Artykuły

Motocykl jako współczesny byk

- Na scenie nie widziałem "Carmen", którą bym uważał za wyjątkowe dzieło. Trzeba pamiętać, że "Carmen" zwykle się nie udaje. Nie zrobiła furory nawet na swojej prapremierze, co kompozytor przypłacił życiem - mówi MAREK WEISS, reżyser "Carmen" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

Z reżyserem Markiem Weiss-Grzesińskim [na zdjęciu] przed premierą "Carmen" w Operze Bałtyckiej, rozmawia Gabriela Pewińska:

Pan zakochałby się w takiej kobiecie jak Carmen?

- Ja się zakochałem w Carmen! W kobiecie, która będzie śpiewała tę partię u nas. Pokazała pewien rys charakteru, który jest typowy dla bohaterki słynnego dzieła Bizeta. Otóż przyjechała z Frankfurtu, weszła do hotelu, gdzie zwykle rezydują nasi soliści, i natychmiast, razem ze swoimi ośmioma walizkami, wyszła! Pojechała na lotnisko i wróciła do siebie.

Nie spodobał jej się pokój?

- Niebawem otrzymałem e-maila, żebym przesłał jej zdjęcia apartamentu, który dla niej wynajmę. Trochę księżniczka... Ale to było coś tak wspaniałego, że ją pokochałem! Powiedziałem sobie, że taka kobieta musi u nas śpiewać!

To jest prawdziwa Carmen! Po czym napisałem do niej, że albo przyjedzie, zapłaci za nocleg i będzie szczęśliwa, że u nas wystąpi, albo niech sobie siedzi we Frankfurcie.

I co?

- Uznała, że nikt jeszcze czegoś takiego jej nie powiedział i... przyjechała następnego dnia. I zapłaciła za apartament!

Współczesna Carmen, wyzwolona kobieta. Trochę inna to wolność niż kiedyś.

- Żeby być prawdziwie wolnym w dzisiejszym świecie, zawsze warto mieć duże konto w jakimś banku... Decydowanie o tym, czego się chce lub nie chce, jak to lubi Carmen, to teraz, w czasach równouprawnienia, wydaje się proste. Chcesz głosować - masz prawo głosu, chcesz się ubrać tak i tak - proszę bardzo, chcesz gotować - gotuj. Możesz nawet czytać książki i mieć swoje poglądy. Jednak ta kobieta mówi: "Ale ja chciałabym mieć swojego kochanka"! - Co to, to nie! Albo: "Dziś nie chcę się z tobą kochać"! - Jak to?! Przecież jestem twoim mężem! Dziś wolność kobiety kończy się w sferze seksualnej. I dopóki równouprawnienia w tej sferze nie będzie, nie ma mowy o równouprawnieniu w ogóle. A Carmen to jedna z pionierek równouprawnienia.

Panu podoba się taki model wolności?

- Bardzo! To jest dopiero piękne spotkanie, frajda, gdy trafia się na kogoś, kto jest równorzędnym przeciwnikiem, a nie zniewolonym stworzeniem, skonstruowanym przez system, religię, obyczaje.

Kobiety uważają jednak, że ta wolność w nich podoba się mężczyznom do czasu...

- Owo "do czasu" trzeba obalić. Bo co ono znaczy? Że przez pierwsze miesiące jest seks i zabawa, a potem potrzeba posiadania niewolnika w domu? Żałosne!

Pana Carmen będzie miała kwiat we włosach? Falbanki i kastaniety?

- Kwiat we włosach musi mieć, bo o nim śpiewa i ma on swoją wymowę symboliczną. Poza tym nie jest on tak strasznym gadżetem folklorystycznym. Wystrój cepelii hiszpańskiej odpada. To nie jest prawdziwe, to wytwór teatralnej sztampy, dla filistrów. Staramy się robić teatr współczesny, więc nasza "Carmen" dzieje się w Hiszpanii dzisiaj. Stąd mój pomysł inscenizacyjny.

Jaki?

- Kiedyś dyrektor operowego festiwalu francuskiego, gdzie miałem robić "Carmen" na ogromną, pompatyczną widownię, obwiózł mnie po Hiszpanii, żebym zobaczył prawdziwe życie torreadorów. W nocnym klubie spotkałem ich całą bandę, zajechali na swoich harleyach i bawili się, bynajmniej nie w tych strojach, w których widzimy ich na arenie. To byli normalni, zadziorni, łobuzerscy chłopcy, bardzo odważni. Opowiedzieli mi o związanym z walką byków micie rycerskim w ich kulturze. Stąd motocykle w moim spektaklu. Motor jest tu współczesnym bykiem, tak samo groźnym, dzikim zwierzęciem, które trzeba okiełznać.

Nie boi się Pan porównań z Hanuszkiewiczem?

- Bardziej zarzutów, że ten sam pomysł wykorzystałem w moim poznańskim przedstawieniu, przed laty. Choć przecież to, co pokażemy w Gdańsku, będzie zupełnie inną "Carmen". I w sensie muzyki, i emocji. A Hanuszkiewicz? Cóż, był moim mistrzem. "Balladyna" z motocyklami na scenie, którą dobrze pamiętam, bo zaczynałem wtedy u niego pracę asystenta, to był fantastyczny spektakl, ale bardziej żart. U mnie motocykl jest rodzajem metafory, pasuje mi do tej muzyki, do tej opowieści kończącej się śmiercią.

Jest wiele osób, które "Carmen" mogą nucić o każdej porze dnia i nocy, szczegółów tej historii nie znając. By przeżyć tę muzykę, opowieść nie jest im potrzebna. Muzyka wystarczy.

- Dla mnie opera jest wielką, skomplikowaną całością. Chcę pokazywać ogromne jej struktury, wszelkie w nich zależności, choć zdaję sobie sprawę, że ludzie tęsknią do hitów, wybranych, wpadających w ucho arii.

Kiedy najczęściej Pan sięga po płytę "Carmen"?

- Może to zabrzmi trochę nieprofesjonalnie, co teraz powiem, ale ja nie lubię słuchać oper! Podziwiam Piotra Nędzyńskiego, który ma jedną z największych kolekcji oper na świecie i codziennie słucha, minimum, jednej płyty w całości, a czasem nawet dwóch. Dla mnie opera istnieje tylko w teatrze. Dopiero wtedy mogę odczuć w pełni jej sens i piękno. Podziwiam ludzi, którzy słuchają oper, muszą mieć niezwykłą wyobraźnię.

To czego Pan słucha?

- Mozarta, starej muzyki barokowej, jazzu, różnych rzeczy do słuchania, muzyki, która jest muzyką. Opera nie jest muzyką, opera jest teatrem. Oczywiście, jak mi ktoś puści arię Butterfly, to popłaczę się, choćbym nie wiem jak przed chwilą dowcipkował.

Która ze scen w Pana przedstawieniu jest szczególna?

- To spektakl, w kwestii podejścia do miłości i śmierci, trochę rytualny. Ale jego rytm jest prosty, bez obyczajowych ciekawostek. Najważniejsze jednak, że mamy znakomitą obsadę, od dyrygenta i dwóch Carmen poczynając... To są ludzie, których kocham, z którymi pracuję, selekcjonując ich jak trener drużyny narodowej, biorąc ich z różnych klubów, wybierając po jednym zawodniku i wystawiając do "meczu" na scenę.

Które przedstawienie "Carmen" uważa Pan za mistrzowskie?

- Film Petera Brooka, który próbował pokazać istotę dramatu i namiętności, rozgrywające się pomiędzy dziewczyną i chłopakiem. To było zrobione prawdziwie po aktorsku. Choć z krzywdą dla muzyki, Brook pociął ją dokumentnie. Ale coś za coś. Na scenie nie widziałem "Carmen", którą bym uważał za wyjątkowe dzieło. Trzeba pamiętać, że "Carmen" zwykle się nie udaje. Nie zrobiła furory nawet na swojej prapremierze, co kompozytor przypłacił życiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji