Artykuły

Przypadki Bogusława Lindy

- Teatr jest miejscem magicznym. Tęskniłem za nim od dawna. Tylko żeby wrócić, trzeba mieć po co. Tym razem miałem - mówi BOGUSŁAW LINDA, aktor i reżyser "Merylin Mongoł" w Teatrze Ateneum w Warszawie.

Na wszystkie kwietniowe i majowe spektakle "Merylin Mongoł" w Ateneum nie ma już biletów. Bogusław Linda, reżyser spektaklu, trzy dni po premierze był gościem spotkania w naszej redakcyjnej klubokawiarni, w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Café". Oto fragmenty rozmowy.

Rozmowa z Bogusławem Lindą

Remigiusz Grzela: Byłem na próbie generalnej "Merylin Mongoł", ale już z publicznością. Kiedy zobaczyłem wchodzącego do Ateneum kapitana Wronę, pomyślałem, że będzie miękkie lądowanie. I było, mimo że w środku próby powiedział pan: "stop!" i na chwilę przerwał spektakl.

Bogusław Linda: No, niestety, musiałem się pokazać szeroko zgromadzonej publiczności, ale zapewniam, że nie z własnej woli. Po prostu wysiadł dźwięk i raczyłem zabawić publiczność.

Aktorzy, nawet w tej przerwie, nie wyszli z ról. Rozmawiali ze sobą właściwe tekstem Kolady.

- Dobrze, że te problemy techniczne ujawniły się przed premierą, dzięki czemu premiera poszła już bezkolizyjnie. Jednocześnie to dało trochę swobody aktorom.

Odniosłem wrażenie, że przy panu czuli się dosyć bezpiecznie. W ogóle się pana nie boją? Na próbach nie było wycisku?

- Myślę, że przez dwa miesiące to było spotkanie z katem.

Kto był katem?

- Ja. Więc kiedy na generalną przyszła publiczność i był problem techniczny do rozwiązania, pojawiło się u nich uczucie ulgi - już wiedzieli, że ich nie dosięgnę. To przeważyło, zabiło tremę. Wiedzieli, że nie będę ich więcej mordował.

A przy czym się pan tak strasznie upierał?

- Przy aktorstwie. Ponieważ sam uważam, że jestem nieudolnym aktorem, więc całe życie usiłuję się uczyć. A mogąc kimś pokierować, kogoś prowadzić usiłuję to robić najlepiej jak mogę. A że jestem z pochodzenia pół-Niemcem, więc niestety, staram się to robić perfekcyjnie do obrzydliwości.

W "Merylin Mongoł" obsadził pan znakomitych aktorów. Agata Kulesza i Marcin Dorociński rola po roli potwierdzają swój zawodowy kunszt. Rozumiem, że musi dochodzić do jakiś spięć, kiedy tacy indywidualiści spotykają się na próbach?

- Wie pan, to dziwne, ale nie było żadnych spięć. Marcin i Agata są w takim momencie, w którym mogą zrobić wszystko i mają poczucie swojego aktorskiego warsztatu. Oboje są w chwili największego sukcesu. Miałem bardzo przyjemne zadanie - lekkiego dotykania palcem i sterowania w odpowiednią stronę, aby te olbrzymie talenty wykorzystać w przedstawieniu.

Rozumiem, że propozycja współpracy z Teatrem Ateneum wyszła od dyrektora Andrzeja Domalika, wykładowcy prowadzonej przez pana Warszawskiej Szkoły Filmowej. Czy to pan zaproponował sztukę?

- Tak, propozycja tekstu wyszła ode mnie. Natomiast co do propozycji wspólnej pracy, to podejrzewam, że narodziła się we wsi Komorów, przy czterech butelkach czerwonego wina. Nie pamiętam dokładnie, z której strony padła, czy z dyrektora, czy z mojej. Do tekstu dotarłem dziwną drogą, co mogą potwierdzić studenci z mojej szkoły, którzy są na sali. Przynieśli mi "Merylin Mongoł" na zajęcia i zaproponowali, że zrobią fragmenty. To, co pokazali, nie miało wiele wspólnego z Koladą, ale było bardzo fajne. Uznałem, że u Andrzeja Domalika, który jest wielbicielem Czechowa, sztuka Kolady też zmieści się w repertuarze. Pokiwał głową.

Łatwo było panu ponownie zderzyć się z rzeczywistością teatralną? Pan mówił o tym, że nie gra w teatrze, bo nie chce codziennie przeżywać siedzenia w garderobie, rozmów. Jednak te parę tygodni spektaklowi trzeba poświęcić?

- Tak, tak, ale to jest jednak co innego. Wie pan, jestem po prostu psychicznie zdefektowany. Nie nadaję się do grania w teatrze, nie potrafię sobie z tym poradzić. Za bardzo się wstydzę, za dużo zdrowia mnie to kosztuje. Sam teatr jest miejscem magicznym i tęskniłem za nim od dawna. Tylko żeby wrócić do teatru, trzeba mieć po co. Tym razem miałem.

Sztuka "Merylin Mongoł" niesie ze sobą wyzwanie. I dla aktorów, i reżysera. Proszę sobie wyobrazić, że u Kolady jedna scena trwa około 25-30 minut! Jak to pokazać, żeby nie zamęczyć widza, nie znudzić?

Zagrał pan ponad 30 ról w teatrach w Krakowie, we Wrocławiu, w Warszawie. W którym momencie nastąpił u pana moment znużenia teatrem?

- Zawsze był, jeżeli chodzi o granie. Wie pan, po co poszedłem do Szkoły Teatralnej? Liczyłem na sukces wśród kobiet.

Może ten sukces za szybko nastąpił?

- To pozory. Poszedłem do Szkoły Teatralnej, żeby być uwielbianym przez kobiety. Niestety bardziej uwielbiali mnie mężczyźni i musiałem grać w jakichś sztukach bez sensu.

Ale na pewno jest jakaś rola, którą pan grał z przyjemnością.

- Rzeczywiście miałem taką rolę. W "Śnie nocy letniej" Jerzego Grzegorzewskiego. Miałem grać amanta w tym spektaklu, ale dostałem wtedy intratną propozycję w serialu "Punkt widzenia". Serial kręciliśmy rok, więc poszedłem do Jerzego Grzegorzewskiego i powiedziałem mu, że nie dam rady wystąpić w "Śnie nocy letniej". Obruszył się i powiedział: "Wiesz co, jak nie chcesz grać tej fantastycznej roli, a wolisz tandetne seriale, to proszę bardzo idź, idź, idź! Możesz nie wracać". No i poszedłem. Ale wróciłem. I jednak zagrałem w tym "Śnie nocy letniej". Tyle że już wtedy nie amanta, ale Spodka - jednego z rzemieślników. To miała być kara. Dziś mogę powiedzieć, że to była moja ulubiona rola.

Nie miał pan poczucia jakiegoś fatum nad własnym zawodem? Konrad Swinarski zaraz po szkole ściągnął pana do Starego Teatru w Krakowie, miał pan grać u niego Raskolnikowa i...

- Tak, jakieś fatum było. Rzeczywiście dostałem propozycję zagrania w Starym głównej roli. W momencie kiedy podpisywałem umowę, dotarła wiadomość, że Konrad nie żyje, zginął w katastrofie. Wszystko się pozmieniało. To przypadek wpływa na to, co się z nami dzieje.

Agnieszka Holland w rozmowie rzece z Marią Kornatowską "Magia i pieniądze" zauważa, że stała się panu krzywda, ponieważ wielkie i ważne role filmowe, które pan zagrał, trafiały na półkę i nie mogły być emitowane.

- I tak, i nie. Oczywiście, jakaś krzywda się stała, bo byłem głównym półkownikiem w tym kraju. Trzynaście czy czternaście tytułów, w których zagrałem, trafiło na półki. Była nawet taka anegdota, że jak ktoś ze mną robi film, to ma jak w banku, że trafi na półkę. Ale i tak ci, co mieli te filmy zobaczyć, to je zobaczyli.

Mnie ta sytuacja nauczyła dystansu. Dystansu do siebie, dystansu do sukcesu. Bo co to jest sukces?

Te filmy miały swoją premierę dopiero w roku 1987. Pamięta pan ten moment?

- No cóż, siedzę sobie na festiwalu w Gdyni, piję wódkę z colą i odpędzam dziennikarzy, którzy mówią: "Dlaczego pan tyle filmów zrobił od razu? I czy nie gra pan za dużo? No, nie można tego obejrzeć. Cały festiwal to dwanaście filmów, w każdym pan gra, to nie do wytrzymania!".

Który z tych filmów-półkowników uważa pan za najważniejszy dla siebie?

- Nie umiem o tym mówić, w ogóle niespecjalnie lubię siebie oglądać. Szczerze mówiąc, nie widziałem tych filmów od 25 lat. Myślę, że zrobiliśmy je po coś. Pamiętam tę motywację: zrobić coś prawdziwego, inaczej. Mówię choćby o "Kobiecie samotnej" czy o "Gorączce". Staraliśmy się z Agnieszką Holland coś takiego wymyślić, żeby grać zupełnie inaczej, niż grało się wtedy w Polsce.

Czy potrzeba reżyserii wzięła się u pana z tej aktywnej współpracy z reżyserami filmowymi? Mówił pan, że z Krzysztofem Kieślowskim pisaliście dialogi, z Agnieszką Holland ustawialiście kamerę. Wnosił pan do tych filmów więcej niż graną postać.

- Takie były metody pracy. Proszę pamiętać, że Kieślowski był dokumentalistą i dla niego ważna była prawda, czyli to, co miało powstać następnego dnia. Ślęczeliśmy wieczorami w hotelu i zastanawialiśmy się nad tym, jak zmienić dialogi, żeby były jak najbardziej prawdziwe. Albo jak opowiedzieć treść, żeby przekonywała, wzruszała. Dzisiaj już tak się nie pracuje. Wtedy żyliśmy kinem, myśmy pracowali przez 24 godziny na dobę.

Chciałem od razu zapytać o tematy, jakie pan porusza w swojej pracy reżyserskiej. Przypomniałem sobie pana debiutancki film "Koniec" z 1988 roku. Jego tematem jest oczekiwanie końca świata. W "Merylin Mongoł" Kolady to jest też stale obecne.

- To był film, który tak naprawdę powstał według opowieści Urbana, który kiedyś pod pseudonimem Jerzy Kibic pisywał świetne artykuły. To była historia gościa, który wyczytał w pierwszych komputerach, a wszystko mu się sprawdzało, że będzie koniec świata. Kolegów i koleżanki z biura zabrał do piwnicy, zamknął i wyczyniali różne brewerie, żeby koniec świata ich nie dopadł.

Patrzę na to, co robiłem jako reżyser, i rzeczywiście jest jakaś zbieżność. Filmy, które nakręciłem, były zwykle o ludziach pogubionych, biednych, którzy szukają nadziei na lepsze życie. Być może jest coś w tym? Nie wiem, dlaczego akurat ten temat.

Mówił pan o swojej roli kata wobec aktorów. Rozumiem, że ekipa techniczna w Ateneum widziała to i też czuła respekt...

- Znam teatr całkiem nieźle i od strony reżyserii, i od strony aktorskiej. Przeszlajałem się trochę przez deski i kurz teatralny. A z technicznymi już tak jest, że doskonale wyczuwają, czy ktoś się popisuje, czy chce coś naprawdę zrobić.

Bo to ci prawdziwi ludzie teatru.

- Tak, to są prawdziwi ludzie teatru. Największym komplementem, jaki można usłyszeć w teatrze, jest, kiedy na przykład garderobiana mówi: "Panie Bogusiu, zapowiada się fajna sztuka".

Sławomira Łozińska, dyrektor naczelna Ateneum, mówiła mi przed spotkaniem, że ekipa techniczna ma do pana po prostu wielki szacun.

- Bo nie marudziłem. W teatrze, uruchamiając maszynistów, którzy ciężko pracują, trzeba pamiętać, że każde z rozwiązań, które proponuje reżyser, przechodzi przez ich żylaste ręce. Jeżeli ktoś ma jedno rozwiązanie, bo wie, że o to mu właśnie chodzi, wtedy go uszanują.

Czy dyrektor Andrzej Domalik prowadził już z panem rozmowy na temat dalszej współpracy z Ateneum?

- Wiem, że ma jakieś zamiary, ale nie zdradził mi ich jeszcze. Widocznie czeka na kolejną sesję w Komorowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji