Artykuły

Tragedia posłusznej wiary

Biografia mitologicznego Edypa jest może najokrutniejszym oskarżeniem sprawiedliwości boskiej i ludzkiej, jakie zostawiła starożytność. Syn pierworodny i jedyny tebańskiego króla Lajosa urodził się pod znakiem okrutnej klątwy. Wyrocznia przepowiedziała rodzicom, że syn ich zabije własnego ojca i ożeni się z matką. Rozmaite są wersje owej klątwy. Wedle najbliższej Homerowi rzucił ją na Lajosa Pelops, król Elidy, którego pięknego syna Chryzyppa Lajos porwał i uwiódł. Lajos był pierwszym w dziejach, który dopuścił się czynu sprzecznego z ludzką naturą. Do sprawy wmieszali się bogowie. Hera, opiekunka małżeństw praworządnych, poparła klątwę Pelopsa. Los Edypa został zdeterminowany przed jego urodzeniem. Żadne ludzkie wysiłki nie mogły zapobiec spełnieniu się wyroczni. Niemowlę wydane na śmierć przez rodziców ocalił tebański pasterz. Oddał je pasterzowi korynckiemu, od pasterza korynckiego zabrał je król Koryntu i wychował jak własne. Kiedy Edyp dorósł, wyrocznia powtórzyła mu klątwę bogów. Postanowił uciec przed własnym losem, udał się na tułaczkę, a po drodze w zatargu z przypadkowo spotkanym orszakiem zabił kilku ludzi, z których jeden był jego ojcem, Lajosem. Teby w tym czasie nawiedziła okrutna klęska. Żarłoczny Sfinks pożerał mieszkańców - to Hera po tylu latach mściła się za niemoralny czyn Lajosa. Okrutnej obrończyni małżeństw nie starczyła widać śmierć obwinionego z rąk własnego syna i klątwa rzucona na jego ród. Za grzech królewskiego temperamentu (jakże niewinny był ten grzeszek z punktu widzenia naszego prawodawstwa!) musiało zapłacić miasto. Podobnie jak w przyszłości zapłaci za Edypowe ojcobójstwo i kazirodztwo. Bogowie są pamiętliwi, ich okrucieństwo w karaniu ludzkich słabości wydaje się nie mieć granic.

Ale czas Edypa jeszcze nie nadszedł. Ma jeszcze przed sobą czyn kazirodczy i wiele lat panowania, zanim go bogowie pociągną do odpowiedzialności. Na razie może zostać bohaterem, wybawicielem miasta od Sfinksa, królem sprawiedliwie i mądrze panującym, szczęśliwym mężem własnej matki i kochającym ojcem zrodzonych z nią dzieci. Bogom to nie przeszkadza. Przeciwnie: bogowie mają zmysł dramaturgiczny. Wolą strącić Edypa z wyżyn ludzkiego powodzenia i szczęścia na dno upośledzenia i nędzy. Żeby efekt był tym silniejszy, by można los Edypa "za przykład ludziom podawać" - jak mówi chór. Czekają więc cierpliwie aż Edyp te wyżyny osiągnie. Nie wzruszają ich jego cnoty, powszechnie wynoszone i cenione. Wyrok zapadły przed narodzeniem delikwenta będzie spełniony niezależnie od jego życia, zasłóg, cnót i charakteru. Takie są zasady etyczne, jakimi się kierują bogowie.

Król Edyp jest dziełem bezkompromisowym. (Prawa boskie zostały tu wyrażone w sposób statycznie nieodwołalny. Te prawa stoją na straży porządku moralnego świata. Żeby nie mogli "uchodzić cało" ci, "którzy owładnięci szaleństwem profanują święte sprawy" (chór). Króla Edypa pisał Sofokles w wieku męskim, jego pobożna i państwowotwórcza prawowierność nie doznaje tu żadnych wahań. O ileż łagodniejsi wydadzą mu się bogowie i ludzie pod koniec życia, kiedy powrócił do tematu Edypa, by przedstawić okoliczności towarzyszące jego śmierci (Edyp w Kolonos). Bogowie zreflektowali się tu i zmiękli, jakby zmienili charakter. Ogłosili za pośrednictwem wyroczni: ciało zmarłego Edypa, który za życia był zakałą ziemskiego globu, posiada cudowne właściwości - kraj, w którym ono spocznie obdarzony będzie łaską bogów. O umierającego Edypa, który za życia nie mógł znaleźć skrawka ziemi, gdzie byłby mile widziany, kłócą się teraz Teby z Atenami, żeby zawładnąć jego trupem. A on sam, wielki tragiczny bohater, który tyle z powodu boskich intryg wycierpiał bardzo sobie ceni ich łaskę i chytrze "kupcząc" swym ciałem, stara się ją najkorzystniej wyzyskać. Sofokles staje się tu prawie chrześcijańskim moralistą. Jego bogowie są tu prawie tak samo miłosierni jak Bóg chrześcijański, który zmiłował się w końcu nad edypowym "Wybrańcem" Tomasza Manna - żartobliwej transpozycji okrutnego mitu. Z tą różnicą, że bohater Manna, który zrodził się z kazirodczego związku i (równie jak Edyp nieświadomie) pokalał łoże swej matki, został po latach pokuty głową chrześcijańskiego kościoła. Nagroda za cierpienia spotkała go za życia, a nie - jak Edypa - po śmierci.

Akcja w Królu Edypie obejmuje odcinek mitu, w którym bogowie przystąpili do wykonania wyroku, wydanego kilkadziesiąt lat temu. Edyp jest już mężem szpakowatym; sądząc z określenia Jokasty i z wieku jego dzieci ma już co najmniej czterdziestkę. Znajduje się u szczytu powodzenia i chwały. Naród go kocha i szanuje, życie rodzinne toczy się szczęśliwie. Doszedł zatem do zenitu, na który czekali bogowie. Akcja zaczyna się od zarazy, która rzuciła popłoch na miasto. Zaraza, jak każda klęska, jest dziełem bogów. Wyrocznia zapytana o powód objawiła, że winien jest morderca Lajosa, grzesznik, który żyje w kazirodczym związku z własną matką. Bogowie nie cofną zarazy, póki grzesznik nie będzie przykładnie ukarany i usunięty z ziemi tebańskiej. Akcja sztuki jest procesem, który prowadzi Edyp przeciw sobie samemu. On, jako najwyższy sędzia, wykonuje rozkaz wyroczni: szuka zabójcy Lajosa. Szuka go wedle wszelkich, nieprzestarzałych metod sądowego przewodu. Gromadzi dowody, sprawdza świadków, konfrontuje ich ze sobą, wysuwa wnioski i jest wykonawcą wyroku na sobie samym.

Jego tragedię można by nazwać tragedia posłusznej wiary. Albo tragedią praworządności. Tragedią, w której wiara we własną niewinność ustępuje miejsca zdyscyplinowanej wierze w słuszność wyroku tylko dlatego, że jest to wyrok bogów. Bogowie uznali, że on, Edyp, zakłócił moralny porządek świata i że nie można przywrócić porządku, póki jego grzech nie zostanie zmazany. Edyp nie kwestionuje ani przez moment sprawiedliwości takiego wyroku. On, który z taką wirtuozerią i znawstwem prowadzi sądowy przewód przeciw samemu sobie, nie wysuwa we własnej obronie argumentów najoczywistszych: że przecież owe czyny, za które go bogowie każą, popełnił za ich sprawą, z ich inicjatywy i woli, że był tylko ślepym narzędziem uknutej przez nich intrygi, stworzeniem pozbawionym możności wyboru, igraszką losu, manekinem z dala kierowanym, który sprawiedliwie sądząc nie może i nie powinien za nic odpowiadać. Wszystko, co przedsięwziął żeby przeciwdziałać klątwie bogów, obróciło się przeciwko niemu. Bogowie zdeterminowali jego życie, zaplanowali z góry jego czyny, a teraz każą mu odpowiadać za grzechy, które są w istocie ich grzechami wobec niego, wobec narodu, którego on jest królem, wobec "moralnego porządku świata", który ich tak bardzo obchodzi.

Żadnego z tych argumentów, które się dzisiejszemu sędziemu sprawy Edypa wydadzą aż nadto istotne, Edyp nie użył w trakcie procesu. Bo też nie jest to proces przeciw bogom, a Edyp występuje w nim jako rzecznik ich argumentów, a nie własnych. Prowadzi proces przeciw człowiekowi ze stanowiska boskich praw, które nie człowieka mają na względzie, lecz ogólnie pojęty porządek wszechrzeczy, którego człowiek jest tylko bierną, zdyscyplinowaną i uległą komórką. Dlatego nie ma w tym dziele o człowieku pognębionym do ostateczności prawdziwie ludzkiego buntu. Straszliwy samosąd Edypa, dokonany na własnym ciele, może być zarówno świadectwem jego gwałtownego charakteru, jak gorliwości w spełnieniu wyroczni Tejrezjasza, który mu także ślepotę przepowiedział. Wydarł sobie oczy. "by nie być dłużej świadkiem swoich nieszczęść i zbrodni" i dlatego, że tak chciała wyrocznia. Ślepota to najwłaściwsza kara za grzechy, jakimi zapaskudził ten świat; to pierwszy etap przewidzianej przez bogów pokuty, która w przyszłości doprowadzi do rehabilitacji grzesznika.

Nie buntuje się także chór, ów lud tebański, który tyle Edypowi zawdzięcza, wierzy mu i życzy najlepiej. Broni go też, póki może, póki Edyp nie okazał się tym, na którego wskazali bogowie. Wtedy chór starców tebańskich, ludzi uczciwych i jak on religijnych, odwraca się od niego z odrazą i strachem. Niełaska bogów równa się niełasce ludzi. Człowiek, od którego odwracali się bogowie, zostaje sam. Starcy wygłoszą jeszcze reasumującą sentencję o kruchości ludzkiego szczęścia i oddalą się wynosząc spokojne sumienia. Dla zachowania boskiego porządku warto poświęcić człowieka i ludzkie sumienie.

Teatr Dramatyczny, uważany za najbardziej współczesny z teatrów stolicy, wybrał się do realizacji sofoklesowego Edypa z bardzo wyraźnymi intencjami. Zamówił nowy przekład prozą u Stanisława Dygata, pisarza tak współczesnego, że nawet przy goleniu nie zdarza mu się myśleć o starożytności i antyku. Opracowanie muzyczne spektaklu powierzono Bairdowi. Reżyserię Ludwikowi Rene, który największe sukcesy zdobył w sztukach Brechta, Durrenmatta i Millera. Do roli Edypa wybrano Holoubka, aktora najbardziej nowoczesnego ze współczesnych. Nawet chór starców tebańskich obsadzono młodzieńcami z "Konia".

Piszę o tym, bo niektórzy z warszawskich recenzentów ocenili spektakl wedle formuły logicznej: Sofokles napisał dramat antyczny. Spektakl Teatru Dramatycznego nie był antyczny. Wobec tego spektakl był niedobry. Jak Tejrezjasz przemówili tonem wtajemniczonych w wiedzę tajemną i jak Tejrezjasza nie obeszły ich okoliczności i intencje, w jakich obwiniony działał i grzeszył. Wyroki Tejrezjaszy są bezwzględne, bo jednostronne. Przemawiają przecie w imieniu Olimpu, a nie w imieniu ludzi, którzy teatr tworzą i do teatru chodzą. Dlatego tak wielką wagę przywiązują do własnych wyroków, a tak małą do cudzych zamierzeń i rezultatów.

Teatr zapragnął zatem pokazać współczesność mitu o Edypie. Warunkiem współczesności mitu jest jego forma. Antygona Anouilha jest współcześniejsza niż Sofoklesa może bardziej z powodu formy niż treści. Edyp, który dowiedziawszy się o wszystkim, wypowiada przejmujące słowa:

Świecie, świecie! Już wszystko wyjaśnione. Słońce, czy mogę popatrzeć na ciebie po raz ostatni? Odtąd każdy będzie wiedział: jestem tym, któremu zabronione było narodzić się z tego, z kogo się narodził, tym, któremu zabronione było żyć, z tą, z którą żył, i stałem się zabójcą tego, którego nie wolno mi było zabijać.

wydaje się nieporównanie bliższy naszym czasom, niż Edyp, który mówi:

Blada, blada! Już wszystko, jakom chciał wykryte.

O światło! Raz ostatni niech cię dziś oglądam!

Ja, com się począł, skąd się nie godzi, żył w stadle.

z kim żyć wara, i kogo się nie godzi zabił.

(przekł. St. Srebrnego)

Nie wiem, jakie wrażenie wywiera na widzu opis zarazy, opowiedzianej archaizowanym wierszem Morawskiego czy Srebrnego. Ale zaraza w Tebach, opylana plastyczną prozą Dygata, przywołuje obraz "dżumy" Camusa. W klimacie współczesnej prozy "oskarżony" Edyp, taki jakiego gra Holoubek, staje się krewnym oskarżonych Camusa i Kafki. Nie jest to zarzut, lecz naturalna konsekwencja transpozycji starego tematu w nową formę. Na podobnej zasadzie działają przecie współcześni wielbiciele mitologicznych wątków: wystarczy ze starego mitu zedrzeć jego archaiczną powłokę, żeby prehistoryczna fabuła zdumiała nas swą ludzką treścią.

Holoubek wchodzi na scenę pełen niepokoju i lęku. Ma od początku świadomość wyroku, choć o wyroku jeszcze nie wie. Ma przeczucie własnego grzechu, choć nie ma sobie nic do zarzucenia. Wierzy w nieomylność bogów, choć pragnąłby odmienić ich decyzje. Ciąży na nim fatum, ale on sam nie jest fatalistą. Jest człowiekiem, może jakąś synteza człowieczeństwa, która walczy o swój ludzki los przeciw losowi wyznaczonemu z góry. A ściślej stara się walczyć, choć w rezultaty walki nie wierzy. Wygląda, jakby nic nie wiedząc wiedział wszystko. Ma oczy bardziej wszechwidzące od Tejrezjasza. Wiedza podświadoma i strach są może najwyraźniejszymi cechami tej postaci. Strach zaszczutego zwierzęcia, które nie może wydostać się z matni. Tak mogliby wyglądać "obcy" Camusa i Józef K. z Procesu Kafki, kiedy zdali sobie sprawę z wyroku.

Nie wiemy, jak wyglądał Holoubek jako władca sprawiedliwy i mądry, za jakiego go mają chórzyści. Może był zrównoważony i szczęśliwy. Teraz jest rozdarty i pełen rozpaczy; jakby z trudem panował nad odruchami własnego umysłu i ciała. Jego gwałtowność (którą mu jeszcze po latach w Antygonie wypomni Kreon) objawia się wybuchami, jak u człowieka rozdrażnionego do granic wytrzymałości. Edyp unosi się i zastyga, zrywa się i opada. Po wybuchach wpada w apatię, jakby tracił wiarę w skuteczność jakiegokolwiek działania. Kilka jego zrywów to arcydzieła sztuki aktorskiej - reakcja na wiadomość o śmierci (rzekomego ojca) króla Koryntu, radosny podskok, że to nie on go zabił; historia własnego życia, którą opowiada Jokaście, a nade wszystko owa scena pożegnania ze światem i światłem, ściszona i tak boleśnie tragiczna, jakby się w niej jak w soczewce zmieściła cała tragedia Edypa.

Tylko partię ślepego Edypa zagrał Holoubek inaczej (jakby pod wpływem, olivierowskiego Tytusa Andronikusa), bez właściwej jego aktorstwu dyskrecji i powściągliwości. Grał krwawymi plamami oczodołów i ciałem łamiącym się jak łachman i jak łachman wlokącym po ziemi, w którym nie zostało ani drobiny ludzkiej godności. Z ekshibicjonistyczną samoudręką wygrywa tu Edyp własny upadek; jakby się znęcał z lubością nad sobą i otoczeniem, jakby doznawał rozkoszy upokorzenia i ulgi, że stało się już najgorsze. Jakby się z bogów i ludzi naigrawał: "Zobaczcie, coście ze mnie zrobili. Teraz nic mi już z waszej strony nie grozi". Jego głos ma miejscami melodię żebraczych przyśpiewów pod kościołem. Gra dziwną modulacją rytmów, ariami słów pojedynczych, jak ów Kitajron, gdzie go pasterz niemowlęciem ocalił, a dokąd wygnany i ślepy się uda, Kitajron, który brzmi w jego ustach jak pieśń o fatalnym losie.

A mimo tych niezwykłych wyczynów, akrobacji ciała i głosu, mimo sceny pożegnania z dziećmi, których reżyser nie wprowadził, a które Edyp tuli i gładzi ruchami rąk o niesamowitej ekspresji - nie mogłam "przyjąć" tej sceny. Ślepy Edyp stał mi się prawie obojętny. Zabrakło mi jego oczu. Holoubek fascynuje oczami, oczami zmusza publiczność do zajmowania się postacią, która tak potrafi patrzeć. Holoubek bez oczu to głos i kształty Holoubka, ale to już nie jest Holoubek. W wypadku Edypa to dobrze znajomy aktor, grający w niewłaściwej sobie manierze, jakby bez oczu można było zrobić tylko "prawdziwe nieszczęście".

Holoubek jest aktorem grającym zazwyczaj bez partnerów. Odnosi się wrażenie, że partnerem, do którego zwraca się ustawicznie, jest publiczność. W Edypie rolę nieustannego partnera powinien grać chór. Chór w Edypie to lud tebański, który komentuje zdarzenia i wyraża swój stosunek do sprawy Edypa w kolejnych fazach jej rozwoju. Chór nie jest bierny, los Edypa nie jest mu obojętny. Od jego losu zależą losy Teb, skoro bogowie dwukrotnie w historii jednego mitu ukarali miasto za grzechy królów. Tragedia antyczna miała własną tradycję rozwiązywania chórów. W dramacie współczesnym najbardziej pomocnym kryterium jest tu chyba logika. W spektaklu Edypa lud tebański dotknięty zarazą jęczy za sceną przejmującymi dźwiękami muzyki Bairda, a jego przedstawiciele na scenie siedzą obojętnie na schodach (które dla nich chyba specjalnie zbudował w takiej obfitości Kosiński), albo przegrupowują się z powodów dla widza niepojętnych, by wygłosić swoje kwestie rozbite na głosy. Tylko koryfeusz Płotnicki wygląda tu jak uczciwy obywatel, który dobrze życzy Edypowi i boleje nad jego losem; reszta jest sztucznie zmechanizowana, ich bogobojne racje obrońców boskiej praworządności działają na widza jak dźwięki starego patefonu.

Partnerką Holoubka mogłaby być Jokasta, druga ofiara olimpijskiej intrygi, matka, której kazano uśmiercić własne dziecko, żona własnego syna, babka i matka własnych dzieci. Znienawidziła bogów, ich interwencje i wyroki. Próbuje podważyć ich znaczenie. Jest po kobiecemu niekonsekwentna: buntuje się przeciw bogom i składa im ofiary, żeby złagodzić ich gniew. Jokastę powinna zagrać Eichlerówna. Zagrała ją Wanda Łuczycka, z taktem i tak powściągliwie, jakby tylko zamarkować pragnęła nieobecną Jokastę.

W Królu Edypie nie ma postaci negatywnych. Wszyscy reprezentują podobne racje, boją się boskich wyroków i wierzą (czy też jak Jokasta muszą uwierzyć), że owe wyroki są wyrazem jedynie obowiązującego kodeksu ludzkiego działania. Reżyser spektaklu zapragnął zróżnicować postawy osób tragedii. Chciał, jak się zdaje, "skompromitować" chór i Kreona. Chór miał wypowiadać swoje prawomyślne enuncjacje z ironicznym dystansem. Nic z tego nie wyszło (i chyba dobrze, że nie wyszło), choć większość chórzystów odbyła praktykę w "Koniu". Natomiast Kreon został potraktowany jako synteza Kreonów całej sofoklesowej trylogii. Wbrew tekstowi Króla Edypa, gdzie Kreon jest wzorem uczciwości i lojalności względem Edypa, Gogolewski jest jego wrogiem, wie o nim od początku wszystko, albo się wszystkiego domyśla. Patrzy na niego wrogo albo nie patrzy wcale, traktuje go z zimnym, zaprawionym pogardą spokojem, jak ludzie o żelaznych zasadach i nerkach zwykli traktować neurasteników. Ślepemu Edypowi odmawia podania ręki (podaje mu swoją "w zastępstwie" przewodnik chóru), nie przyprowadza do niego dzieci, kiedy go Edyp o to prosi. Jest przeciwieństwem Edypa nie tylko z regularnej urody i "regularnego" charakteru; jest postacią antycznie dostojną, której wypadło mieć do czynienia z osobą nowocześnie skłóconą i niespokojną.

Pasterz z Koryntu - Dzwonkowski wnosi na scenę atmosferę z innego świata, którego nie dręczą bogowie, gdzie ludzie odnoszą się z humorem i spokojem do dziwnych tego świata przypadków. Jego przeciwieństwem jest pasterz z Kitajronu. Jest owym jedynym człowiekiem, który ocalał z orszaku Lajosa, jedynym w Tebach, który od początku znał prawdę o Edypie. Jest przerażony rozwojem wypadków, bo lepiej niż inni zdaje sobie sprawę z ich następstw. Pasterz Wroncki jest złowieszczy w sposób pełen ekspresji.

Czysto i sugestywnie relacjonuje straszne wypadki za sceną Katarzyna Łaniewska.

Spektakl Króla Edypa nie jest dziełem doskonałym, ale jest niepokojący i nie daje o sobie zapomnieć. Wolę to jednak od spektakli, w których najsilniejszym wrażeniem, jakie się wynosi z teatru, są dziwnie niewygodne krzesła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji