Artykuły

Państwo zapomniało o artystach

- Za chwilę będą chodzić po dyrektorach teatrów i może się zdarzyć, że nie pokonają bariery w postaci sekretarki - o młodych aktorach występujących w spektaklu "B-ldol" mówi reżyser Jerzy Satanowski w Gazecie Olsztyńskiej.

Wyreżyserował pan spektakl dyplomowy "B-Idol" w Studium Aktorskim przy Teatrze S. Jaracza. B-idol, kto to taki?

- Słowo "b-idol" przyszło mi do głowy wiele lat temu. Zawsze jak organizowałem nowe miejsca dla śpiewających w rodzaju sceny "Biała Lokomotywa" czy Teatru Atelier w Sopocie, to mówiłem, że do nas przychodzą bidole. To nie są kandydaci na idoli. Nie nadają się do telewizyjnych programów, jak "Idol". Nie mają tak spontanicznego otwarcia się i prezentują bardziej własny, a nie cudzy repertuar. Tamte telewizyjne audycje są głównie sprawdzeniem, czy ktoś potrafi dobrze naśladować, w najlepszych wypadkach twórczo przekształcać.

O czym jest "B-ldol"?

- "B-ldol" jest o tym, że jury w takim programie staje się ważniejsze od występujących w nim ludzi. Oryginalny scenariusz Doroty Czupkiewicz trochę przerobiłem, bo tam jest jury i jeden kandydat. Ze względu na to, że to dyplom w szkole, musieliśmy tych kandydatów rozmnożyć. Ale ja bardziej celowałem w co innego. To spektakl o grupie młodych ludzi, którzy cale dotychczasowe życie przygotowywali się do tego, by uprawiać sztukę, a teraz przed nimi stoi dosyć poważna zapora. Dyplom przyszło im robić w bardzo trudnych czasach dla kultury. Za chwilę staną przed wielkim życiowym castingiem, będą chodzić po dyrektorach teatrów i może się zdarzyć, że nie pokonają bariery w postaci sekretarki. Czasami będzie to

znacznie boleśniejsza lekcja niż udział w tego typu programie telewizyjnym.

Działa pan w Fundacji Okularnicy imienia Agnieszki Osieckiej. Młodzi interesują się twórczością Osieckiej?

- Konkurs "Pamiętajmy o Osieckiej" jest wśród młodzieży równie popularny, jak olsztyńskie Spotkania Zamkowe, wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej czy festiwal piosenki studenckiej w Krakowie. Może mamy nawet najwięcej zgłoszeń. Jeśli chodzi o jakość, "Pamiętajmy o Osieckiej" moim zdaniem, bije wszystkie pozostałe festiwale na głowę.

Dlaczego?

- Dlatego, że przychodzą ludzie z "różnych półek": z jednej strony dobrze śpiewający, wykształceni w tym kierunku, a z drugiej cudowni amatorzy. Pamiętam jedno wstrząsające wykonanie piosenki "Niech żyje bal". Przyjechało 60 staruszków, każdy koło dziewięćdziesiątki, z domu opieki społecznej i zaśpiewało. Magda Umer i ja zalaliśmy się Izami.

Jest więc dobrze?

- Pod tym względem jest dobrze. Muszę powiedzieć, że jeśli jest coś na afiszu z Agnieszką Osiecką, to się dobrze sprzedaje. Agnieszka Osiecka ma w Polsce swoją publicz-

ność.

Muzyka do piosenki Agnieszki Osieckiej "Nie żałuję" ma dwie wersje: pana i Seweryna Krajewskiego. Pana kompozycję śpiewa Ewa Błaszczyk, Krajewskiego - Edyta Geppert.

- Agnieszka Osiecka przyniosła mi pewnego dnia duży tekst z wieloma słowami, których nie rozumiałem. To było "Nie żałuję". Na drugi dzień dostarczyłem jej tę piosenkę, ale z krótszym tekstem. Agnieszka Osiecka trochę się na mnie wkurzyła, ale w końcu powiedziała: No dobra... Piosenka trafiła na początek programu telewizyjnego z Ewą Błaszczyk. Po pół roku Agnieszka mi mówi: Nie obraź się, ale czy mogłabym ten tekst w całości oddać komu innemu? Ależ oczywiście, nie ma o czym mówić. Później tę piosenkę z muzyką Seweryna Krajewskiego zaśpiewała Edyta Geppert. Ale gdy kilka lat później wydawnictwo z Torunia poprosiło Agnieszkę o wybór wierszy do tomiku, to ona umieściła "Nie żałuję" w krótszej wersji. Po jakimś czasie uznała więc, że ta skondensowana forma jest bardziej, jakbym to określił, przezroczysta.

Jak to jest, że ktoś zaistnieje w świecie piosenki? Talent, przypadek, szczęście?

- Na pewno mieszanina wielu rzeczy. Samo szczęście to nie wszystko. Trzeba umieć wydeptać swoją własną ścieżkę. Jak cię wyrzucą drzwiami, wejść oknem. Jedni to mają, inni nie. Trzeba bez przerwy próbować. Weźmy przykład z innej dziedziny. Pani Krystyna Feldman, która w wieku 88 lat zagrała rolę życia (Nikifora w "Moim Nikiforze" Krzysztofa Krauzego - red.). Można więc próbować cale życie i czasem się po prostu uda. Ale my mówimy o regule, a nie o wyjątkach. Chodzi o to, by ludzie zdolni, którzy mają często coś bardzo ciekawego do powiedzenia, mogli się realizować. Myślę, że państwo mogłoby im pomagać. Wprawdzie Ministerstwo Kultury może dofinansować niektóre projekty, ale to wszystko jest kulawe.

Czy jest pan optymistą, jeśli chodzi o przyszłość piosenki literackiej?

- Pyta mnie pan o to, kiedy świat i kultura przeżywa poważne problemy. Cóż, trzeba robić swoje. Powtórzę za Markiem Koterskim, z którym współpracuję od lat: w życiu trzeba przeżyć najbliższe pięć minut. Po co wybiegać w przy-

szłość? Pracuję. Nie załamuję rąk. Jest na to za późno. Co mi da biadolenie? Ja patrzę, czy są młodzi ludzie z takim powe-rem, jak kiedyś Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, Jacek Kaczmarski czy Jonasz Kofta, na tyle energiczni, że wyrąbią dla siebie kawałek przestrzeni i zaistnieją.

Czy ludzie przestali kochać piosenki z Kabaretu Starszych Panów?

- Sukces niedawnego programu telewizyjnego w reżyserii Macieja Stuhra pokazuje, że nie. Z piosenkami Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego jest o tyle łatwiej, że są one znane. Wszyscy pamiętamy z "Rejsu" to, co mówił inżynier Mamon, że najbardziej lubimy piosenki, które znamy. Piosenki Starszych Panów są zabawne i wchodzą już w zakres kabaretu. Gorzej jest z piosenkami takiego nurtu, w którym granica między poezją a piosenką jest trudno uchwytna. Ta została z radia czy telewizji prawie całkowicie wyparta. Może jeszcze Grzegorz Turnau broni się gdzieś na flankach.

Grzegorz Turnau czy Anna Maria Jopek odnieśli komercyjny sukces. Im się udało.

- To może się czasami udać, ale Maria Jopek podąża na tyle własną ścieżką, że ją do nurtu piosenki literackiej do końca nie można zaliczyć. Oczywiście jest Maryla Rodowicz, która dba o to, by teksty jej piosenek były znaczące. Jest wielu artystów, którzy są trochę aktorami, trochę wokalistami. Tylko że to jest zawsze w opakowaniu popowym i bardzo się różni od tego, co robili bardowie. W Polsce właściwie funkcjonuje jeden człowiek, którego z czystym sumieniem możemy zaliczyć do tego nurtu, o którym mówimy. To Jaromir Nohavica, Czech, który w Polsce ściąga ogromną publiczność. Co do Grzegorza Turnaua, proszę pamiętać, że został on wylansowany, pokazany światu przez założoną w 1990 roku wytwórnię Pomaton. Natomiast Anna Maria Jopek była przez wiele lat jazzującą piosenkarką i mało kto o niej wiedział. Przypadkiem zaśpiewała piosenkę na festiwalu Eurowizji w 1997 roku. I właściwie od tego zaczęła się jej wielka kariera. Ale to przypadek, a nie reguła. Powinno być nią funkcjonowanie np. wytwórni płytowych, inwestujących w młodych, obiecujących artystów. Tak jest na całym świecie. U nas niestety mamy malutki rynek i nikt weń komercyjnie nie zainwestuje. W takiej sytuacji musi to robić państwo, ale tego nie robi, bo buduje stadiony. Ale zobaczymy, może gdy państwo skończy budować stadiony, zajmie się np. piosenką.

***

Dzień otwarty w studium

Premiera spektaklu "B-ldol" w reż. Jerzego Satanowskiego odbyła się tydzień temu. W sobotę, 21 kwietnia, w godz. 11-17 Studium Aktorskie przy Teatrze Jaracza w Olsztynie, ul. l Maja 4 zaprasza na Dzień Otwarty. W programie pokazy i ćwiczenia studentów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji