Artykuły

Nazwałam siebie żebrakiem

- Świat w kulcie pieniądza i ekonomii dąży do tego, aby zostawały jednostki silne i zdrowe. A dla starych ludzi eutanazja na żądanie - mówi EWA BŁASZCZYK, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

Ola Janczarska, jedna z córeczek aktorki Ewy Błaszczyk miała sześć lat, gdy zakrztusiła się, połykając tabletkę. Próbowała popić pigułkę, ale niestety płyn zalał płuca dziewczynki. Od tamtego dnia Ola jest w śpiączce, a Ewa Błaszczyk walczy o swoje dziecko i o ratunek dla innych. Założyła Fundację Akogo?, dzięki której od kilku lat finansuje budowę Kliniki Budzik, pierwszej w Polsce placówki , w której według indywidualnego programu będą leczone i rehabilitowane dzieci po ciężkich urazach mózgu.

Anna Wacławik-Orpik: Ile lat czeka Pani na Olę?

Ewa Błaszczyk, aktorka: Dwanaście. 11 maja będzie dokładnie dwanaście lat. Cierpliwie czekam i robię wszystko, co można jej dać. To znaczy: jest utrzymana w bardzo dobrej kondycji. Ciągle śledzę, co się dzieje na świecie w tej dziedzinie, nauka dotycząca systemu nerwowego to bardzo prężnie rozwijająca się dziedzina.

Jakie jest to czekanie?

- Pełne pracy. I dobrze zapycham każdą chwilę, kiedy refleksja zaczyna się wciskać w niebezpieczne rewiry. Na przykład w okresach świątecznych, kiedy wszyscy siedzą z rodziną są takie momenty. Jak zaczynam to czuć, szybko rzucam się w następną robotę. Przy Oli jest wiele obowiązków, więc jest co robić. Kiedy się myśli do przodu, wyszukując coraz to nowych rozwiązań stosowanych na świecie, jest łatwiej.

Co to znaczy "refleksja zmierza w niebezpieczne rewiry"?

- To jest stop-klatka, kiedy coś się nie dzieje w bieżączce. Bieżączka jest zbawienna, odciąża to, co ciągle jest z tyłu głowy. Dlatego bardzo chronię swój zawód. Sztuka, abstrakcja bardzo pomagają mi zrównoważyć poziomy w tych połączonych naczyniach. Kiedy stan wód zaczyna się niebezpiecznie obniżać, kiedy pojawiają się bezsensowne pytania, "co będzie, jak będzie?" muszę wykonać jakąś pracę. Zmierzać do celu. To jest pragnienie, aby wszystko pozytywnie się zakończyło. To jest targ z Panem Bogiem.

Jakich argumentów używa Pani w tym targu?

- Czasu, wykonanej pracy, tego, że za chwilę będzie klinika, czyli systemowe rozwiązanie. Jak nas już nie będzie, to rozwiązanie zostanie i będzie służyć tysiącom dzieci. Mówię Bogu, że została wykonana taka praca, nie dla mnie. I że Ola to zrobiła.

Pani wiotkimi ramionami.

- Naszymi. Wszystkich ludzi, którzy się w to angażują. Ona dyryguje tym wszystkim i trwa. Jej ciało, ciało osoby, która leży, powinno się degradować. Przeżyła sepsę, ciężką operację kręgosłupa....i jest w coraz lepszej formie.

Czy Bóg odpowiada?

- Myślę, że ten zadziwiający proces, który się dzieje z Olą, że ona jakoś jest coraz bliżej, że ma coraz mniej infekcji, że jest silniejsza, odporniejsza, że lepiej sobie radzi z łykaniem, to jest odpowiedź. To minimalne odległości, minimalne kroczki, które dla zdrowego człowieka nic nie znaczą. A dla nas, którzy są blisko, to kompletna zmiana jakości życia, to daje spokój. Nie trzeba się kłaść z poczuciem, że będziemy zrywani telefonem o trzeciej w nocy, że karetka, że afera....Wszystko przebiega w miarę spokojnie i trzeba cierpliwie szukać nowych rozwiązań. Ona daje taką cierpliwość w czekaniu. Mówi "no, proszę, róbcie".

Czy ma Pani ma intuicję albo wiedzę medyczną o tym jak Ola odbiera świat?

- Nie ma takiej wiedzy medycznej. Są różne eksperymenty, badania. Wiele z nich pokazało, że są osoby przebywające w stanie nazywanym wegetatywnym, które wszystko wiedzą, słyszą...Tylko są zamknięte w tym największym więzieniu świata. Bardzo często jest to kwestia złej lub niewystarczającej diagnozy. A potem dzieją się takie cuda, że ktoś się po iluś latach wybudza. Mózg się regenerował, sam o siebie walczył. Dawniej przekonanie, że system nerwowy się nie regeneruje było powszechne, teraz wiadomo, że tak nie jest.

Mózg potrafi o siebie walczyć, nawet jak mu się nie pomaga. Jeden człowiek pamięta, co się z nim działo i poznaje głosy, których nie ma prawa poznać bo należały do osób, których wcześniej nie znał. Wie, kto mu czytał jaką książkę, co do niego mówił. Inny przebywa w przestrzeniach, gdzie nie ma żadnej świadomości. To bardzo indywidualne, zapewne zależy od tego, jaki obszar mózgu został poszkodowany. Wiedza na temat mózgu jest minimalna. Mamy komputery, jesteśmy pyszni, a wiedza o tym, gdzie jest świadomość w nas, o procesach metafizycznych, o tym gdzie jest dusza, jest w powijakach.

To ciężkie dylematy: doszło do wypadku, mózg był przez dłuższy czas niedotleniony i medycyna potrafiła człowieka uratować, ale później nie wiadomo co z tym robić.

Coraz trudniejsza będzie odpowiedź na to pytanie, dlatego że świat w kulcie pieniądza i ekonomii dąży do tego, aby zostawały jednostki silne i zdrowe. A dla starych ludzi eutanazja na żądanie. Jeśli się uratowało życie, trzeba ponieść za to odpowiedzialność. Albo się tego życia nie ratuje, do czego się nikt nie chce przyznać, bo to jest nieetyczne, a za chwilę też jest nieetycznie, bo się nie kontynuuje ratowania i nazywa się to uporczywym działaniem, uporczywą medycyną. Warto zrobić wysiłek jak najdokładniejszej diagnozy, żeby mieć świadomość, że zrobiło się wszystko, co jest do zrobienia.

Potrafi Pani sobie wytłumaczyć jakoś, że akurat Pani musi się zmagać z takim ciężarem?

- Nie, właśnie tak nie wolno robić, bo z tego nic nie wynika. Mówię "tobie się tak zdarzyło i koniec. Masz taką drogę i się nie interesuj co tam jest, jak jest. Tak masz, a teraz idź i coś z tym zrób".

Wentylem w tym wszystkim jest sztuka, bycie na scenie to nagroda, to luksus. Przychodzę do teatru i nie muszę organizować sześciu rzeczy naraz, i to, że portier nie wniesie mi telefonu na scenę to jest luksus nieprawdopodobny.

Nie odczuwa pani czasami dysonansu pomiędzy tym, że jest Pani artystką, a tym, że musi Pani prosić o pieniądze?

- Nazwałam siebie na początku żebrakiem i potem już mi było łatwiej. Warto ustalić pewne zasady gry. Wiadomo, że jestem wszędzie petentem. W mediach, w firmach, wszędzie. W moim środowisku mniej, bo mogę odwołać się do przyjaciół. Zresztą oni sami, na początku, kiedy byłam w szoku, w fazie pozbawienia świadomości, oni sami z siebie, za moimi plecami, z takiego czystego impulsu organizowali pomoc. Za to jestem im dozgonnie wdzięczna. Skoro trafiło w osobę, która ma szczęście mieć takich kolegów, to z kolei moim obowiązkiem jest być petentem gdzie indziej, by występować w sprawie pani X z Białegostoku, bo ona sama się nie przedrze. Ja to też rozumiem. Być może to miało trafić w kogoś takiego i ja to po prostu przyjmuję.

Jest Pani ambasadorem śpiących.

- Muszą oni mieć tych, którzy nie śpią.

Powiedziałaby Pani, że Klinika Budzik jest dziełem Pani życia?

-- Nie myślę tak o samej klinice. Myślę tak o tym wszystkim razem. I myślę, że Ola mi jeszcze dużo podyktuje.

Jest Pani szczęśliwym człowiekiem?

- Czy ja wiem....? Myślę, że jestem człowiekiem zapracowanym i jednak przy tym wszystkim jasnym. Staram się zobaczyć coś, co jest światłem, staram się być w towarzystwie ludzi pozytywnie myślących, energetycznych, wariatów, pasjonatów. Kręcą mnie ci, którzy chcą robić coś, co się wydaje za trudne. Uwielbiam jak mnie wypełnia inny człowiek, uwielbiam to, co jest zdecydowanie nad kreską.

Do zakończenia budowy Kliniki "Budzik" brakuje jeszcze około dwóch milionów złotych. Otwarcie planowane jest na koniec tego roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji