Artykuły

Białystok. "Grubasy" w akademii

Na Pałacu Branickich, na linach, zawisną muzycy i zagrają koncert. O swoim ciele opowiedzą grubasy. Będzie magiczny dywan przywieziony przez Włochów, walka karnawału z postem i objawienie muzyczne- wprost z Islandii. Przed nami ostatni weekend z Dniami Sztuki Współczesnej

W piątek (25.05) po zmroku przypadkowi widzowie mogą przecierać oczy ze zdumienia, widząc na Pałacu Branickich wiszący zespół muzyczny z perkusją, mikrofonami, gitarami. Koncert na ścianie to jedyny tego typu projekt na świecie. Muzycy pod wodzą Ryszarda Bazarnika zabezpieczeni aplinistycznymi linami zaczną grać o godz. 22 (wstęp wolny). W tej chwili wszystkie instrumenty instalowane są frontowej ścianie pałacu.

A w sobotę wydarzeniem zapewne będzie spektakl Agnieszki Błońskiej "Grubasy" [na zdjęciu]. W Akademii Teatralnej o godz. 17 zagrają osoby zmagające się z nadwagą, które do udziału w spektaklu zgłosiły się poprzez casting. Po przedstawieniu organizatorzy zapraszają na spotkanie z twórcami przedstawienia (wstęp - 15 zł).

Rozmowa o projekcie "Grubasy"

Monika Żmijewska: Jak doszło do realizacji projektu?

Paweł Dobrowolski, dramaturg projektu "Grubasy": - Na początku razem z reżyserką, Agnieszką Błońską, myśleliśmy o tym projekcie na dużym poziomie ogólności. Chcieliśmy stworzyć spektakl o różnych stopniach wykluczenia, inności, samokontroli. I m.in. również o otyłości. O czymś, co w ogólnym pojęciu kwalifikuje się jako brzydkie, choć brzydkie być wcale nie musi. Ale też chodziło nam o to, by w spektaklu pojawiły się nawiązania do malarstwa.

Ani mnie, ani reżyserki problem z otyłością nie dotyczył. Pomysleliśmy, że powinniśmy dowiedzieć się czegoś o nim więcej. I przede wszystkim - dowiedzieć się, czy to w ogóle problem, bo przecież, kto wie, może to problem nie dla wszystkich? Ogłosiliśmy casting. Zgłosiło się ponad sto osób. Ale że część osób było spoza Warszawy, a my nie bylibyśmy w stanie opłacić kosztów ich pobytu - to tu też nastąpiła naturalna selekcja.

Ostatecznie podstawowym kryterium stał się rodzaj odwagi w mówieniu o swojej otyłości. Chodziło o to, by nikt się zbytnio nie krygował, by nie bał się odsłonić i pokazać innym własnych nieforemności. Kiedy jednak okazało się, że nasz projekt nie będzie bynajmniej spektaklem w stylu "Romeo i Julia", tyle że zagranym przez osoby grube, ale spektaklem przede wszystkim: o grubych - wykruszyło się jeszcze parę osób. Najwyraźniej nie wszyscy byli na to jeszcze gotowi. Zostało 9 śmiałków - siedem kobiet i 2 mężczyzn. I tak zaczęliśmy prace nad przedstawieniem.

Był gotowy scenariusz?

- No właśnie nie. Wszystko powstawało na gorąco. Zaczęliśmy analityczne drobiazgowe prace. To był bardzo intensywny czas. Rozmawialiśmy godzinami.

O czym?

- O wszystkim. O ubraniach, jedzeniu, dietach, sporcie, ruchu, codzienności. Wszyscy wzięli urlopy w pracy - na przygotowanie spektaklu mieśliśmy tylko trzy tygodnie. A przecież ci wyłonieni w castingu aktorzy nie byli zawodowymi aktorami, mieli własne życie. W grupie są np. finansistka, psycholog transportu, analityczka biznesowa, motorniczy, studentki. Poznawaliśmy ich świat z Agnieszką od środka i zaczęliśmy to powoli przekuwać w spektakl. Po trzech tygodniach udało się zrobić pokaz warsztatowy. A po roku, gdy dostaliśmy szansę na zrobienie pełnowymiarowego spektaklu - zajęliśmy się projektem na nowo. Nasi aktorzy nabrali już trochę scenicznej ogłady, zdobyli trochę doświadczenia. Oczywiście było trochę kłopotów, w międzyczasie reżyserce, na codzień mieszkającej w Wielkiej Brytanii, urodziło się dziecko, nasi aktorzy też przeciez mają swoje sprawy. Ale udało się nam znów jakoś zebrać, poskładaliśmy niektóre napoczęte tematy i w ciągu kolejnych intensywnych 10 dni przygotowaliśmy przedstawienie. Dziś gramy średnio raz w miesiącu, choć przygotowanie grafiku to strasznie trudna sprawa.

Reakcje na wasz projekt były bardzo różne...

- To prawda, już na etapie ogłaszania castingu w narodzie szybko obudził się demon nienawiści. Na forach pojawiły się niewybredne dowcipy i komentarze, nam zarzucano wyśmiewanie się z cudzych problemów. To ogólne internetowe błoto stało się zresztą przyczynkiem do jednej ze scen spektaklu. Ten pierwszy powarsztatowy pokaz wywołał duże emocje - były łzy, wzruszenie. Przychodzili bliscy osób grających w spektaklu, które miały swój własny odbiór tego przedsięwzięcia. Zrobił się szum medialny, aktorzy zaczęli występować w telewizji, zapraszano ich do różnych porannych audycji. Nauczyli się i chcieli o tym mówić.

Ten spektakl ma dla aktorów wymiar terapeutyczny?

- Sądzę, że tak. To nie było tylko wcielanie się w rolę. To była praca na żywym organizmie. Chwilami mieliśmy poczucie, że to coś więcej niż teatr, że dotykamy żywego ciała. To ciało jest tu obiektem. Podczas tak intensywnej pracy, mówieniu o wspólnych doświadczeniach, zawiązały się mocne przyjaźnie, powstała grupa wsparcia, oni wszyscy dali sobie bardzo dużo energii. Wszyscy się pozmieniali, jedni przytyli, inni schudli, jak choćby jeden pan, który na castingu ważył 200 kilo, a teraz 140. Przede wszystkim wszyscy zmienili się wewnętrznie, to już inni ludzie. Co tu kryć, ja też czuję się już inny, miałem sporo czasu na różne przemyślenia. Zrobiliśmy spektakl o ciele, które należy do nas. Więc tak naprawdę to spektakl dla / i o wszystkich. O nich, o mnie, o pani, o każdym. Nasi aktorzy swoją obecnością i poprzez swoje ciało mierzyli się z doświadczeniem inności, z tym, co współczesne kanony piękna nakazują teraz zasłaniać, ale przecież nie zawsze tak było. Podczas pracy nad spektaklem zaczęli czuć się inaczej - przede wszystkim zaczęli myśleć o sobie jak o pięknych osobach. Wiedzą już, że można tak myśleć. Część osób zresztą miała sesje fotograficzne w różnych pismach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji