Artykuły

Oto odświeżamy "Dziady"

Jan Englert w Dzień Wszystkich Świętych pokazał nam, na jakie zasłużyli­śmy sobie "Dziady". Otóż na "Dziady" letnie, grane bez żaru, omijające najtrudniejsze zagadnienia Mickiewiczowskiego tekstu. "Dziady" możliwie uprzystępnione, dobre na ściągę z obowiązkowej lektury.

Ostatnim widowiskiem Teatru Telewizji opar­tym na "Dziadach" była rejestracja legendarne­go spektaklu Konrada Swinarskiego z krakowskiego Starego Teatru. Być może odwa­gi do zmierzenia się z tamtym przedstawieniem dodały Jano­wi Englertowi niesprawiedliwe gromy, jakie spadły niedawno na spektakl Jerzego Grzego­rzewskiego "Dziady. Dwanaście Improwizacji". Było przedstawienie-zapis niezwykle ambit­nej próby odpowiedzi na pyta­nie, jakie "Dziady" możliwe są dzisiaj, bolesnym dowodze­niem, jak niewiele z nich można dziś ocalić w scenicznej lektu­rze.

Dziady a la voodoo

Twórcy najnowszej insceni­zacji nie przejęli się refleksjami humanistów o końcu panowania romantyzmu w duszach Po­laków i o tym, że dzieła naszych wieszczów warto odczytać na nowo. Jedyną rewelacją okazała się próba przerobienia obrzę­du Dziadów w jakiś karaibski al­bo brazylijski obrzęd opętania, w którym duchy przodków, a nawet bogowie wcielają się w uczestników ceremonii. Jed­nak w "Dziadach", próba sło­wiańskiego voodoo z uzbrojo­nym w bęben Guślarzem -Krzysztofem Majchrzakiem wy­szła groteskowo. Przede wszyst­kim za sprawą muzyki Jerzego Satanowskiego, wziętej z musi­calowej bajki, która nijak się miała do tego, co działo się na ekranie.

Motylek na drucie

Jak wiadomo dramat Mickie­wicza to dzieło otwarte, nie­spójne, bez jasnego przebiegu zdarzeń. A że dziś wolimy raczej jasne sytuacje, twórcy przedsta­wienia postanowili nam pomóc i spektakl zbudować w przejrzy­sty, realistyczny nieomal ciąg snów i wspomnień Gustawa-Konrada, w których podsu­mowuje on swoją romantyczną biografię.

Jednak autorzy przesadzili z podpowiedziami. Na przy­kład, żeby nie było wątpliwości, nad głową przywołanej w ob­rzędzie Dziewicy latał papiero­wy motylek na drucie, a bara­nek, który przed nią bieżył, był jak najbardziej prawdziwy. Za­brakło za to o wiele ważniej­szych podpowiedzi. W "Dzia­dach" Englerta do końca nie wiadomo, na czym polega "sprawa Rollisona". Nie ma w nich także miejsca na walkę diabłów i aniołów o duszę Kon­rada - całe współistnienie ży­wych i umarłych, tak istotne dla "Dziadów", zostało zredukowa­ne albo odrzucone. Scena egzorcyzmów wygląda na pretekst do pokazania możliwości filmo­wej techniki, dzięki której twarz Konrada zmienia się płynnie w gębę Belzebuba.

Mickiewicz przeciw armatom

Englert wydobył za to z "Dziadów", chyba jako pierw­szy, pewien istotny i ważny motyw. Jest nim wezwanie, aby nie wodzić młodych, jasnych umy­słów na manowce wielkich idei. Aby dać im szansę szukania własnej drogi. Tylko czy przy­padkiem nie jest to armata wy­ciągnięta przeciwko Mickiewi­czowi i jego arcydziełu?

Nierówny, zlepiony z lep­szych i gorszych inscenizacyj­nych pomysłów spektakl ratuje kilka wspaniałych ról. Przede wszystkim przejmująca Rollisonowa Danuty Stenki i genialny w scenie snu Senator Zbigniewa Zapasiewicza. Michał Żebrow­ski jako Gustaw Konrad uniósł cały emocjonalny wymiar swo­jej roli. Gorzej było z jej zawar­tością intelektualną. Tych kilka ról to jednak ciągle za mało, jak na "Dziady", które nie powinny być dla nas tylko szkolną lek­turą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji