Artykuły

Poznaj samego siebie

"KRÓL EDYP" Sofoklesa należy do największych arcydzieł literatury światowej. To dzieło, które powstało w V w. p.n.e. i przedstawia straszliwe losy mitycznego króla Teb, Edypa - można i teraz równie głęboko przeżywać, jak przeżywali je Grecy z czasów Peryklesa.

Co dla Greków było losem i fatum, dla nas wyraża się prościej w sprzeczności między celami dążeń ludzkich a ich nieprzewidzianymi owocami.

Nie bez najgłębszej słuszności krytyk radziecki Paweł Nowicki pisze, że wystawienie tej najpotężniejszej antycznej tragedii na scenie radzieckiej było wybitnym wydarzeniem w rozwoju socjalistycznej kultury.

Przy rosnącym zainteresowaniu w naszych czasach tragedią grecką i jej problematyką, opracowywaną w nowych wersjach przez Sartre'a, Anouilha i innych - wraca się jednak i do dawnych antycznych tragedii (teatr Skuszanki w Nowej Hucie wystawił również "Oresteję" Ajschylosa), szukając nowych prawd w starych księgach.

TEATR Dramatyczny w Warszawie po szeregu świetnie wystawionych współczesnych spektakli Sartre'a, Durrenmatta sięgnął ambitnie do rozłupania tego twardego orzecha, jakim jest dla współczesnego teatru przy innej jego budowie - realizacja najautentyczniejszej tragedii antycznej: "Króla Edypa" Sofoklesa.

Z niemałym napięciem i zainteresowaniem teatralna Warszawa oczekiwała tego spektaklu. Spróbujmy zatem podsumować premierowe wrażenia.

Monumentalna dekoracja Jana Kosińskiego, narzucona z cyklopowych głazów, podkreśla tragiczną grozę tej scenerii, śród której przeklęci przez bogów i ludzi bohaterowie tragedii będą żyć, walczyć i umierać. Zbytnia jednak mnogość kolorów kostiumów chóru i nieporęczny krój szat bohaterów wydaje się krępującą formą ograniczenia, raczej utrudniającą harmonię ruchów.

Reżyseria, dostosowując się zapewne do uwspółcześnionej przez Stanisława Dygata trawestacji tekstu, zajęła stanowisko pośrednie między stylizacją antyczną a formą jakiegoś zbliżenia do współczesności. Walkę tych elementów wyczuwa się w toku całego widowiska. Stwierdzić trzeba, że większe wrażenie wywierają sceny i postaci zbliżone do stylizacji antycznej (Kreon, Teirezjasz) niż naturalistycznie pojęty, uwspółcześniony psychologizm tytułowej postaci.

PRZYPOMNIEĆ się godzi, że tragedia antyczna (Ajschylos, Sofokles) w samym założeniu swych form i stylizacji kuma się niekoniecznie z patosem, lecz z pewną formą wzniosłości; że próba spojrzenia na wymiary Sofoklesa przez szkła zmniejszające do skali powszedniości realizmu współczesnego lub nawet Eurypidesa - pozbawia te formy właściwej im wymowy i wyrazu.

Język Sofoklesa jest wprawdzie mniej podniosły od języka Ajschylosa, nie rozpływa się jednak żadną miarą w tonacji mowy dnia codziennego. Bogactwem i pełnią obrazu poetyckiego wznosi się nad powszedniość, a już w najmniejszej mierze zatrąca o abstrakcję.

Przekład Stanisława Dygata, w dążeniu do uwspółcześnienia i spowszednienia, zachodzą stanowczo za daleko, narzucając aktorowi dysharmonijne środki wyrazu, sprzeczne z jego postawą estetyczną w tragedii.

Bohater więc tej bądź co bądź podniosłej tragedii w jego stylizacji "realizuje swoje zamysły", dochodzi "do groźnego konfliktu", "reaguje na blask światła", przeżywa "histeryczny smutek" i "pełną kolekcję rekwizytów nieszczęścia" itd. Jest to najpospolitszy język dziennikarski, łatający swe ubóstwo całą "kolekcją rekwizytów" - niepotrzebnie nadużywanych nawet w mowie żywej wyrazów obcych i barbaryzmów, nie mających nic wspólnego z żadną obrazowością poetycką.

Przekład więc języka Sofoklesa na taką mowę nie może dodać jej wagi ani uroku, sprowadzając klasyczną walkę namiętności na poziom abstrakcyjnej dyskusji dwóch snobizujących się w kaleczeniu języka współczesnych pseudointeligentów. Zwroty zaś: "kimkolwiek by on nie był" (powtórzone 2 razy), "ciska przeciw mnie oskarżenia" i wiele innych tego rodzaju wchodzą w zakres najpospolitszych błędów językowych - trudno więc oczekiwać, by mogły podnieść tonację uczuciową tekstu.

Czy zachodziła więc potrzeba uciekania się do tego nowego, lecz wątpliwej wartości przekładu czy trawestacji?

W ZWIĄZKU ze wskazanymi, dość sprzecznymi założeniami reżysera i oporem tekstu, ten ambitnie, z wielkim nakładem pracy i wysiłku realizowany spektakl wypadł bardzo niejednolicie.

Świetny i niezrównany w dialektyce intelektualnej w sztukach Sartre'a i U. Bettiego - Gustaw Holoubek w roli króla Edypa, która wymaga jakiegoś posągowego majestatu i zamrożenia afektów - nie zawsze uderzał we właściwe klawisze. Wstrząsająco oddał scenę, gdy zmiażdżony przez nieodparte świadectwa swej zbrodni zastyga w milczeniu unicestwiającego go cierpienia, lecz kiedy skacze z uciechy lub w inwokacjach końcowych łamie wyraźnie stylizację ogólną - razi swym naturalizmem i zbyt ludzkim cierpieniem. Wydaje się, że reżyser nie stopił tej roli dość organicznie z całością spektaklu.

Chór rozdzielony na głosy pojedyncze wypadł bardzo nierówno i chwilami słabo, mimo właściwej tonacji przodownika chóru (Bolesława Płotnickiego). W muzyce Tadeusza Bairda w wykonaniu solistów chóru Filharmonii Narodowej czuje się wiew skrzydeł nieuchronnego losu, który zawisł nad gniazdem nieszczęsnych Labdakidów.

Właściwą tonację głosową dla swych ról znaleźli: Janusz Paluszkiewicz (Kapłan), Aleksander Dzwonkowski (Posłaniec z Koryntu), Stefan Wroncki (Pasterz) i Katarzyna Łaniewska w roli domownicy Jokasty.

Mimo dość sprzecznych wrażeń, jakie wywołuje ujęcie tytułowej postaci, która nadaje charakter całemu widowisku, świetna kreacja Ignacego Gogolewskiego w roli Kreona i majestat Jarosława Skulskiego w roli Teirezjasza pozwala odczuć powagę i piękno tragedii antycznej.

Sztukę otwiera pięknie wystylizowany napis "Gnothi seauton" (Poznaj samego siebie), zdobiący odrzwia świątyni delfickiej, przemawiając do współczesnego widza nigdy nie spełnionym, niepokojącym zawołaniem wieków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji