Artykuły

Kokoryny

Jedną z najciekawszych premier ubiegłego sezonu w Warszawie była "Muzyka ze słowami" w reżyserii Piotra Cieplaka z Teatru Studio. Tym którzy nie mieli jeszcze okazji zobaczyć tego świetnego spektaklu przypominam, że jest on oparty na surrealistycznych tekstach młodych ludzi z ośrodka rehabilitacyjnego w Krakowie, chorych na porażenie mózgowe. Ich przezabawne wiersze, piosenki i opowiadania, nazywane przez twórców "kokorynami" wykonują Jan Peszek z córką Marią, akompaniuje kapela Voo Voo. Premiera w lutym zeszłego roku zakończyła się półgodzinnymi owacjami, po których Peszkowie musieli chyba z pięć razy bisować - tak się podobało to zderzenie purenonsensownego humoru ze świetnym rockiem.

Ale co dobre w Warszawie, nie musi być dobre w Łodzi. "Kokoryny" pokazane w ubiegłym tygodniu w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, nie znalazły uznania u Michała Lenarcińskiego, który reprezentuje po teatrach miejscowy "Dziennik Łódzki". Recenzent przejechał się z wdziękiem drogowego walca po spektaklu, m.in. zarzucił Janowi Peszkowi, że ośmiesza upośledzonych autorów tekstów, bo dziwacznie chodzi i robi miny, Marii Peszek wytknął, że nie ma "śladowej ilości wdzięku, naturalności", a o samych tekstach wyraził się, że nie są "dramatycznym zapisem odmiennej od standardowej wyobraźni, co najwyżej rejestrem rzeczywistości, przefiltrowanym przez inną niż tradycyjna świadomość, uzewnętrznieniem rozpadu intelektualnego".

Gdyby któryś z krakowskich autorów, których nasz znawca teatru tak dzielnie broni przed Janem Peszkiem, przeczytał przypadkiem jego recenzję, ze śmiechu spadłby z inwalidzkiego wózka, pasuje ona bowiem do spektaklu jak pięść do nosa. Jeśli łódzki recenzent naprawdę uważa, że wiersz Adama Jaskowskiego "Kobiety są jak kwiat paproci, są jak pierogi u Melchiory mojej cioci" to "rejestr rzeczywistości, przefiltrowany przez inną niż tradycyjna świadomość", a opowiadanie Grzegorza Giermka o mistrzu judo Pawle Nastuli, który na karnawałowy bal przebrał się za forda fiestę, to "uzewnętrznienie rozpadu intelektualnego", powinien się zastanowić poważnie nad zmianą zawodu na jakiś łatwiejszy, na przykład chałupniczy wyrób grzebieni. Teksty, które Waglewski nazwał "kokorynami", to nie są żadne "rejestry" ani "uzewnętrznienia", ale pełne dowcipu i pogody poetyckie miniatury, utrzymane w klimacie teatru absurdu i malarstwa surrealistycznego. W przedstawieniu połączono je z wierszami e.e.cummingsa w przekładzie Stanisława Barańczaka, których koneser z "Dziennika Łódzkiego" w ogóle nie zauważył. Już samo zestawienie z wybitnym poetą mówi wiele o klasie tej twórczości. Ale żeby to wszystko dostrzec, trzeba oprócz legitymacji prasowej mieć "śladową ilość" rozumu i wrażliwości, których Lenarciński wydaje się być pozbawiony. Zarzuca aktorom, że nie nauczyli się tekstu i w jednej ze scen czytają z kartek, tymczasem nie są to żadne kartki, lecz surrealistyczne listy Grzegorza Hulla, w których prosi on m.in. Andrzeja Wajdę, żeby wyreżyserował jego komiksy z Kaczorem Donaldem. Mam nadzieję, że dobrzy ludzie przekażą mój list do Łodzi i redaktor Lenarciński będzie mógł się go nauczyć na pamięć, co, jak wiadomo, robi się ze wszystkimi listami. O ile wcześniej nie padnie ofiarą "rozpadu intelektualnego", którego jest, zdaje się, bliski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji