniejsze z klęsk życiowych. Była zbyt już zwyczajna i dzisiejsza. Po prostu ten gatunek roli nie odpowiada rodzajowi jej tak bardzo różnorodnego talentu.

Ignacy Gogolewski ślicznie, z umiarem, spokojem a jednocześnie tragizmem zagrał rolę Kreona. Zewnętrznie był jednak stanowczo zbyt młody. Nie zapominajmy że Kreon nie należy do pokolenia Edypa, ale jego rodziców. Terezjaszem, a więc postacią, którą specjalnie umiłował Sofokles ukazując go już poprzednio w "Antygonie", był pełen dostojeństwa Jarosław Skulski. Godnym kapłanem był Janusz Paluszkiewicz, niełatwa rola przodownika chóru przypadła w udziale Bolesławowi Płotnickiemu. W przerażonego pasterza wcielił się udatnie Stefan Woroncki, Aleksander Dzwonkowski jako posłaniec z Koryntu krył pod maską spokoju przerażające wieści. Bardzo ładnie wypadł epizod z domownicą Jokasty w wykonaniu Katarzyny Łaniewskiej.

Scenografia Jana Kosińskiego robi duże wrażenie swą pełną prostoty skalną monumentalnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji