Artykuły

"Och, Madagaskar!"

GDY zaraz po premierze "Porwania Sabinek" w Teatrze "Wybrzeże" trafiłem na zapowiedź "Żołnierza królowej Madagaskaru" w Teatrze Muzycznym, pomyślałem: nieszczęścia chodzą parami. Dwie farsy w barszcz - tego nie da się przełknąć. '"Bój się Boga, panie Gruza" - tytuł recenzji sam się narzucał jeszcze przed spektaklem. Ostatecznie jednak gdyńską pre­mierę "Żołnierza" nie waham się nazwać naj­większym wodewilem od czasu wynalezienia kolei parowej.

Już od wejścia przy szatni Jerzy Gruza aranżuje z pomocą dekoracji Aliny Afanasjew klimat wspólnej zabawy w ubiegłe stulecie, oferując nam rolę ówczesnych bywalców teatrzyków og­ródkowych.

Pomysł reżysera test w gruncie rzeczy szalenie prosty: skoro muzyczna farsa jest nieja­ko kwintesencją czystego teatru, w którym o nic więcej nie chodzi, jak tylko o teatralny ży­wioł, trzeba ten żywioł skutecznie, acz precy­zyjnie rozpętać. Inwencja inscenizacyjna Gruzy zdaje się zatem nie znać granic: nie sposób ogarnąć teatralnego bogactwa tego przedsta­wienia w jeden wieczór (i w jednej recenzji). A przecież Gruza nie stara się okazać mąd­rzejszy od tradycji, nie mruga do nas co chwila okiem, nie bierze niczego w ironiczny cudzysłów (dyskretny ton pastiszu wnosi tylko celna scenografia) ani niczego na siłę nie uwspółcześnia. Przeciwnie, zawierza humorowi Juliana Tuwima i ufa w poczucie humoru pub­liczności. I nie myli się w tych rachubach!

Nie zawodzą go również wykonawcy. Ilu ich jest na scenie, trudno zliczyć, jeszcze trudniej wszystkich wymienić (zresztą wiele ról ma po­dwójną obsadę, więc każdy wieczór przynosi niespodzianki). Zawsze jednak w roli przysłowiowego ,, Mazurkiewicza - Bój się Boga" uj­rzą Państwo bezbłędnego Grzegorza Chrapkiewicza, który podejmuje konwencję farsową z idealnym wyczuciem miary staroświeckiego komizmu. W premierowym przedstawieniu towa­rzyszyły mu Katarzyna Chałasińska jako rozpoetyzowano Panna Sabina oraz Eliza Sroka jako przewrotna Panna Kamilla - obie kreacje równie doskonałe.

Spektakl trwa blisko trzy godziny, i nawet antrakt nie jest zwykłą przerwą, bo w foyer - przemienionym w letni teatrzyk - nadal przygrywa damska orkiestra. Całą parę (z pa­rowozem włącznie) wpuszcza jednak Gruza w pierwszą część przedstawienia. Jeszcze przed przerwą wykłada wszystkie karty na scenę (z atutową odsłoną "za kulisami"), toteż część druga toczy się już raczej siłą rozpędu, a tem­po spektaklu wyraźnie opada. Finał przynosi wprawdzie repetycję głównych atrakcji, ale jest trochę bledszy od "półfinału". Czy można te­mu zaradzić? Nie wiem, bo błąd tkwi chyba już w scenariuszu Tuwima.

Opuszczając gdyński teatr zastanawiałem się dlaczego równoczesne przypomnienie dwu Tu­wimowych "ramotek" - "Porwania Sabinek" i "Żołnierza..." - dało w dwóch teatrach tak odmienny efekt? Cóż, farsa to gatunek wdzię­czny i niewdzięczny zarazem. Niewdzięczny, bo trudno tu o reżyserską inwencję, o nowe od­czytanie tekstu, o grę z niuansami. A jednak Jerzemu Gruzie udało się dokonać powtórnie togo, co ze starą farsą Dobrzańskiego uczynił przed laty Tuwim: tchnął w nią nowe życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji