Artykuły

Smolorz po raz kolejny

Chcąc nie chcąc, robię książce pana Michała reklamę, ale na nią zasługuje. Jako dzieło jest erudycyjne, wielowarstwowe i z krytycznymi założeniami w stosunku do tych, którzy stworzyli artystyczną mitologię śląską - o książce "Śląsk wymyślony" pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Dzieło ma bardzo dobrą, lapidarnie opowiedzianą historię Górnego Śląska. Tę część polecam wszystkim nauczycielom. Przyda im się bardzo na co dzień, a kiedy nadejdzie czas i gdy w szkołach uczyć będzie można nie tylko języka regionalnego, ale i historii Śląska, będzie jak znalazł.

Ale wiodącym tematem "Śląska wymyślonego" jest analiza działalności Stanisława Ligonia (radiowca), Stanisława Hadyny (estradowca, autora Zespołu "Śląsk") i Kazimierza Kutza (filmowca) jako głównych sprawców współczesnej mitologii śląskiej. Smolorz wrzuca ich do swojego poznawczego kotła i miele zawzięcie wedle własnej receptury. Trzech winowajców łączy posługiwanie się środkami artystycznymi i śląska rodowitość. To sprawia, że mówią o Śląsku z własnej perspektywy, czyli od środka.

Michał Smolorz przeprowadza swój wywód też od "środka", co sam zaznacza, i to jest godne podkreślenia. Ale tak jak dokonania Ligonia, Hadyny i Kutza są tendencyjne (sztuka jest z natury obarczona piętnem osobistym!), dzieło Smolorza jest także osobiste, choć ze sztuką nie ma nic wspólnego. Rozprawiając się z "artystami", wchodzi świadomie na drogę, która ma na celu zdewaluowanie badanego zjawiska, a nawet się jego wyzbycie. Jego punkt wyjścia w stosunku do "mitomanów śląskich" jest ujemny, co sprawia, że mamy do czynienia z pracą naukową o radykalnej tezie. Smolorz ze swoimi starymi niechęciami wszedł na wyższe piętro. Problem leży jeno w tym, czy teza Smolorza jest prawdziwa i dopuszczalna w dziele naukowym.

Otóż teza pana Michała nie jest prawdziwa. Nie da się bowiem na użytek wywodu zszyć trzech facetów ideologią: Michała Grażyńskiego, który dla interesu politycznego wynajął przed wojną Ligonia i Morcinka. Wojewoda tworzył w Katowicach sanacyjny dwór i kupował artystów (wszak miał własny, czyli śląski skarbiec), a ci kolaborowali z nim za własną zgodą i za dobre wynagrodzenia. To tradycja stara jak świat. I tworzyli na miarę swoich talentów. Liczą się jednak dzieła. Bachami nie byli. Po Ligoniu nie ma śladu, a literatura Morcinka nie zapisała się w kulturze polskiej. Jednak nie da się ich wymazać z regionalnej pamięci zbiorowej, skoro w niej tkwią.

Zwracam też uwagę na różnicę generacyjną: Ligoń urodził się w 1879, Morcinek w 1891, Hadyna w 1919, a Kazimierz Kutz w 1929 roku. Tych ludzi dzieli pół wieku, dwie wojny, trzy powstania i trzykrotnie zmieniana państwowość. W dodatku dwaj są zaolziakami! Nie da się im przylepić metki z tym samym logo i dodawać do siebie najprostszym działaniem matematycznym: 1 + 1 + 1 = 3. To zbyt daleko idące uproszczenie. Chyba że ma się przekonanie, że mamy do czynienia z producentami trucizny.

Potem nastały zupełnie inne czasy. Kiedy Michał Grażyński przesiadywał w Szkocji w obozie dla sanacyjnych dygnitarzy, do nas przywleczono nowy ład. PRL była ustrojowym przeszczepem Związku Radzieckiego. Wszystko stało się państwowe, a w obszarze kultury modelowano struktury wedle rosyjskich wzorców; przeważnie przenoszono je żywcem. Powstała państwowa sieć teatrów artystycznych, wydawnictw, uczelni artystycznych itd. Ba! Narodziła się państwowa kinematografia i artystyczna szkoła filmowa. Rodził się wielki dwór państwowego mecenatu (korzystało z niego tysiące artystów), który po 1956 roku zaowocował niespotykaną dotąd erupcją artystyczną. To był złoty okres dla kultury polskiej. Na stałe kolaborowali z władzą przeważnie ci, którzy wpisywali się do partii politycznych, a zwłaszcza do PZPR.

W ramach wspomnianej transplantacji radzieckich wzorców powołano dwa reprezentacyjne zespoły pieśni i tańca: Mazowsze (1948 - Tadeusz Sygietyński oraz Mira Zimińska) i Śląsk (1953 - Stanisław Hadyna oraz Elwira Kamińska). Miały na wysokim poziomie artystycznym rozsławiać w kraju i świecie stylizowany ludowy folklor. A także ozdabiać oficjalne uroczystości państwowe i partyjne. Były to dwa sporej wielkości konkurencyjne przedsiębiorstwa osadzone w wielkich poziemiańskich pałacach. Śląsk był autorskim dziełem Hadyny, jego umiejętności i gustu. On czerpał obficie ze śląskich źródeł ludowych, zamawiał je, a nawet sam tworzył. Z wielkim animuszem "kolaborował" z mecenatem państwowym, był w tym autentyczny i stał się firmą artystyczną Śląska, jego ikoną, bo lepsze dzieło sztuki wtedy u nas nie powstało. Był fenomenem i jego osoby nijak nie da się powiązać z ideologią Michała Grażyńskiego, bo kiedy wojewoda mknął na Zaleszczyki, Hadyna miał dopiero 20 lat.

Trudno też udowodnić, na czym miałaby polegać u Hadyny kontynuacja dokonań Ligonia, no może poza ich swoistą kiczowatością i prowincjonalizmem. Za łącznika pomiędzy Grażyńskim a Bierutem może uchodzić Gustaw Morcinek, który w PRL został posłem pierwszej kadencji (1952-1956) i w 1953 roku wsławił się wnioskiem o przemianowaniu Katowic na Stalinogród. Zrobił tak, bo partia mu kazała, ale już z własnej woli poprawiał stare utwory wedle kanonu realizmu socjalistycznego.

Poruszam kontekst uwodzenia śląskich artystów przez rządzących i opisuję ich losy, bo są nieco inne niż w innych dzielnicach. Górny Śląsk wrócił do Polski bez własnych elit intelektualnych i artystycznych, ale także bez piętna kultury szlacheckiej. Był bezbronny, industrialny i bogaty, ale z tradycją kolonialną i plebejską. Duchowo wyjałowiony łatwo poddawał się rządzącym. Ale w obszarze kultury władza miała wybór niewielki. Dlatego negatywne demonizowanie wszystkiego, co rodzime, wydaje się mocno przesadzone. A na dodatek niesprawiedliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji