Artykuły

Lewitacja w teatrze i ostatnie podrygi prowizorki

- Jesteśmy na dobrej drodze do tego, by polski teatr zajął czołowe miejsce w rankingu trywialności. Już teraz 80 proc. realizacji epatuje tandetą - mówi Elżbieta Manthey, współautorka warsztatów "Dramat w procesie rozwoju", które były częścią 30. Festiwalu Szkół Teatralnych. Jaka jest recepta na uratowanie polskiego teatru? - rozmowa z Gazecie Wyborczej - Łódź.

Podczas 30. Festiwalu Szkół Teatralnych, organizowanego przez Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi, studenci reżyserii wraz ze studentami Wydziału Aktorskiego PWSFTviT pracowali nad inscenizacją dramatów w obecności i przy współudziale autorów. Warsztaty charakteryzuje praca zespołowa nad tekstem, twórcza interakcja pomiędzy aktorami, reżyserem a dramaturgiem oraz nauka wzajemnego zaufania i wspólnej odpowiedzialności za tekst sztuki.

***

Rozmowa z Elżbietą Manthey* i Martą Jagniewską**

Igor Rakowski-Kłos: W opisie warsztatów "Dramat w procesie rozwoju" można przeczytać: "Zamknięte i dojrzałe formy literackie będą za zgodą i przy udziale twórców poddawane obróbce dramaturgiczno-literackiej, aby nadać im optymalny kształt w oparciu o konkretne doświadczenie pracy zespołowej". Na czym polega wspomniana "obróbka"?

Elżbieta Manthey: Na początku reżyserzy wybierają sztuki z większej ilości propozycji. Później w porozumieniu z autorem rodzi się koncepcja, która jest konfrontowana z aktorami. Ten tekst może ulec transformacji, może ulec skrótom. Każdy z uczestników zespołu ma równe szanse, by tekst ocenić, zmienić, nadać mu dodatkowy walor. Przez cały czas w tej "obróbce" uczestnicy autor, który może z dystansem podejść do własnego tekstu. Po każdej próbie zamyka się ze swoim komputerem i nanosi zmiany. Po sześciu, siedmiu dniach odbywa się prezentacja.

Jak to wygląda od strony autorki dramatu?

Marta Jagniewska: Dla mnie najciekawszym elementem jest możliwość skonfrontowania wizji, naniesionej na martwy papier, z żywą rzeczywistością teatralną - z reżyserem i aktorami, którzy ujawniają podczas czytania i mankamenty tekstu, i jego możliwości. Dzięki temu spotkaniu zobaczyłam nie tylko kim są moje postaci, ale także zmieniłam perspektywę postrzegania całej sztuki. Moja praca dramaturga naprawdę miała sens. W teatrze w Polsce rola dramaturga nie jest popularna. Dramaturg jest postacią, która w procesie twórczym razem z aktorami i reżyserem pisze tekst dla konkretnych aktorów. U nas dramatopisarz pisze sztukę zamknięty w domu. Podczas warsztatów pojawia się możliwość pracy wspólnej i jest to znacznie ciekawsze.

W interakcji z aktorami dramaty pisze Paweł Demirski.

E.M.: Dramaturdzy w polskim teatrze - paradoksalnie - pozbyli się autorów sztuk. Dramaturg, który nigdy nie napisał żadnej sztuki, wchodzi do teatru z reżyserem, który ma jakiś pomysł i pisze na żywo z aktorami scenariusz. Ba, on go nawet nie pisze, ale spisuje. To jest słabość polskiego teatru. Większość tych tekstów nie ma wartości literackiej, często są zbiorami cytatów. Może są atrakcyjne teatralnie, na pewno są nośnikami różnych idei, ale są to teksty do jednorazowego użytku i gdyby czytać je jako dramaty, to okazałoby się, że to szeleszczący papier.

M.J.: Tych tekstów się nie czyta, je się wystawia. Ale to prawda, że dramatopisarz potrzebuje poligonu doświadczalnego. Dzięki takim spotkaniom ma możliwość oderwania się od kartki papieru i zobaczenia, jak działa jego tekst. Czym innym jest pisanie i czytanie sobie po cichu, czym innym jest usłyszenie tego, co się napisało w żywej mowie.

Czy metoda warsztatowa opierająca się na udziale autorów napisanych sztuk powinna zostać wprowadzona do powszechnej praktyki teatralnej?

E.M.: To jest ostatnie pięć minut dla polskiego teatru, żeby takie metody wprowadzać i zapraszać autorów gotowych sztuk do pracy nad spektaklem. W przeciwnym razie zabijemy dramat w teatrze, aktorzy nie będą mieli czego grać, będą się wstydzić, że mają mówić teksty, które są wymyślane na poczekaniu i które nie są w stanie przetrwać dłużej niż kilkanaście spektakli, a potem idą do kosza. Moim zdaniem znikło z teatru polskiego wzruszenie i poczucie humoru, zastąpione dziś szydercza wulgarnością. Obserwujemy też zanik metafory.

Jesteśmy na dobrej drodze do tego, by polski teatr zajął czołowe miejsce w rankingu trywialności. Już teraz 80 proc. realizacji epatuje tandetą. Oczywiście że teatr może być trybuną i zajmować się problemami doraźnymi, ale z tego powinno coś wynikać, przede wszystkim głębokie przeżycie widza.

Jak przekonać reżyserów, by oddali teatr?

E.M.: Decyzja należy do dyrektorów teatrów. Zmiana nastąpi, jeśli dyrektorzy będą zmęczeni jałowością pracy nad kiepskimi tekstami pisanymi podczas prób. Większość dyrektorów nie czyta tekstów, tylko wybiera reżysera i przyjmuje lub odrzuca spektakl na próbie generalnej. Muszą oni egzekwować pełnowartościowowy tekst przed przystąpieniem do prób.

U nas także nie ma dramaturgów takich jak w teatrze niemieckim czy angielskim, którzy wyławiają teksty i są pomostem między autorem i reżyserem. Tutaj nikt nie buduje teatru opartego na dobrym dramacie. To chyba jakaś klątwa, bo przecież polski teatr słynął ze wspaniałego dramatu romantycznego, postromantycznego, współczesnego. Mamy kanon współczesnej dramaturgii, który jest znany szeroko w świecie: Mrożek, Gombrowicz, Różewicz. Dlaczego od tej tradycji się odchodzi na rzecz konstruktów mało artystycznych? Nie wiem. Może jest taka potrzeba chwilowości, powierzchowności, tandety? Manifest Jacka Głomba wskazuje kierunek zmian. Mam nadzieję, że prowizorka już się kończy. To są jej ostatnie podrygi. Dyrektorzy muszą czuć odpowiedzialność za widza, który kupuje bilet z nadzieją na wartościowy spektakl. W dodatku płaci podwójnie. Raz, bo teatr jest z jego podatków, a drugi - kupuje bilet do teatru. Dyrektorzy mogą sprzyjać wysokiej sztuce bądź pójść w tandetę.

Celem warsztatów jest wspólne dzieło.

M.J.: Ważnym aspektem jest to, że to nie są zawody. Nie ciąży nad nami jakaś nagroda. Nie musimy ze sobą konkurować. To jest spotkanie, podczas którego wszyscy mamy równe prawa i nie rywalizujemy. Takich spotkań naprawdę jest niewiele.

Czy warsztaty to enklawa, w której logika konkurencji i zysku jest zawieszona, czy raczej pokaz sygnalizujący uczestnikom, że odmienne zasady współistnienia są możliwe i mogą być zastosowane także w innych sytuacjach niż teatralne.

E.M.: To zależy indywidualnie od każdego człowieka, co on z tym doświadczeniem zrobi. Życzyłabym sobie, żeby studenci jak najdłużej przechowali to doświadczenie w pamięci, żeby służyło poczuciu własnej wartości i możliwości poznawania się wzajemnie w pracy bez tej atmosfery konkurencji, zawiści, małostkowości. Jestem przekonana, że takie doświadczenia wzmacniają i dają siłę, by podobne sytuacje kreować w życiu. One są możliwe. Polegają na czymś elementarnym: przyjaźni i otwartości. Bez otwartości nie ma przyjaźni, bez poczucia bezpieczeństwa nie można być otwartym. Płaszczyzna zaufania, życzliwości, entuzjazmu rodzi na warsztatach doświadczenie lekkiego lewitowania. Przez kilka dni jesteśmy szczęśliwi.

***

Elżbieta Manthey - współautorka warsztatów "Dramat w procesie rozwoju" organizowanych w ramach Festiwalu Szkół Teatralntych, szefowa Agencji Dramatu i Teatru ADiT

Marta Jagniewska - półfinalistka III edycji konkursu Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej organizowanego przez Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni za sztukę "Powrót Mirona" (2010), nad którą pracowali aktorzy i reżyser podczas "Dramatu w procesie rozwoju"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji