Artykuły

Że też im się chciało...

W literaturze polskiej nie ma wielkich sag rodzinnych, tak typowych przede wszystkim dla literatury anglosaskiej, tych kronik familii Forsythe'ów, Palisserów, Whiteoaków, które są dzisiaj materiałem dla pokazywanych miesiącami w telewizji, niezwykle popularnych seriali. I u nas robi się seryjne filmy według powieści (Noce i dnie, Lalka), nie są to jednak typowe sagi ukazujące kilka pokoleń na tle wypadków dziejowych. Z biegiem lat, z biegiem dni... wyreżyserowane przez Wajdę według scenariusza Joanny Olczak-Ronikier, jest takim właśnie typowym, rodzinnym serialem. Z tym, że został on zrealizowany, nie na filmie, tylko w teatrze.

To ogromne, trwające blisko osiem godzin widowisko nazywać by się mogło: "Rodzina Dulskich". Obejmuje ono dzieje krakowskiej rodziny mieszczańskiej od lat siedemdziesiątych XIX wieku po I wojnę światową. Mamy tu i belle epoque w krakowskim wydaniu, i modernę, i echa rewolucji 1905 roku, i wymarsz Pierwszej Kadrowej, i zapowiedź odzyskania niepodległości, wszystko pokazane w zmieniających się stylach - od Bałuckiego, poprzez Kisielewskiego, Przybyszewskiego, Boya i oczywiście Zapolską, do Struga i Kadena-Bandrowskiego. Są tu całe prawie sztuki teatralne (Bałucki, Kisielewski, Zapolska, Kawecki) i fragmenty tekstów wielu autorów. Od Zapolskiej pochodzi nazwisko i główne postacie rodziny, na której dziejach osnuty został ten serial teatralny.

Zamierzenie samo w sobie dość szalone. Bo komu będzie się chciało siedzieć w teatrze przez prawie osiem godzin, albo przez dwa wieczory, po blisko cztery godziny (ponieważ na dwa sposoby pokazywane jest to widowisko w krakowskim Starym Teatrze). A czy tak złożony i różnorodny materiał literacki da się skomponować w całość przypominającą antologii tekstów? Okazało się, że wszystko daje się skleić ogląda się doskonale. Trzeba mieć uznanie dla scenarzystki za pomysł, wybór i kompozycję, dla aktorów, którzy grają przez tyle godzin tak zmieniające się role (od wnuka do dziadka), przede wszystkim dla Wajdy,że robiąc co rok najważniejsze w kraju filmy, miał czas, siłę i inwencję, żeby zmontować to gigantyczne przedsięwzięcie. Sceneria jest prawie niezmienna, podstawowe tło stanowi wspaniałe, ze smakiem i dowcipem urządzone przez Wiśniaka krakowskie mieszkanie. Nie ma żadnych efektów inscenizacyjnych, żadnych "przerywników" pokazujących upływ czasu, żadnych napisów, narratorów i tym podobnych podpórek, które w takim epickim teatrze byłyby nawet usprawiedliwione. Wajda rozgrywa siłą swoją sagę w konwencji realistycznej sztuki z drugiej połowy XIX wieku, w konwencji teatru psychologicznego, bez umowności, deformacji czy publicystyki. I tutaj dopiero wychodzi cała wartość dobrej szkoły i tradycji krakowskiego aktorstwa, która się na szczęście, choć tylko już w Starym Teatrze, przechowała. Gra w tym przedstawieniu przeszło czterdzieścioro aktorek i aktorów i trudno wymagać żeby każda rola obsadzona była przez najlepszych. A wcale się tego nie czuje. Są tu role doskonałe, są słabsze, ale wszystkie na wysokim poziomie. Takiego temperamentu, takiego starannego wykonawstwa, takiej zespołowej dyscypliny, dbałości o szczegóły, takiego podporządkowania ogólnej koncepcji, a jednocześnie wyczucia stylu, zrozumienia dla realiów historycznych, obyczaju, sposobu zachowania -od dawna nie można było zobaczyć w naszym teatrze. Zwłaszcza w tak ogromnym i tak skomplikowanym od strony interpretacyjnej widowisku. Zamiast wyboru z literatury, zamiast antologii sztuki dramatycznej z przełomu wieków, mamy tu świetny, dowcipny i czasem zupełnie poważny teatr. Widowisko, jakie zdarza się rzadko. Oczywiście można powiedzieć, że wystarczyłoby zagrać osobno sztuki Zapolskiej, Kisielewskiego czy Bałuckiego, bo to aktorzy Starego Teatru na pewno potrafią; po co wymyślać nie istniejącą sagę rodzinną i zmuszać widzów do wielogodzinnego siedzenia w krzesłach, przerywanego staniem w kolejce do bufetu, po parówki i oranżadę. Byłoby na pewno kilka dobrych przedstawień, ale nie byłoby tego teatralnego wydarzenia. Nie byłoby kawałka historii i kultury polskiej pokazanego w świetnym syntetycznym skrócie, który bawiąc uczy, czego szkoła nie nauczyła. Warto było wycinać pracowicie fragmenty ze sztuki i powieści i lepić z nich epopeę, jakiej w naszej literaturze nie ma. Warto było montować to wielgachne widowisko, które bez pozy i pompatyczności pokazuje, ile jeszcze się kryje w naszej literaturze i tradycji teatralnej, jak ciekawa i jak zupełnie inne okazują się ta literatura i tradycja, kiedy się na nie w nowy sposób spojrzy.

Wyobrażam sobie, że po rozbudowaniu i przekomponowaniu scenariusza można by Z biegiem lat, z biegiem dni... zrealizować jako serial telewizyjny. I myślę, że byłby to bardzo dobry serial. Ale zrobienie tego scenariusza złożonego z różnych utworów literackich wpisanych w dzieje rodziny Dulskich właśnie w teatrze jest samo w sobie pomysłem najlepszym. Jest to po prostu przykład roboty prawdziwie teatralnej. To teatr, to scena, to aktorzy łączą tu i interpretują różnorodne teksty, to ciągnące się przez całe przedstawienie role Lubaszenki, Olszewskiej, Polony, Budzisz-Krzyżanowskiej komponują tę historyczną opowieść. A że wszystko zrobione jest z poczuciem humoru, z wdziękiem i że jest to też - właśnie swoisty pastisz serialu telewizyjnego - tym lepiej. Tym atrakcyjniejsze staje się widowisko.

Obok wiodących ról, jest tam wiele doskonałych ról mniejszych, nawet epizodów. O wielu z nich można pisać, ale dwie zasługują wręcz na osobne studium. Pierwsza - to niemal niema scena odgrywana przez Bińczyckiego, który jako młody Felicjan Dulski zaleca się do Anieli, późniejszej Dulskiej (Anna Polony), druga - to wodzirej Fikalski, grany przez Stuhra. I Bińczycki, który nie robi prawie nic, i Stuhr, który na moment wypełnia sobą całą scenę, zagrali wspaniale. I we wrośniętym jak pień w posadzkę salonu Chomińskich Felicjanie, i w obtańcowującym wszystkich wokoło Fikalskim widać najlepszą tradycję grania farsy, tradycję, która - zdawałoby się - bezpowrotnie została już zapomniana. Zresztą o wielu rzeczach, które można i które powinno się w teatrze robić, kiedy się chce naprawdę pracować, przypomina to przedstawienie. Andrzejowi Wajdzie i aktorom Starego Teatru chce się tak pracować i myśleć nad tym, co się robi, a o to u nas wcale niełatwo. Na tychże samych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, gdzie obejrzałem Z biegiem lat, z biegiem dni..., można się było o tym najlepiej przekonać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji