Artykuły

Definitywnie zaginiona Czechosłowacja?

"Zaginiona Czechosłowacja" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reż. Marii Spiss w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Jacek Sieradzki, juror 18. edycji Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

W didaskaliach sztuki Małgorzaty Sikorskiej Miszczuk czytamy: "Żwirek i Muchomorek, dwa czeskie pedały, trzęsą się z zimna". W prapremierze zrealizowanej w olsztyńskim Teatrze im. Jaracza pedały są, jak należy, przez Radosława Hebala i Dariusza Poleszaka kabaretowo, ale i autoironicznie przerysowane, przegięte. Ale nic nie mają wspólnego z parą lekko nieforemnych krasnali z "Bajek z mchu i paproci", czeskiej dobranocki serwowanej w polskiej telewizji długie lata. I nieistotny, nieczytelny robi się koncept rodem z tychże bajek: iżby wreszcie przestało być lodowato, musi przyjść Ptaszyna Śpiewająca i tak zakwilić, żeby Krecik się zasłuchał i uwolnił więzioną pod ziemią wiosnę. Praską Wiosnę.

Maria Spiss, reżyserka olsztyńskiego spektaklu, miała dwanaście lat, gdy kończył się PRL. Może w jej dzieciństwie nie nadawano już "Bajek z mchu i paproci"? Może w telewizyjnych programach rozrywkowych nie błyszczała już tak jasno, jak powiedzmy, dziesięć lat wcześniej, gwiazda Heleny Vondračkowej? Może charakterystyczny, z lekka plastykowy wyraz czechosłowackiej pop kultury był dla niej obcy? Tylko co to właściwie tłumaczy?

Małgorzata Sikorska Miszczuk, zainspirowana "Gottlandem" Mariusza Szczygła, napisała surrealną fantazję o krainie, która przez cały PRL była tuż obok, na wyciągnięcie ręki, a potem gdzieś pożeglowała, rozpływając się w niebycie. Krainie śmiesznego języka, głupawych bajek i piosenkarzy z aksamitnymi głosami. Krainie trzeźwej, Szwejkowatej, gdzie jowialnym humorem znad kufla piwa zakrywano, zdawało się, wszelkie niedogodności życia. A pod tym wszystkim krainie wszechogarniającego strachu, zatomizowania i zwykłego ludzkiego okrucieństwa. Krainie, która przeżyła najazd obcych wojsk, w skład których wchodzili także i nasi dzielni chłopcy. Krainie, w której piosenkarka Marta Kubišova, Ptaszyna Śpiewająca, nagrała w 1968 roku pieśń, która stała się nieformalnym hymnem praskiej wiosny i została, trochę niechcący (choć i chcący, bo akces do Karty 77 złożyła potem świadomie) dysydentką. Skazaną w latach Husakowskiej normalizacji na dwadzieścia lat niebytu, tułaczki, poniżenia, na utratę ciąży, na psychiczne załamania. A jej partnerzy z dawnego tria Golden Kids, Helena Vondračkova i Vaclav Neckař, wciąż wesoło pląsali na estradzie, teraz już jako duet. Za jej przyzwoleniem i błogosławieństwem! Gdy zaś aksamitnie skończył się komunistyczny koszmar, nikt nie miał do nikogo o nic pretensji, wszyscy potraktowali sprawę jako coś, co było konieczne, oczywiste, a może i normalne.

"Mnie najbardziej interesowało pytanie: co sprawia, że niektórzy z nas są w stanie zachować się godnie w momencie próby, narazić karierę czy dobrobyt w imię słusznego sprzeciwu, a inni po prostu nie potrafią temu sprostać"- mówiła autorka w wywiadzie towarzyszącym drukowi sztuki. Kierując to pytanie do krajanów, rzecz jasna, a nie do rodaków Kubišovej. Dobranockowo estradowo pisničkovy sos, w jakim zanurzona została sztuka, był sosem własnym także naszego bytowania w komunizmie, naszych polskich bajeczek i rozryweczek, pod którym rozgrywały się dramaty, na które chętnie i skwapliwie przymrużało się oczy. "Zaginiona Czechosłowacja", łatwo dostrzec, została zaprojektowana jako podkręcony groteską, efektownie przeglądający się w sąsiedzkiej specyfice obraz społecznego oportunizmu, machania ręką, samowybaczania, zgody na głupoty i na krzywdę też. Obraz, który naprawdę dobrze jest znany (z autopsji) pokoleniu pięćdziesiąt plus (minus).

Ale, jak widać, jest całkowicie niedostępny pokoleniu trzydzieści pięć, jeśli za jego reprezentantkę uznać inscenizatorkę "Zaginionej Czechosłowacji" w Olsztynie.

W związku z czym inscenizacja (skądinąd borykająca się z ograniczeniami technicznymi świetlicowej sceny zastępczej teatru, którego siedziba jest w remoncie), ma irytującą tonację uogólniającą, jakby opowiadała o doświadczeniach jakiejś Birmy czy Urugwaju. Wariacki koncept Sikorskiej Miszczuk z praskimi pedałami odlewającymi się na czołgi stojące na Václavaku ma niewielką moc perswazyjną, gdy postaciom bliżej do kowbojów z Brokeback Mountain niż do pokraczno milusińskich krasnali z polsko czechosłowackich telewizorów. Joanna Fertacz, dzielnie broniąca swojej Ptaszyny Śpiewającej, wpada w rytmy jakiegoś podstarzałego rocka, nie słysząc tonu adekwatnego dla Kubišovej ani z "Modlitwy dla Marty", ani z rytmicznych podskakiwanek Golden Kids. Młodziutka Karolina Szczepanowska kompletnie nie wie, co zrobić z panią Krecikową, oportunistką kierującą się zasadą "byle mieć posadę i jakoś to będzie", postacią paradoksalnie (i znamiennie!!) obdarzoną przez autorkę i niechęcią, i zrozumieniem naraz. Ewa Pałuska gra jakąś mizdrzącą się konferansjerkę, nie zauważając, że w osobę nazwaną "Ja" pisarka wepchnęła cały podstawowy dylemat ludzi zamieszkujących tamte czasy: czy ja bym sprostał/sprostała wyzwaniu.

Kubišova została w pewnej chwili zatrudniona na kurzej fermie. Żeby oddać jej traumę, Marta Spiss wymyśla dwumetrową kukłę, kurę potwora chodzącą za bohaterką jak Frankenstein z drobiu. Nie ma już jednak pomysłu na elementarny koszmar, prześladujący Kubišovą, ale i Bohumila Hrabala, i wielu im współczesnych: na beznadzieję pustego czasu, którą zabijali, włócząc się praskimi tramwajami od pętli do pętli. Beznadzieję, kto wie, czy nie dotkliwszą od kurzych prześladowań.

Szkoda, że młoda inscenizatorka nie postudiowała trochę życia rówieśników swoich rodziców; dalibóg nie wszystko można i trzeba usprawiedliwiać młodym wiekiem i bezrefleksyjnie godzić się na postawę, w myśl której to, czego się samemu nie widziało, nie istnieje.

Aliści tak naprawdę pretensje wnosić by należało prędzej do pokolenia starszych kolegów. Całego tego towarzystwa pięćdziesiąt plus, którzy generacyjnego wyrzutu sumienia wpisanego w Żwirki, Muchomorki i panie Krecikowe ze sztuki Sikorskiej Miszczuk wolą majestatycznie nie zauważać. Uznając nader wygodnie (dla siebie), że to przecież jakaś "Czechosłowacja" - ląd zaginiony na zawsze, którego już żaden GPS nie namierzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji