Artykuły

Z ostatniej chwili: miłość nie istnieje

"Iluzje" w reż. Iwana Wyrypajewa w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

''Iluzje''Iwana Wyrypajewa w Starym Teatrze: największe nieporozumienia zaczynają się od słów: ''Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze''. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi miłość

Miłość to: a) obowiązek, b) rozdzierająca pasja, c) życzyć szczęścia drugiej osobie, nie chcąc niczego w zamian. Iwan Wyrypajew zadaje tę zagadkę dwóm dobiegającym kresu życia parom. I okazuje się to najbardziej okrutnym żartem, jaki można spłatać ludziom, którzy uważali się za porządnych i szczęśliwych.

Coraz bardziej zadomowiony w Polsce rosyjski reżyser, autor "Lipca" (Teatr na Woli), "Tańca Delhi" (Teatr Narodowy) i kilku autorskich filmów ("Tlen", "Euforia") każdą nową sztuką przekonuje, że tam, gdzie wchodzą w grę uczucia, jakiekolwiek precyzyjne rozpoznania nie przydadzą się na nic. Przeciwnie, mogą jedynie skomplikować sytuację, doprowadzić do serii nieporozumień i katastrof.

Staruszkowie z "Iluzji" przez ponad 50 lat małżeństwa nie wykazywali najmniejszej potrzeby wikłania się w dramatyczne rozważania. Nie przydarzyła im się żadna otwarta, weryfikująca ich relacje rozmowa. Żaden konflikt z gatunku tych, jaki bohaterom "Rzezi" Romana Polańskiego kazał zastanowić się, co naprawdę myślą i dlaczego są razem. Dopiero po śmierci jednego z nich ruszyła machina refleksji, wyznań i wyjaśnień.

O ostatnich chwilach czwórki bohaterów Iwan Wyrypajew kazał opowiedzieć Annie Dymnej, Katarzynie Gniewkowskiej, Krzysztofowi Globiszowi i Juliuszowi Chrząstowskiemu. Aktorów przywołuje na scenę młodziutka DJ-ka, którą łatwo by wziąć za córkę czy dziecięcą wersję współpracującej z reżyserem od lat Karoliny Gruszki. Czwórka gwiazd Starego Teatru podkreśla, że nie ma nic wspólnego z postaciami z "Iluzji". Nie przyszli odegrać Danny'ego i Sandry ani Alberta i Margaret. Ubrani z mieszczańską, codzienną elegancją siadają przed widzami, uśmiechając się przyjaźnie i łagodnie. Przyszli romawiać o miłości. Nie jako eksperci, ale jako grupa ludzi dojrzałych, opanowanych, zdystansowanych wobec wszystkiego, co w uczuciach wiąże się z szarpaniną czy niepokojem.

Przyszli podzielić się historiami o dwóch niedobranych parach, które mimo gmatwaniny pragnień wytrwały ze sobą do końca z lenistwa, lęku lub poczucia lojalności. Opowieści mają potrwać 83 minuty. Gdy w połowie spektaklu za plecami aktorów podnosi się staroświecka kurtyna, odsłaniają się wieże skomplikowanych urządzeń wzmacniających-rejestrujących oraz odliczający minuty zegar. Czas mija, wyznania komplikują się, a nadal nie wiadomo, kto kogo kochał, a komu się tylko wydawało.

Wyrypajew próbuje nie tyle rozwiązać zagadkę miłości, co pokazać perspektywę ludzi, dla których ma ona znaczenie. Czy ich histeryczne próby ustalenia ostatecznej wersji zdarzeń mają sens? Jak się ma spóźnione "Ciebie zawsze kochałem/łam" wobec dekad udanego, satysfakcjonującego życia u boku innej osoby? Zapatrzona w laptop DJ-ka co chwilę wtrąca się w opowieści aktorów, by rzucić jakiś niepotrzebny żarcik. Im nie schodzi z twarzy błogi uśmiech wyrozumiałości.

Wyrypajew szuka w podobnych rejonach, w których John Updike czy Yasmina Reza znajdowali wygodnych mieszczuchów, którym nagle zdarzyło się "przejrzeć na oczy" i ranić wszystkich dookoła. Niczego nie zrozumieją, niczego nie wyjaśnią. Stosy migocącego sprzętu elektronicznego są tylko tłem. Nawet jeśli zarejestrowały kiedyś całą "prawdę" o małżonkach, wszystkie ich dialogi i myśli w sytuacji ostatecznej nie przydają się na nic.

O ile jego tekst pełen jest desperacji i ironii, o tyle spektakl wydaje się spotkaniem w grupie wyznaniowej, która straciła własną salę modlitewną i musi korzystać z cudzej przestrzeni. Przestrzeni rządzonej przez niezrozumiałe zasady. Gdzie nigdy nie wiadomo, kiedy zgaśnie światło, kiedy pojawi się ekipa techniczna, komu przypadnie mikrofon i czyje krzesło zostanie zaraz wyprowadzone na środek sceny. Wyrypajew otulił swój dramat o małych, codziennych okrucieństwach atmosferą ciepła i miękkości. Przez to tekst, który w inscenizacji Agnieszki Glińskiej (Teatr na Woli) bywał momentami tragiczny i bolesny, w scenicznej wersji autora jest zaledwie poczciwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji