Artykuły

Na trzy wieczory, albo jedną noc

Przedstawienie o Krakowie na trzy wieczory, albo jedną noc, Andrzeja Wajdy w Starym Teatrze kończy się o świcie wybuchem wojny. Świt jest prawdziwy, wojna wyimaginowana czerwonym światłem. - "Chciałem stworzyć coś takiego, co klimatem odpowiadałoby temu miastu, a co nie byłoby ulotne, lecz toczyło się, narastało i przemijało wraz z bohaterami".

Jaki jest Kraków? Zabytkowy, wypłowiały, zmęczony wycieczkami. W aptece "Pod słońcem" dziewczyna, studentka, chciałaby kupić relanium bez recepty. W kawiarni "Antycznej" ustawiają meble po malowaniu. Jest pierwsza wiosenna sobota. Jan Stankiewicz, doktor sztuki, oprowadza cudzoziemców po Rynku. W muszce i do figury. Zaraz będzie oprowadzał po Floriańskiej. Będzie się zżymał, że wystawy sklepowe w nieodpowiednim guście. Kraków - taki stonowany. Anilanowe swetry w ostrych kolorach rażą doktora.

Premiera sztuki o Krakowie zaczyna się o siódmej wieczorem. Teatr jest przy Placu Szczepańskim, wejście od Jagiellońskiej, naprzeciw "Piccolo". Bar, obłożony skrzynkami i nieczynny. Tutaj, blisko 200 lat temu, powstała pierwsza stała, polska scena. A jeszcze wcześniej nie było Placu Szczepańskiego, tylko cmentarz. Dzisiaj jest parking. Inscenizacja Wajdy nazywa się "Z biegiem lat, z biegiem dni...", pierwsza saga rodzinna, wystawiona w teatrze. Powstała z tego, co napisali o Krakowie: Bałucki, Kawecki, Kisielewski, Przybyszewski, Zapolska, Dąbrowska i Boy, i Kaden-Bandrowski, i Wyspiański. Chyba najbardziej z Wyspiańskiego.

KRAKÓW zawsze jest trochę jesienny, nawet wiosną. "U Noworola" wystawiają stoliki na ulicę, w "Pasiece" wystawiają stoliki na ulicę, w "Antycznej" też. Starzy ludzie popijają białą kawę, młodzi ludzie jasne piwo. "Antyczna" ma za sobą 155 lat, dużo włoskich rurek, supraporty malowane przez Stachowicza i wspomnienie o Józefie Chłopicki, który pewnej wiosny tu umarł.

Wajda wybrał sobie do przedstawienia Kraków z Młodej Polski, z fin de siecle'u. Tamten Kraków nie całkiem przeminął. Może to tkwi w jego secesyjnej architekturze, może w neoromantycznej tradycji, może w ludziach? Jest tu coś na podobieństwo nieświadomego przypominania Młodej Polski i jej nastrojów. Gdyby Piotr Skrzynecki biegał po Warszawie w czarnym kapeluszu i pelerynie, to wydawałoby się, że kręcą film. A w Krakowie to kawałek Krakowa, jak nugaty, jak fryzjer przy Sławkowskiej, który ciągle nazywa się "Coiffure - Renaissance". Wszystko to wydaje się po prostu krakowskie, nie odstaje, nie jest muzealne. Centrum miasta mieści się tam, gdzie Rynek. Niektórzy mówią dziś "city", lecz gołębie paskudzą jak kiedyś. Nigdzie poza Krakowem twarze starych i młodych ludzi nie zderzają się ze sobą tak wyraźnie. Damy z obliczem, "jak kamienice na przejazd cesarza" i dziewczyny bez fryzury, z nonszalanckim uśmiechem. Starość ma kolor najjaśniejszego pudru.

"Z biegiem lat, z biegiem dni..." składa się z dwóch wątków. Raz widać Kraków mieszczańska, niewzruszony, a raz Kraków pełen cyganerii, chimeryczny. I tak przez całą noc: albo pawie pióra nad orzechowym kredensem, pluszowe panny na wydaniu, szachy, nudy, tęsknoty, bale. Albo kawiarniane lampiony, dramatyczne wyznania w krwawym świetle, niechlujni literaci z czystą sztuką, niespełnione idee, wódka, wiersze na wiatr. Postaci z różnych dramatów różnych autorów łączą się na scenie w jedną wielką rodzinę. Pani Dulska okazuje się być siostrą pani radczyni Chomińskiej, którą wymyślił Jan August Kisielewski, który napisał sztukę dramatyczną "W sieci", która... Panna Misia z tej sztuki, "Dziewica śpiewająca pięknie", przemienia się w kuzynkę Hesi, Meli i panicza Zbyszka. Szalona Julka, jej "rodzona, a raczej wyrodzona siostra", przepada za artystą Przybyszewskim, który... Pojawia się w następnej odsłonie u boku Dagny, malarza Muncha.

Młoda Polska zaczęła się od "Melancholii" Malczewskiego, namalowanej w Krakowie i od jego "Błędnego koła", też stamtąd. "Melancholia" wyraża melancholię, "Błędne koło" niepokój, bunt. Dwie myśli Młodej Polski. Kiedy latem 1907 roku umierał Wyspiański, w Krakowie, przyjechał do niego Żeromski. Spotkali się i Żeromski napisał po tym: "Ten chory i wątły człowiek z nadludzką siłą poważał się kruszyć kajdany". To brzmi jak zderzenie: "wątły" - "kruszyć". Wyspiański malował melancholijne pejzaże i kapryśne kwiaty, lecz stworzył jednocześnie wielki reportaż dramatyczny. Wszystko w Krakowie. Tutaj zamknęło się jego życie.

Witraże u o.o. Franciszkanów, polichromia w kościele Mariackim, kopce malowane z mieszkania na rogu Krowoderskiej, winiety dwutygodnika, poświęconego literaturze i sztuce, pn. "Życie", niezliczone szkice scenograficzne. To są jego ślady. Profesor Wyka powiedziałby: piętno, które pozostało po Wyspiańskim. Aż dziwne, że tamto prowincjonalne, ledwie 40 tysięcy liczące miasto nie utonęło w dzisiejszych aglomeracjach, modernizacjach, frustracjach. Wówczas cały wielki przemysł ograniczał się do jednej fabryki cygar na Dolnych Młynach a 40000 obywateli to było razem z garnizonem i austriacką policją. Tak było.

Wajda: "Osnową dla całego mojego spektaklu jest twórczość i postać Wyspiańskiego: jego duch, jego idee". Publiczność w Starym Teatrze jest szalenie odświętna, przejęta premierą, o której nie wiadomo nawet, kiedy się skończy i czy wszyscy wytrwają do końca. Teatr na całą noc to tak jak wesele. Dyrektor Gawlik pilnuje osobiście, by obeszło się bez nieproszonych gości. Nie ma żadnych wejściówek, żadnych dodatkowych zaproszeń, niestety. Tu bezradny gest dyrektorskich rąk. My, ci którym się udało, dziwimy się teraz, że dalej tak po prostu szatnia, numerek, odszukiwanie swojego fotela na widowni. Jedyne, co eksperymentalne, to bufet z szynką i whisky. Ale to jest eksperyment na antrakty.

Piotr Skrzynecki odwołał z okazji tej premiery sobotni kabaret "Pod Baranami". Nie wypadałoby nawet inaczej. Kraków ogląda dziś siebie na scenie - "Z biegiem lat, z biegiem dni..." Odnajduje swoje neurozy, swoją przeszłość, swoją nudę, wielkość, śmieszność... Kraków na trzy wieczory lub jedną noc to niekończący się "Dom otwarty" Bałuckiego. Przy umierającym Felicjanie Dulskim, któremu nie pomogły spacery dokoła salonowej palmy, zjawia się lekarz w szynelu - Tadeusz Żeleński, Boy. (- "Hesia, Mela, z których on Żeleńskich, tych... samych...?") Już świta, publiczność jak po długiej podróży, albo po weselu, na którym spotkała się cała rodzina i powinowaci. Starsi od północy już przysypiają, młodzi dopijają kieliszki, dojadają kanapki. Wieczorna odświętość straciła szyk, sukienki się pomięły, uwaga przygasła, ale nikt się nie zdobył na przedwczesne odejście. Najwyżej na chwilę do bufetu a i to rzadziej chyba niż tego oczekiwano. Bo myślę, że oczekiwano większej niecierpliwości i wędrówek widowni. To, co działo się na scenie, nie jest przecież niczym nowym, dobrze znani bohaterowie z dobrze znanych sztuk. Łatwo ich odnaleźć nawet po chwili nieuwagi. Można ich porzucić w połowie i wrócić pod koniec, albo w ogóle nie wracać. Premierowa publiczność okazała się jednak niesłychanie wytrwała.

Skończyło się o czwartej rano - nowego, letniego czasu, który zaczął się w połowie nocy. Zegar na ratuszu pokazywał jakiś zatrzymany czas, ten sam co zawsze, historyczny. Zegar u zegarmistrza genewskiego na Szewskiej miał godzinę spóźnienia, czyli pokazywał zimę zamiast lata. Wyspiański powiedziałby pewnie: gdzieś między trzecią a czwartą. Tak jak powiedział kiedyś: "Za oknem widzę mgłę na polu, w powietrzu jest dziewiąta rano".

Na postoju taksówek przy Rynku ustawiła się kolejka. Pierwsza połowa z imienin, druga ze Starego Teatru. Ci pierwsi bardziej otumanieni zegarowym latem Czas współczesny usunął im się spod nóg: "Przed wojną, to się u nas w Krakowie zżerali ci politycy! W ogóle zżerała nas polityka. Nie, tylko polityka. A teraz, popatrz, przejeżdżają do nas do teatru, w całą noc".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji