Artykuły

Rząd tele-dusz

W moim wypożyczonym z biblioteki eg­zemplarzu "Dziadów" w miejscu, gdzie Gustaw pisze na ścianie słynne słowa "Gustavus obiit, hic natus est Conradus", widnieje na marginesie lapidarny do­pisek, uczyniony ręką jakiegoś pilnego ucznia, który chciał zamknąć sens czytanej sceny w trzech słowach: "kochanek w bojownika". "Dziady" Jana Englerta, które obejrzeliśmy 1 li­stopada w Teatrze Telewizji, są takim szkolnym dopiskiem na marginesie arcydramatu.

Od 1989 roku inaczej czytamy największe dzie­ła naszej literatury, które, tak się złożyło, pocho­dzą z okresu romantyzmu, a głównym ich tema­tem jest walka o wolność. Dyskusję o nowym ro­zumieniu romantyzmu wywołał przed dwoma la­ty Jerzy Grzegorzewski swoimi krakowskimi "Dziadami". Jakie wątki dramatu Mickiewicza dotykają dzisiejszego Polaka, skoro naród odzy­skał niepodległość, a słowa "zesłanie", "więzień polityczny", "represje" brzmią dla nowego po­kolenia jak zjawiska z trzeciorzędu? Jaki jest dzi­siaj polski romantyzm, na którym w końcu wy­rosła wielka część naszej kultury, literatury, teatru i sztuki w XX wieku?

Grzegorzewski postawił pytanie, ale sam zaplą­tał się w odpowiedź. To, co zrobił z tekstem Mic­kiewicza, specjaliści nazwali później "dekonstrukcją", chociaż trudno sobie wyobrazić bar­dziej "zdekonstruowany" dramat niż Mickiewi­czowskie "Dziady". Po tej inscenizacji, w której Konrad był człowiekiem czterdziestoparoletnim, duchy posługiwały się cyrkowymi sztuczkami, Senator był pedałem, a Rollisonowych było pięć, reżyser oświadczył, że każdy następny inscenizator musi się z nią liczyć.

Następny inscenizator Jan Englert, któremu Teatr TV powierzył realizację "Dziadów" tele­wizyjnych przed zbliżającymi się obchodami 200. rocznicy urodzin autora, nie podjął jednak pracy nad "Dziadami" w miejscu, w którym zostawił ją Grzegorzewski. Zamiast postawić pytanie, co dzisiaj znaczy ten dziwny dramat, w którym XIX-wieczni patrioci chodzą po scenie z duchami, reżyser postawił pytanie, jak powinny wyglądać "Dziady" w telewizji publicznej w latach 90. W telewizji dla masowego widza, który na co dzień ogląda raczej amerykańskie kino klasy B niż ar­cydzieła światowej kinematografii, o teatrze już nie mówiąc.

W rezultacie dramat został skrojony do wymo­gów telewizji i potrzeb wyimaginowanej maso­wej widowni. To znaczy podany w formie przy­stępnej i uproszczonej, a zarazem nowoczesnej, przy czym przez nowoczesność rozumiemy tech­nikę filmową i efekty specjalne. Jan Englert nie jest jednak specjalistą od kręcenia filmów akcji. Jest aktorem teatru, opartego na pięknie recyto­wanym słowie, pilnowaniu średniówki i psycho­logicznego prawdopodobieństwa. Jego spektakl stał się więc zapisem walki, jaką toczy ze sobą aktor tradycyjnego teatru, który chciałby przy­ciągnąć przed ekran generację kultury wideo, te­ledysków i kina akcji.

"DZIADY" SENSACYJNE

Reżyser uporządkował "Dziady" zgodnie z wy­mogami scenariuszy filmowych. Kompozycję, którą Mickiewicz pozostawił otwartą - zamknął. Wszystkie części "Dziadów", ułożone od nowa, rozgrywają się tutaj we śnie i wspomnieniu Kon­rada, który w drodze na zesłanie zatrzymuje się na etapie w jakiejś zrujnowanej cerkiewce razem z innymi więźniami. Cała akcja jest odtworze­niem historii jego życia: od tragicznej miłości po uwięzienie i noc w celi u bazylianów. Jak w kla­sycznym filmie, kiedy opada mgiełka snu, Kon­rad budzi się i odkrywa pamiątkę - napis "Gustavus obiit, hic natus est Conradus" na ścianie cerkwi. To, co u Mickiewicza świadomie jest nie­uporządkowane, tutaj otrzymało rację psycholo­giczną. Zmęczonemu zesłańcowi różne rzeczy mogą się przyśnić.

Zdjęcia Witolda Adamka nadały historii tem­po sensacyjnego filmu. Są tu plenery i sceny zbio­rowe (w sumie stu aktorów na planie plus konie i kibitki). Kamera jeździ z góry na dół i z dołu do góry, szeroka perspektywa przeplata się ze zbliżeniami. Obraz i dźwięk przetwarzany jest elektronicznie, dzięki czemu Michał Żebrowski - Konrad - może mówić głosem Szatana, a na­wet przemienić się w Mariusza Benoit, czyli Bel­zebuba, zupełnie jak na teledysku Michaela Jacksona. Do tego prawie bez przerwy gra mu­zyka, podbijając nastrój, jak to się robi w filmie. Nawet do Wielkiej Improwizacji powstała kon­kurencyjna Wielka Improwizacja na instrumen­ty klawiszowe Jerzego Satanowskiego.

Atrakcje nie kończą się na opakowaniu. Na no­woczesną modłę przerobione zostały sceny ob­rzędowe, które w wykonaniu Krzysztofa Maj­chrzaka, wyposażonego w długie włosy, zwie­rzęcą czaszkę na szyi oraz bębenek, przypomi­nają afro-brazylijskie rytuały wudu. Akcesoria używane w obrzędzie odsyłają natomiast do cał­kiem bliskich nam horrorów: pośrodku kaplicy stoi mianowicie trumna z pokrytym pajęczyna­mi szkieletem, która mogłaby pochodzić z pla­nu "Opowieści niesamowitych". A po celi Kon­rada przechadzają się żywe szczury.

Nie mam nic przeciwko stosowaniu języka współczesnego filmu w inscenizowaniu klasyki na ekranie. Ostatecznie wyrośliśmy w kulturze obrazka i z językiem obrazu mamy do czynienia stale. Tutaj metoda obrana przez reżysera zawo­dzi jednak raz po raz. Poezja kapituluje przed ob­razem, który ją tylko powiela, jak słynny już mo­tylek na druciku, przymocowany do włosów ak­torki, albo róża, pokazana na ekranie, gdy w wi­dzeniu Ewy mowa jest właśnie o róży. Obok po­mysłów rodem z kaset wideo mamy cytaty z wiel­kich inscenizacji "Dziadów". Krzywe lustra Se­natora z inscenizacji Leona Schillera sprzed 60 lat. Kolędników z Dejmkowskiej inscenizacji z 1967 roku (choć oczywiście u Dejmka nie plą­tali się oni po jesiennych drogach, tylko śpiewa­li Konradowi w Wigilię Bożego Narodzenia). Sam pomysł "Dziadów" na etapie, po drodze na zesłanie, pochodzi z gdańskiego spektaklu Ma­cieja Prusa sprzed prawie 20 lat. Każdy z tych pomysłów pochodzi z innej bajki, co daje efekt eklektyczny.

Ważniejsza jednak od kwestii języka filmu, któ­ra zaprzątnęła uwagę recenzentów spektaklu, jest sprawa znaczenia tych "Dziadów", inscenizacji czasu telewizyjnego wideoklipu - jak ją nazwał w "Życiu" Tomasz Mościcki. Jakie sensy prze­kazuje ta wielka machina, która kosztowała niemal tyle, co roczny budżet niezłego teatru?

DUCHY RACJONALNE

Żeby wystawić "Dziady", trzeba wierzyć w du­chy. Inaczej dramat, łączący dwa światy: histo­ryczny i irracjonalny, zamienia się w parodię. Trudno powiedzieć, czy Jan Englert wierzy w du­chy, ale na pewno szuka dla nich racjonalnego wytłumaczenia. Jeśli już się w spektaklu pojawiają, to jako opętani chłopi, którzy podczas ob­rzędu dziadów miotają się po kaplicy, do czego doprowadza ich głośna muzyka i sceneria jak z thrillerów. Parę razy przez ekran przemyka anioł z pięknie rozwiniętymi skrzydłami, który jest tyl­ko cytatem z inscenizacji Swinarskiego.

Po raz pierwszy w dziejach inscenizacji "Dzia­dów" o duszę Konrada w scenie Wielkiej Impro­wizacji nie walczyły duchy. Trawestując Mickie­wicza, można powiedzieć, że na myśli tego Kon­rada wcale nie czekają Szatan ni anioły. W ogó­le niebo nie interesuje się jego problemami. Je­dynym wyraźnie obecnym na planie przedstawi­cielem zaświatów jest Mariusz Benoit, którego raz oglądamy na koniu, jako Czarnego Myśliwe­go, a raz w mundurze cara, w otoczeniu ogolo­nych na łyso dworzan, oświetlonych dla efektu czerwonym reflektorem. To on krzyczy w klu­czowym momencie bluźniercze "carem", to je­go egzorcyzmuje ksiądz Piotr. Ta scena, w któ­rej Szatan rozmawia spokojnie z księdzem, jak­by omawiał jakiś interes finansowy, świadczy do­bitnie, na jakim marginesie znalazł się świat nad­przyrodzony w tej inscenizacji. Przy tym zabieg usunięcia metafizyki został przeprowadzony tak sprawnie, że jej braku nie odczuwa się tak bar­dzo w natłoku efektów. Doszło do tego, że na­wet recenzent katolickiego "Tygodnika Po­wszechnego" Piotr Gruszczyński, skądinąd kry­tyk spostrzegawczy, nie zauważył braku Pana Bo­ga na planie.

PATRIOTYCZNY KICZ

Jak widzimy, tematem "Dziadów" nie jest dla Jana Englerta stosunek człowieka do świata nad­przyrodzonego, bo ten ostatni praktycznie nie ist­nieje, jeśli pominąć parę gołębi w kaplicy, które filmowy trik zmienia w dwójkę rozkosznie recy­tujących dzieci.

Czy w takim razie tematem tych "Dziadów" jest sprawa narodowa? Na to wskazywałyby licz­ne ujęcia kibitek odjeżdżających w stronę hory­zontu. W rolach współwięźniów Konrada En­glert obsadził bardzo młodych aktorów, m.in. Łu­kasza Lewandowskiego jako Sobolewskiego, któ­ry z dziecinnym niemal przejęciem opowiada o wywózce patriotów na zesłanie, co sprawia wra­żenie wstrząsające i na pewno przybliża "Dzia­dy" młodemu pokoleniu, na które spektakl jest przecież nastawiony. Ale patriotyzm i martyro­logia, przedstawione w tym widowisku, nie od­biegają od szkolnej wersji, znanej z uczniowskich dopisków na marginesie lektur. Kochankowie zmienili się w bojowników o sprawę narodową, którzy trafili do więzień i długo cierpieli za oj­czyznę. Motyw cierpienia podkreśla Michał Że­browski w Wielkiej Improwizacji, przybierając pozę Chrystusa na krzyżu, przy słowach "cier­pię". To już nie martyrologia, to patriotyczny kicz.

JAK W KIEPSKIM KINIE

Nie myślę, by wyczerpał się ładunek emocjo­nalny, który zawierają "Dziady". Jest tam może najbogatszy w naszej literaturze portret człowie­ka, dotykający wszystkich sfer życia: prywatnej i publicznej, uczuciowej i religijnej, umysłu i cia­ła, twórczości i cierpienia. Dopóki język tego utworu jest zrozumiały dla współczesnych, do­póty warto "Dziady" wystawiać. Ale nie wolno ich przycinać do poziomu medium, w tym wy­padku telewizji, w przekonaniu, że masowy widz da się nabrać na tanie chwyty, pod którymi nie ma znaczeń.

W dzień Wszystkich Świętych spektakl telewi­zyjny był dla wielu najważniejszym wydarze­niem, po wizycie na grobach. Nie wystarczy jed­nak wysłać tekstu Mickiewicza do milionów pol­skich domów. Trzeba go jeszcze odczytać, a to się Janowi Englertowi mimo wysiłków nie uda­ło. Na długo zamknięto, przynajmniej w telewi­zji, drogę do "Dziadów" naprawdę współczes­nych, które na wzór poprzednich realizacji mog­łyby stać się kamieniem milowym polskiej kul­tury i sygnałem o tym, gdzie znajdujemy się z na­szą narodową tradycją. Na razie dowiedzieliśmy się, że znajdujemy się w kiepskim kinie.

NAJWAŻNIEJSZE INSCENIZACJE "DZIADÓW"

1901 - Stanisław Wyspiański, Teatr Miejski, Kraków

Od tej premiery liczą się dzieje sceniczne "Dziadów" i tradycja łączenia w spektaklu "Dziadów" kowieńsko-wileńskich z "Dzia­dami" drezdeńskimi. Duchy u Wyspiańskie­go pojawiają się w krakowskim kościele, a nie w kaplicy na litewskim cmentarzu.

1934 - Leon Schiller, Teatr Polski, Warszawa

Jedna z trzech inscenizacji Schillera, uwa­żana za arcydzieło teatru monumentalnego. Rzeczywistość irracjonalna pokazana za po­mocą efektów świetlnych i reakcji bohate­rów. Dekoracje Pronaszki przedstawiały Golgotę z trzema krzyżami. W roli Gusta­wa-Konrada - Józef Węgrzyn.

1955 - Aleksander Bardini, Teatr Polski, Warszawa

Pierwsze "Dziady" powojenne, zapowia­dające odwilż w kulturze. Efekt światopo­glądowego kompromisu: duchy mówiły tu przez megafon. Zagrano 270 przedstawień przy pełnej widowni. Gustaw-Konrad - Ignacy Gogolewski.

1967 - Kazimierz Dejmek, Teatr Na­rodowy, Warszawa

Spektakl, który stał się iskrą zapalną Mar­ca 1968. Konrad (Gustaw Holoubek) był in­telektualistą, prowadzącym z Bogiem spór ideowy. W finale pokazywał się w kajda­nach na przodzie sceny. Wymierzona w des­potyzm interpretacja wywoływała jedno­znaczne reakcje, wiele fragmentów odczy­tano jako aluzje antyradzieckie. Ostatnie przedstawienie przed zawieszeniem w stycz­niu 1968 roku zakończyła manifestacja stu­dentów. Przywrócenie "Dziadów" było jed­nym z głównych postulatów Marca.

1973 - Konrad Swinarski, Stary Te­atr, Kraków

Swinarski przeciwstawił się bogoojczyźnianej interpretacji, podkreślił chorobliwość, bluźnierstwo, obłęd Konrada, wydobył opor­tunizm Polaków. Wielkość tych"Dziadów" polegała nie tylko na inscenizacyjnym roz­machu (spektakl rozgrywał się w całym te­atrze), ale na interpretacji postaci Konrada-Gustawa (Jerzy Trela), chorego na epilepsję, samotnego tak wobec współwięźniów, jak i chłopskiej gromady, która podczas Wiel­kiej Improwizacji jadła jajka na twardo.

1978 - Jerzy Kreczmar, Teatr Współ­czesny, Warszawa

Pierwsza inscenizacja prawie całego tek­stu "Dziadów" kowieńsko-wileńskich, od­czytanego z perspektywy roku 1823. kiedy Mickiewicz pisał dramat. W roli Gustawa - Jan Englert.

1979 - Maciej Prus, Teatr Wybrzeże, Gdańsk

"Dziady" na etapie, w drodze Konrada na zesłanie. Historia pokolenia zniewolonego, którego symbolem był obraz Malczewskie­go "Pod wielką mapą imperium". Według prof. Marii Janion "Dziady" Prusa były za­powiedzią "Solidarności".

1988 - film Tadeusza Konwickiego "Lawa. Opowieść o Dziadach"

Radykalna próba uwspółcześnienia "Dziadów", wpisania dramatu w XX-wieczną historię Polski. Wielkiej Impro­wizacji towarzyszyły archiwalne zdjęcia z Oświęcimia i Katynia, widzeniu księdza Piotra - migawki z Papieżem Polakiem. Opowieść z perspektywy dwóch Konradów: starego (Gustaw Holoubek) i młodego, nie­dojrzałego (Artur Żmijewski).

1995 - Jerzy Grzegorzewski, Stary Teatr, Kraków

Dwanaście improwizacji na motywach "Dziadów", kontynuacja, "Dziadów-Improwizacji" z 1983 roku z teatru Studio w War­szawie. "Dziady" jako wspomnienie starze­jącego się, zrezygnowanego Konrada (Je­rzy Radziwiłowicz), niewiara w świat nad­przyrodzony i usunięcie prawie wszystkich wątków politycznych - to główne cechy spektaklu. Po premierze pojawiły się opi­nie, że dzisiaj nie da się wystawiać roman­tyzmu, a Andrzej Wajda zrezygnował z pla­nowanej pracy nad "Dziadami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji