Można improwizować
Nie jestem zawodowym krytykiem teatralnym. Jeśli zabieram głos na temat telewizyjnej inscenizacji "Dziadów" jako szary widz, robię to z pełną pokorą wobec fachowców.
Tomasz Mościcki na łamach życia potępił wczoraj w czambuł spektakl przygotowany przez Jana Englerta. Zarzucił mu rozmontowanie tekstu Mickiewicza, "dekonstrukcję" dramatu, "osobliwą niewiarę w moc słowa wypowiadanego przez aktora", naśladowanie rozmaitych konwencji ("rekwizyty z kącika heavy metal"), a także i to, że Wielka Improwizacja zabrzmiała z telewizyjnego ekranu jak awantura nastolatka.
Wielcy niekonwencjonalni
Jest to oczywiście kwestia subiektywnych wrażeń. Niemniej gdy czytam, że Englert "postanowił zamknąć dzieje Gustawa-Konrada w klamrze, ni to kuszenia przez szatana, ni to snu", stawiam sobie pytanie, jak zapewnić klasyczne następstwo zdarzeń, klasyczny rytm i klasyczny związek przyczynowo-skutkowy dramatowi tak poszarpanemu, tak niezwykle podzielonemu i tak w pewnych swoich fragmentach niepełnemu i niejasnemu? Jak choćby powiązać logicznie Część IV (dzieje Gustawa) z Częścią III (przemiana w Konrada). Tu potrzebne są pomysły nie autoryzowane z oczywistych powodów przez samego Mickiewicza (wszak on nigdy nie widział tej sztuki na scenie), a przy tym z założenia trochę łamiące konwencje.
O ile sobie przypominam, twórcy przypominanych z respektem przez Tomasza Mościckiego inscenizacji teatralnych także stawali przed tym wyzwaniem. I także odpowiadali na nie niekoniecznie mechanicznym pietyzmem, który wobec tego tekstu nie ma chyba większego sensu. Notabene twórcy wielkich inscenizacji teatralnych szukali czasem rozwiązań bardzo niekonwencjonalnych, jak choćby stała obecność obszarpanych uczestników obrzędów Dziadów jako tła Części III w przedstawieniu Swinarskiego (łącznie z szokującym pomysłem, aby w trakcie Wielkiej Improwizacji ci właśnie chłopi jedli i obierali jajko ze skorupki). Na tym tle pomysły Englerta wyglądają bardzo powściągliwie, wręcz grzecznie.
A że w jego inscenizacji pojawia się - jak pisze Mościcki - nieledwie technika wideoklipu... Mamy tu na pewno do czynienia z zastosowaniem poetyki dynamicznego widowiska telewizyjnego, rzeczywiście różnego od przedstawienia na nieruchomej scenie. Gdyby tak nie było, po co miałoby się pracować ruchomą kamerą? I czy rzeczywiście obrzędy kierowane przez Guślarza Krzysztofa Majchrzaka przypominają obrzędy voodoo, a on sam jawi się jako szalony Szaman z filmów? Każdy, kto wczyta się w te fragmenty tekstu, dostrzeże w nich wampiryczną dzikość z bardzo nieortodoksyjnymi, także z punktu widzenia chrześcijaństwa, upiornościami (przeczytajmy uważnie, jaki sens ma pojawienie się ducha Pasterki).
Taką dzikość, a nie rekwizyty rodem z heavy metalu, zobaczyłem na ekranie w pierwszy listopadowy wieczór - ja. A że Tomasz Mościcki zobaczył co innego? To już chyba kwestia biegnących różnymi torami skojarzeń.
Młody, to wszystko
Nie podzielam wreszcie tak surowego osądu Wielkiej Improwizacji. Czy należało ją dzielić na krótkie ostre ujęcia, ilustrować muzyką - to problem indywidualnej wrażliwości każdego odbiorcy. Ja jednak w Konradzie-Michale Żebrowskim nie byłbym się w stanie dopatrzeć zbuntowanego nastolatka kłócącego się z ojcem o kupno samochodu.
Skądinąd kult zbuntowana młodości u Mickiewicza jest autentyczny, a jego przesłonięcie koturnowym dostojeństwem przez teatrologów i niektórych tradycyjnych inscenizatorów miało równy sens, jak Guślarz przedstawiany w niektórych wersjach jako sędziwy nieledwie ksiądz. Żebrowski jest młody i jest trochę współczesny, ale to wszystko. Jego monolog potrafił mnie natomiast autentycznie zainteresować. Zapewne dzięki znakomitemu autorstwu, ale też i Englert niczego tu nie zepsuł,
Pogawędka czy egzorcyzm?
Przyznam szczerze, że i ja mam do reżysera parę żalów. W jego wizji nie zmieściły się tak znakomite i mocne sceny III Części "Dziadów" jak Salon Warszawski. Co więcej, w odwróceniu kolejności niektórych scen tejże III Części (wynikłym ze wspominanej wyżej konwencji snu) widzę pewien brak logiki. U Englerta najpierw ksiądz Piotr interweniuje na rzecz pani Rollison u Senatora i odnosi - dzięki pomocy Boga - zwycięstwo, a dopiero później Konrad wadzi się z Bogiem, zaś ksiądz Piotr wyrywa go z rąk diabła w scenie egzorcyzmów. I wprawdzie owe egzorcyzmy nie były same w sobie - jak twierdzi Tomasz Mościcki - pogawędką przy kawie, ale w tym przypadku mickiewiczowska kolejność miała swój sens. Bo dopiero następstwem triumfu pokory księdza nad pychą Konrada był ów niesamowity cud - piorun zabijający rosyjskiego zausznika, Doktora. Więc tu akurat chyba zawiodła Englerta interpretatora tekstu intuicja.
Czy była to jednak w sumie rzeczywiście porażka twórcy, który poszedł - jak twierdzi nasz recenzent - na lep łatwych rozwiązań, a młodzież i tak tego nie doceniła odrzucając te "Dziady". Zapewne zdarzały się i próby natrętnego uwspółcześnienia. Myślę, że w tym przypadku mamy jednak do czynienia raczej z kryzysem odbioru tego typu poezji w ogóle.
Poezja Mickiewicza brzmiałaby z telewizyjnego ekranu fałszywie, gdyby Englert świadomie mamił publiczność łatwizną. Zastosowanie szczypty współczesnej techniki, przydanie filmowego tempa kilku scenom taką łatwizną moim zdaniem nie było.